czwartek, 31 maja 2012

LaRosa - Mineralny puder sypki - 62 Ivory

Pisałam Wam już o podkładzie i cieniach mineralnych marki LaRosa. Został mi więc do zrecenzowania puder i bronzer - tym pierwszym zajmę się dzisiaj. Puder byłby całkiem niezły, gdyby nie pewien spory mankament, który dla mnie skreśla ten produkt całkowicie...
  
  
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: futurosa.net, 30zł / 4,5g
  
Moja opinia:
Opakowanie pudru to plastikowy bezbarwny słoiczek ze srebrną zakrętką. Gdy go odkręcimy, naszym oczom ukarze się biały puszek - równie uroczy, co niepraktyczny ;) Jest za mały, żeby cokolwiek nim nakładać na twarz, poza tym nie wydaje mi się, żeby był specjalnie wygodny ;) Sam puder jest umieszczony za plastikową "błonką" z dziurkami, co znacznie ułatwia dozowanie pudru. Dziurki te są dodatkowo zabezpieczone naklejką. Jak do tej pory wszystko super, nie sądzicie?
 
    
Puder ma jasnobeżowy kolor, naprawdę ładny, świetnie pasowałby do mojej cery. A czemu nie pasuje? Otóż okazuje się, że produkt ten bardziej podpada mi pod rozświetlacz niż puder...

Spójrzcie na to zdjęcie obok. Nie jest ostre, ale widać, o co mi chodzi. Jest tam smuga zrobiona tym pudrem, okazuje się, że zawiera on mnóstwo maleńkich drobinek. Jako posiadaczka tłustej cery, zawsze dążyłam do matu, w czym pomagał mi puder. Puder z drobinkami wydaje mi się lekkim paradoksem ;) Wiem, że wiele z Was takich używa, ale ja się nie mogłam przekonać. Użyłam go parę razy w domu, ale źle się w nim czułam, mimo, że niwelował "tłusty" blask mojej cery i trzymał się całkiem nieźle.
Niestety, ja jestem na nie.


Wyszła z tego bardzo krótka recenzja, ale właściwie nie mam nic do dodania. To jedyny kosmetyk LaRosa, do którego nie jestem pozytywnie nastawiona... Niedługo napiszę Wam jeszcze o bronzerze.

  
Używacie pudrów z drobinkami czy wolicie absolutny zdrowy mat?

środa, 30 maja 2012

Farmona Tutti Frutti - Olejek do kąpieli Melon i Arbuz

Kooocham pięknie pachnące dodatki do kąpieli - mogłabym wręcz powiedzieć, że jestem od nich uzależniona! Genialnym przykładem takiego uprzyjemniacza codziennego rytuału jest olejek do kąpieli z serii Farmona Tutti Frutti o hipnotyzującym zapachu melona i arbuza. Mogłabym w nim utonąć...!
  
  
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: np. na BioGaleria - drogeria internetowa, ok. 11zł / 500ml
  
Moja opinia:
Olejek zamknięty jest w przeźroczystej plastikowej butelece z metalową zakrętką. Świetnie prezentuje się na półce dzięki soczystemu kolorowi olejki i ładnej szacie graficznej tej serii. Sam olejek trudno tak naprawdę nazwać olejkiem, to jest to raczej płyn do kąpieli - nie jest tłusty, choć to dla mnie plus ;) Jest dosyć gęsty, a co za tym idzie - wydajny. Nie ukrywam, że największą zaletą tego kosmetyku (i całej serii Tutti Frutti) jest jego zapach - bardzo owocowy, soczysty, taki radosny - albo to już działanie tych endorfin :P
  
   
Po wlaniu do wanny jest całkiem niezły, ale poza zapachem nie ma w nim nic, co określiłabym jako hit. Owszem, tworzy pianę, jest ona drobna i gęsta, ale nie jest jej jakoś strasznie dużo. Poza tym znika w zetknięciu z innymi kosmetykami, np. jak użyjemy szamponu. Zapach jest intensywny nawet przy ilości mniejszej niż zalecane 25ml. Sprawia, że kąpiel naprawdę poprawia humor i pomaga się odprężyć. Utrzymuje się on na ciele, ale nie na długo, choć kiedy wylałam odrobinkę bezpośrednio na dłoń, żeby zrobić zdjęcie poniżej, dłoń pachniała mi przez resztę dnia mimo kilkukrotnego mycia ;)
Dodam też, że kąpiel z tym olejkiem pozostawia skórę nieco nawilżoną, czego się nie spodziewałam.
Ogólnie mówiąc, olejek jest naprawdę przyjemnym dodatkiem do kąpieli, ale chodzi tu głównie o jego zapach. Są lepsze produkty z tej kategorii, ale nie oznacza to, że zrezygnuję z tego olejku ^^ Bardzo chętnie zużyję go do końca :)
  
  
Również uprzyjemniacie sobie kąpiele różnymi cudami? Macie jakichś ulubieńców?

wtorek, 29 maja 2012

Coś do poczytania... #1

Ostatnio wpadłam na pomysł, żeby co jakiś czas pisać Wam o ostatnio przeczytanych książkach. Czytam dość lekką literaturę, więc myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie - od fantastyki, przez kryminały, po romanse. Moja propozycja spotkała się z zainteresowaniem większości dziewczyn, które wypowiedziały się na ten temat na forum, więc czas na pierwszego posta z tej serii ;) Nie będę obszernie recenzować tu książek, bo to nie miejsce na to, ale skrobnę o każdej parę zdań :)

A więc co ostatnio przeczytałam i co zrobiło na mnie wrażenie?
  
  
"Nefertiti" Michelle Moran
   
"Historia życia czarującej królowej, która zmieniła bieg historii Egiptu.Powieść, która znalazła się na prestiżowej liście bestsellerów magazynu Los Angeles Timesa. Jest rok 1351 przed Chrystusem. Książe Amenhotep potajemnie morduje swego starszego brata, by zostać następcą tronu. Decyduje też, że jego żona, Kija, ze względu na swoje nie królewskie pochodzenie nie sprosta roli pierwszej kobiety w państwie. Wybór rodziców księcia pada więc na młodziutką, piękną i charyzmatyczną Nefertiti, która w niedługim czasie podbija serca jego poddanych i urasta w ich oczach do rangi bogini.Nad pałacem królewskim gromadzą się jednak ciemne chmury. Podczas gdy Kija rodzi kolejnych następców tronu, ukochana przez tłumy Nefertiti powija kolejne córki. Wpływowi kapłani knują w tym samym czasie zawiłą intrygę za plecami królewskiej rodziny. Przepiękna opowieść o miłości, stracie, ambicjach i kulisach niczym nieograniczonej władzy w owianej tajemnicą scenerii starożytnego Egiptu."

Podchodziłam do tej powieści nieco sceptycznie, ale bardzo szybko mnie zauroczyła. Główną jej bohaterką jest młodsza siostra tytułowej Nefertiti, cała historia opowiedziana jest z jej perspektywy. Mimo, że fabuła obejmuje ok. 20 lat, nie ma tutaj monotonnych momentów, cały czas coś się dzieje, a "ciche" okresy są po prostu pomijane pomiędzy rozdziałami.
Nefertiti przedstawiona jest tutaj jako silna, niezależna kobieta, jednak egoistyczna i uparta - jej siostrę, narratorkę, opisać można antonimami tych cech. Nefertiti tak bardzo pragnie władzy, że wspiera działania swego męża, faraona, opętanego wiarą w pomniejsze bóstwo i chcącego wynieść je na główne ołtarze Egiptu, strącając z nich Amona. Historia opisana w tej powieści przedstawia rządy faraona-heretyka i jego małżonki - Nefertiti, oglądane nieco z ubocza oczami Mutny. Historia momentami sprawia, że łzy cisną się hektolitrami do oczu, a momentami czytelnika ogarnia wielka irytacja z powodu działań królewskiej pary.
Bardzo podoba mi się fakt, że w posłowiu autorka zamieściła wyjaśnienie, które fakty są prawdą historyczną, a które jej własną interpretacją.
Myślę, że powieść tę zapamiętam na długo, głównie ze względu na arcyciekawą postać Nefertiti. Polecam sięgnąć po tę pozycję :)
   
"Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins
  
"Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Igrzyskach śmierci, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję. Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny a musi troszczyć się o młodszą siostrę i chorą matkę, a jest prawdziwa walka o przetrwanie..."
  
Rzadko kiedy sięgam po książkę tylko dlatego, że jest aktualnie popularna, ale tym razem tak było, zaintrygowała mnie swoim sukcesem.
I szczerze mówiąc nie dziwię się temu sukcesowi, bo powieść jest nieźle napisana, trzyma cały czas w napięciu, choć wg mnie jest to dość lekka lektura, zwłaszcza przez te "słodko-pierdzące" wątki ;) Przez cały czas podczas czytania miałam wrażenie, że świat akcji jest bardzo słabo opisany, ale może to dlatego, że narratorką jest Katniss, która sama o świecie wie niewiele.
Nie ukrywam, że nie mogłam się oderwać od tej powieści. Od razu po lekturze zarezerwowałam bilety na film - ciekawa byłam zależności ;) Wg mnie film był równie dobry jak książka, świetna i wierna ekranizacja :)
Polecam, choć nie jest to najlepsza przeczytana książka - nawet w tym miesiącu :P Jeśli jednak weźmiecie się za ten tom, przeczytajcie także dwa kolejne, są lepsze :)
   
 "Biała Masajka" Corinne Hoffman
   
"Jest to relacja z czterech lat, które spędziłam w buszu. Kierowana wielką miłością mego życia, wyszłam za mąż za Lketingę, Masaja z Kenii. Tam doświadczyłam nieba i piekła, dotarłam do granic wytrzymałości fizycznej i duchowej. Wraz z córką Napirai wygrałyśmy największą walkę o przetrwanie. Corinne Hofmann, urodzona w 1960r. mieszka obecnie w Szwajcarii. Biała Masajka stała się bestsellerem i została przetłumaczona na trzynaście języków. O dalszych losach bohaterki opowiada książka Żegnaj, Afryko." 
  
 Samą powieść czytałam z zainteresowaniem, bo bardzo intryguje mnie codzienne życie rdzennych mieszkańców Kenii.
Bardzo jednak irytowała mnie główna bohaterka - autorka. Jej niesamowita naiwność i głupota powodowała, że momentami ma się po prostu ochotę przetrzepać jej łepetynę, żeby przemówić do rozsądku... Ja rozumiem poświęcenia w imię miłości, ale nie pojmuję, że można tak zmienić swoje życie dla człowieka, którego się tak naprawdę nie zna. A Corinne właśnie tak zrobiła, gdy nagle z dnia na dzień postanowiła, że "kocha tego Masaja i już".
Styl pisania też jest średnio przyjemny, język jest wręcz prymitywny, co chwila pojawia się zwrot "z miejsca", co zaczęło mnie irytować już przy ok. 20 stronie. Ma się wrażenie, że autorka stara się pisać kwiecistym językiem, ale średnio jej to idzie.
  
"Pałac Północy" Carlos Ruiz Zafon
   
"Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat - podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi. Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem."
   
Sam Zafon pisze o tej książce, że jest to opowieść dla młodzieży, choć kierowana do wszystkich. No cóż, dziecku bym jej do przeczytania nie dała, bo mogłaby spokojnie posłużyć jako scenariusz dla Hollywoodzkiego krwawego horroru (oczywiście w wersji mocno zakrapianej krwią i przemocą, bo choć powieść naprawdę wieje grozą, to jednak dla Hollywoodu za mało tu krwi...). Przyznaję, że momentami powieść była wręcz przerażająca, ale i przewidywalna... Czytało się płynnie, świetnie opisana była atmosfera Kalkuty, ale chyba nie jestem sama w twierdzeniu, że Zafon lepiej czuje się w Barcelonie ;) I jego czytelnik również. 
  
"Zaginiony Symbol" Dan Brown 
   
"Co zaginęło, zostanie odnalezione…
Waszyngton. Harvardzki specjalista od symboliki, Robert Langdon na prośbę swego przyjaciela i mentora, Petera Solomona, ma wygłosić wykład na Kapitolu. Kiedy dociera na miejsce, okazuje się, że na wieczór nie zaplanowano żadnego odczytu, a po chwili na środku rotundy odkryte zostaje makabryczne znalezisko, niepokojąco naznaczone pięcioma tajemniczymi symbolami. Jego przesłanie jest dla Langdona oczywiste – to zaproszenie do dawno zaginionego świata skrywającego ezoteryczną mądrość.
Kiedy okazuje się, że Peter Solomon, filantrop i prominentny członek loży masońskiej, został porwany, Langdon wie, że istnieje tylko jeden sposób, by ocalić przyjaciela: przyjąć tajemnicze zaproszenie i udać się tam, gdzie zaprowadzą go zaszyfrowane wskazówki.
A poprowadzą go podziemnymi korytarzami do tajemnych komnat i świątyń ukrytych pod jednym z najpotężniejszych miast świata. Skrywa ono prastare sekrety loży masońskiej i odkrycia, których wielu wolałoby nie ujawniać. Rozpoczyna się szalona wędrówka i wyścig z czasem, bo Langdon ma zaledwie
kilka godzin na dotarcie do celu. W przeciwnym wypadku jego przyjaciel zginie."
  
Mocno się tą powieścią zawiodłam. Nie trzyma w napięciu, jak inne książki Dana Browna, nie intryguje tak jak one, nie zmusza do osobistego sprawdzenia niektórych wątków, jak robił to "Kod Leonarda" czy "Anioły i Demony". Ponadto momentami przypomina jeden wielki naukowo-religijny bełkot, który dla mnie miał naprawdę znikomy sens. Spodziewałam się czegoś znacznie lepszego - zarówno po Danie Brownie, jak i po tematyce symboliki Waszyngtonu.

Czytałyście którąś z tych powieści? Czy Wasze wrażenie różnią się od moich?
A może zachęciłam Was do sięgnięcia po którąś? :)

I w ogóle... interesują Was takie posty? ;) 

Zdjęcia i opisy pochodzą ze strony www.lubimyczytac.pl :) 

poniedziałek, 28 maja 2012

Oeparol Balance - Ochronna pomadka do ust z filtrami UVA i UVB SPF 20

Coś ostatnio los nie sprzyja mojemu blogowaniu. Nie mam kiedy robić zdjęć, a jeśli znajduję chwilę, okazuje się, że zapomniałam naładować aparatu... Poza tym trudno mi usiąść do bloga teraz, kiedy raz, że mam nawał egzaminów i kolokwiów, to dwa, z niecierpliwością czekam na piątek, kiedy to pojadę do Warszawy na zjazd bloggerek :)
Na dziś mam jednak ostatnią notkę, do której miałam zdjęcia w zapasie, czyli pomadka, której używam ostatnio codziennie wychodząc z domu. Początki miałyśmy trudne, ale w końcu bardzo się polubiłyśmy :)
  
  
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: głównie w aptekach, np. w SuperPharm, 7,50zł / 3,6g
  
Moja opinia:
Pomadkę dostajemy zapakowaną w tekturowy kartonik co mi się podoba, bo minimalizuje ryzyko, że nasz kosmetyk był wcześniej w sklepie macany przez niekulturalne klientki ;) Na kartoniku znajdujemy także informacje, których nie ma na zwykłym opakowaniu - czyli opis producenta i skład. Zwykłe opakowanie, czyli sztyft, jest plastikowe i wydaje mi się wyjątkowo kruche i niesolidne, ale jak dotąd przez prawie miesiąc użytkowania nic się z nim nie stało. 
 
    
Pomadka jest w bladożółtym kolorze, nieco transparentna. Pierwsze moje wrażenie było dość negatywne, bo pomadka jest twarda i nieco tępo się nią smaruje, zupełnie inaczej, niż moim ukochanym Carmexem. Z czasem jednak odkryłam, że dzięki temu jest idealna na dzień. Przy mojej tłustej cerze mocno nawilżające pomadki sprawiają, że po godzinie skóra wokół ust błyszczy się niesamowicie, dlatego Carmexa używam tylko na noc. A tymczasem ta pomadka okazuje się idealna na co dzień. Długo utrzymuje się na ustach, nie zjada się jej ani w żaden sposób nie czuje. Nie ma smaku ani zapachu. Nie nawilża jakoś specjalnie, ale nie o to przecież chodzi - dzięki niej usta przez cały dzień są miękkie, nie schną i nie spiekają się na słońcu - zwykle latem mam je wyschnięte na wiór, a teraz są w całkiem niezłym stanie, nawet Moje Kochanie się nabija, że wyjątkowo go nie drapię przy buziakach :P W dodatku cena tej pomadki jest niska, więc myślę, że jeśli ją kiedykolwiek zużyję (po miesiącu codziennego używania ubytek jest bardzo znikomy), to na pewno kupię ponownie. Zmieniłabym tylko opakowanie na bardziej solidne. :)
  
  
Jakich pomadek używacie? Też, tak jak ja, macie osobne na dzień i na noc? :)

niedziela, 27 maja 2012

Wujek Google radzi, czyli czego u mnie szukacie? #1

Hej hej!
Przyznaję bez bicia, że nie mam dziś pomysłu ani czasu na notkę, więc postanowiłam pokazać Wam pierwszą część hasełek, pod którymi różne osobistości trafiają na mojego bloga, dzięki uprzejmości Wujka Google ;) Hasełka są bardzo różne, wybrałam dla Was kilka ciekawszych z ostatnich dwóch miesięcy, bo wtedy zaczęłam je spisywać ;)

Zapraszam do lektury :D

1. donald duck bmx
 Nie mam zielonego pojęcia, co mam wspólnego z Donaldem, ani tym bardziej z BMXem ^^

2. aplikator marbo na porost wlosów
A cóż to za wynalazek?
 
3. miętowa biedronka
Ale chodzi o kolor czy o smak?
 
4. zdobienie paznokci dla kretynów
Hmm... Dzięki?
 
5. Barbie kocha maca kocha
No, jak kocha, to chyba ma prawo macać, prawda?

6. prawdziwy kosmos
Nie wiem, czy traktować to jako komplement, obrazę czy wpisał to po prostu zagubiony gwiezdny wędrowiec... 

7. eveline zel antybakteryjny jak go gotowac?
Rano i wieczorem, razem z innymi kosmetykami marki Eveline.

8. biogardenwyciagzeskrzypupolnegoipokrzywykwcwizaż
Iwszystkojasne,nie?

9. pryszcze na pupie
Kurde, nie mam, więc nie pomogę, przykro mi :(

10. pirackie łupy
Piratem drogowym bywam, różne łupy ze sklepów do domu znoszę, ale czy aby na pewno o to chodziło?
 
11. kwas z tonikiem
Ałć, odradzam!

12. moje włosy sa rzadkie mam boba
Cała prawda, wydało się :(

13. mega szybki porost włosów 3 cm w miesiąc
To nie u mnie, ale jeśli znajdziecie coś magicznego na taki porost, to ja też poproszę!

14. kredka na pryszcze z kulką
Chyba nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, co autor miał na myśli...

15. żel pryszcznic
Te głupie pryszcze to się wszędzie wcisną, nawet pod prysznic...

16. heden szonders szampon na waypadanie włosów
Inglisz is wery hard lengłydż...

17. materiał na parapet
Z własnego doświadczenia, najlepiej po prostu zakryć parapet storczykami.

18. jak czeszą się po czterdziestce
No eeej, to było poniżej pasa!

19. jak odworzyc lumpeks
Bardzo dobre pytanie!

20. essence Irena Eris chomikuj
"Oooch, Dr Irena Eris ma nowy krem! Może jest na chomiku, to bym sobie ściągnęła..." 
 
Na dziś to wszystko...
Zainteresowane kolejnymi takimi postami w przyszłości? ;)

sobota, 26 maja 2012

Dr Irena Eris Spa Resort Capri - Krystalicznie żelowy peeling rozświetlający

Moje podejście do kosmetyków luksusowych pewnie już znacie - a jeśli nie, to w skrócie powiem, że uważam, że zawsze znajdzie się tańszy odpowiednik ;) Co prawda ostatnio recenzowałam wyjątek od reguły, z tej samej serii, z której pochodzi dzisiejszy bohater recenzji, czyli krystalicznie żelowy peeling rozświetlający Capri z serii Spa Resort z linii Dr Ireny Eris. Prawda, że już sama nazwa brzmi luksusowo? ;)
Nie jestem tym kosmetykiem zachwycona tak, jak ostatnią maską, ale jest niewątpliwie warty uwagi.
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: ta seria dostępna jest tylko w Douglasach, 95zł / 75ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Peeling ma piękne opakowanie - niebiesko-turkusowy solidny kartonik, w którym bardzo stabilnie ulokowana jest tubka. Tubka podoba mi się już mniej niż sam kartonik, ale ładnie prezentuje się na półce. Może ona dość stabilnie stać na zakrętce, więc nie trzeba trzymać w kartoniku ani kłaść poziomo. Nie podoba mi się tylko to, że tubka jest odkręcana, to niepraktyczne. O ile łatwiej byłoby, gdyby zamknięciem był zwykły zatrzask... Ale tak nie byłoby już tak elegancko i luksusowo ^^"
Peeling ma postać dość rzadkiego błękitnego żelu. Pachnie ślicznie, bardzo świeżo, trochę oceanem, trochę cytrusami, na pewno tropikalnie. Jeśli chodzi o drobinki, to cóż, są ;) Są drobniutnie, delikatne i myślę, że mogłoby być ich więcej, ale może dlatego, że jestem przyzwyczajona do mocniejszych zdzieraków. Niemniej jednak, peeling spełnia swoją funkcję peelingu w miarę dobrze ;)
  
  
Po nałożeniu na twarz, ma się wrażenie, że użyło się żelu do mycia, po chwili jednak czujemy te drobinki. Peeling się nieco pieni przy "szorowaniu" nim twarzy. Jest bardzo delikatny, tzn. nie podrażnia i nie drapie za bardzo. Myślę, że nada się także do cery wrażliwej czy naczynkowej, ale nie biorę za niego odpowiedzialności ;) Po zmyciu okazuje się, że cera jest oczyszczona i nieco rozświetlona, zawsze jak patrzę w lustro po tym peelingu to mam wrażenie, że cera nabrała nieco perłowego blasku. Efekt ten znika po jakimś czasie. Martwy naskórek, poza miejscami bardziej zrogowaciałymi, np. na świeżo zagojonych rankach, zostaje usunięty, zwłaszcza moje policzki wyglądają po nim znacznie lepiej - mam cerę mieszaną, tłustą i często przesuszoną w strefie T, a na policzkach zwykle nic się nie dzieje. Dodam jeszcze tylko, że na twarzy peeling pachnie ciut gorzej, tzn. bardziej syntetycznie, ale nadal znośnie ;) 
Podsumowując, jest to całkiem przyzwoity peeling. Spodobał mi się, mimo że normalnie preferuję ostrzejsze zdzieraki. W nim zdzierająca jest głównie cena, niewyobrażalne jest dla mnie wydanie takiej kwoty na kosmetyk ;) Jeśli macie możliwość wypróbowania, gorąco zachęcam, ale nie będę Was namawiać do zakupu, bo cena jest zwyczajnie kosmiczna ;)
  
  
Używałyście go albo innych produktów z serii Spa Resort? Polubiłyście się z tymi kosmetykami?

piątek, 25 maja 2012

Hean - Korektor rozświetlający pod oczy

Jakiś czas temu miałam średnio przyjemną przygodę z pewnym korektorem rozświetlającym. Tym razem jednak wybrałam lepiej, bo mamy tu do czynienia ze znacznie lepszym produktem. Mowa tu o korektorze pod oczy od Hean. Ostatnimi dniami jest on szczególnie praktyczny, ale o tym zaraz.
  
   
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: np. na hean.pl, 9zł / 9ml

Składniki aktywne:
wyciąg ze świetlika - likwiduje objawy zmęczenia oczu, łagodzi reakcje alergiczne, działa przeciwzapalnie i bakteriobójczo.
wyciąg z ogórka - wygładza, nawilża i odżywia skórę wokół oczu, rozjaśnia i wybiela cienie pod oczami
D-panthenol - łagodzi, wygładza i wzmacnia skórę
alantoina - regeneruje i przyspiesza odnowę naskórka, łagodzi podrażnienia i zaczerwienia skóry.
  
  
Moja opinia:
Korektor mieści się w typowym opakowaniu - takim jak błyszczyk. Plus za to, że napisy się nie ścierają, a spodziewałam się, że od razu znikną. Podoba mi się aplikator, czyli gąbeczka, bo łatwo zaaplikować kosmetyk pod oczy w odpowiedniej ilości, bo nie nabiera się go za dużo, ani za mało. Sam korektor jest gęsty, kremowy. Pachnie delikatnie, ale właściwie trzeba powąchać go bezpośrednio w opakowaniu, żeby coś poczuć ;) Plusem dla mnie jest także to, że jest matowy, tzn. nie zawiera żadnych drobinek. 
Do wyboru mamy tylko jeden odcień korektora, myślę, że osobom o ciemnej karnacji może nie pasować, bo jest dosyć jasny. Dla mnie w sam raz ;) Zaaplikowany pod oczy ładnie maskuje cienie, które ostatnio non stop mi towarzyszą, bo słabo sypiam, zwłaszcza ostatnie kilka nocy, kiedy to nie zmrużyłam oka. Jestem więc chodzącym zombie i stąd pewna nieregularność w notkach ;) W każdym razie, muszę przyznać, że jestem zadowolona z efektów, bo cienie stają się znacznie mniej widoczne. Nie nazwałabym tego rozświetleniem, ale rozjaśnieniem, co mi znacznie bardziej odpowiada. Niestety, nie pokażę zdjęcia przez i po, bo mój aparat jest wyjątkowo złośliwy i pokazuje worki pod oczami nawet na zdjęciach z korektorem, więc foch z przytupem, prosić się nie będę ;) Musicie mi więc uwierzyć na słowo ;) Dodam też, że korektor ma ten plus, że po paru godzinach (tzn. wcale nie tak szybko, bo po 6-7h) lekko i równomiernie znika, a nie roluje się w mikrozmarszczach, jak zdarzało mi się z innymi takimi cudami ;)
No i ta cena? Miodzio! Szkoda tylko, że tak trudno o tę markę, w każdym razie w moim mieście, nigdzie ich nie widziałam jeszcze stacjonarnie ;)
  
  
A jacy są Wasi faworyci w tej kategorii? Co usuwa Wasze efekty niewyspania (poza snem i kawą ;))?

czwartek, 24 maja 2012

Kilka prostych i efektownych manicure'ów #2 - Na lato!

Pora na kolejną porcję łatwych do zrobienia wzorków na paznokcie, które sprawią, że Wasz manicure będzie wyglądał wyjątkowo :) 
Tym razem mam dla Was trzy propozycje idealne na lato, które nadchodzi wielkimi krokami... 
  
    
Pierwsza propozycja to arbuzowy mani. Wiem, że moja wersja nie jest perfekcyjna, ale nie szkodzi - wierzcie lub nie, ale nikt nie zwraca uwagi na takie "niedociągnięcia" ;) Do wykonania takiego mani potrzebujemy czterech lakierów - czerwonego, zielonego, białego i czarnego - oraz cienkiego pędzelka i szpilki albo igły. Najpierw malujemy pazurki naszym czerwonym lakierem - u mnie jest to Eveline Colour Show - 636. Teraz cienkim pędzelkiem albo tym z lakieru, jeśli jest dość precyzyjny, robimy zielony pas przy nasadzie paznokcia - u mnie zieleń to China Glaze - Starboard. Jeśli pomaziamy skórki - nie szkodzi, później wyczyścimy ;) Teraz bierzemy biały lakier i robimy dość cienki pasek między zielenią a czerwienią - nie pamiętam, jakiej bieli użyłam, to jakiś lakier no-name był. Czekamy aż całość wyschnie i chwytamy za igiełkę. Nabieramy na nią ciut czarnego lakieru - u mnie też no-name - i delikatnie przykładamy do paznokcia, żeby zrobić dość drobne pestki. Na koniec warto pokryć wszystko topem.
  
   
Moja druga propozycja jest mniej skomplikowana. Wystarczą nam do niej dwa pasujące do siebie lakiery, jakieś ozdóbki (choć obędziemy się i bez nich) oraz kawałek gąbki. Zaczynamy od pomalowania paznokci lakierem bazowym, u mnie to żółty lakier, czyli ArtDeco Mini - 545. Gdy wyschnie, bierzemy drugi lakier, u mnie to Kobo - 20 Crazy Pink - i nakładamy go na gąbeczkę. Teraz ciapiemy nią po części paznokcia, możecie pięknie wycieniować albo zostawić tak jak ja, zależy jak Wam się podoba :) I teraz mamy dwie opcje. Jeśli chcemy użyć ozdóbek - malujemy paznokcie topem i naklejamy na niego te pierdółki. Nie utrzyma się kilku dni, ale na 1-2 dni macmy ładny efekt ;) Druga opcja to dorobić jakieś kropeczki główką szpilki czy zapałki, użytą jak sondą. Wtedy topa nakładamy dopiero na kropeczki :)
  
   
W tym mani czułam się wyjątkowo dobrze :) Również jest łatwy do zrobienia, a efekt zdecydowanie przyciąga wzrok ;) Potrzebujemy ok. 3-4 niebieskich/granatowych/srebrnych lakierów oraz jednego białego, a także kawałka gąbeczki i cienkiego pędzelka. Malujemy pazurki lakierem bazowym, najlepiej gdyby był to jakiś jasny błękit. Kiedy wyschnie, pędzelkiem malujemy na nim ciemniejszym lakierem kształt fali, poprawiamy nieregularnymi "maźnięciami" z użyciem pozostałych "falowych" kolorów, tak, by fala wyglądała na dynamiczną. Na koniec nakładamy odrobinę białego lakieru na kawałeczek gąbki, najlepiej na jej kant, dla lepszej precyzji, i "ciapiemy" nią na szczycie fali, by zrobić jej spienione wykończenie. Pozwalamy lakierom wyschnąć i nakładamy warstwę topa, żeby utrwalić nasz manicure. Teraz wychodzimy z domu i chwalimy się letnimi pazurkami :P Użyte przeze mnie lakiery to  ArtDeco Mini - 515, Essie - Aruba Blue i Essie - Borrowed & Blue oraz Avonowy french ;)

I jak, która z propozycji podoba Wam się najbardziej? Planujecie którąś wykorzystać?
A może robiłyście już właśnie takie pazurki? :)

I jaki zestaw chcecie następnym razem - kwiatki, kropki czy abstrakcję? ;) 

środa, 23 maja 2012

Parachute - Olej kokosowy

Kiedy parę miesięcy temu zaczynałam moją przygodę z olejowaniem, długo zastanawiałam się, jaki olej wybrać na początek. Tyle ich jest dostępnych, w różnych opakowaniach, mieszankach, pod różnymi logami... W końcu zdecydowałam się na zakup oleju kokosowego i padło na Parachute. Muszę przyznać, że był to całkiem niezły wybór :)
  
  
Gdzie i za ile: np. na Allegro, ok. 12zł / 200ml
  
Skład: 100% czysty olej kokosowy

Wartości odżywcze (może mieć także zastosowanie w kuchni):
  
Olej kokosowy jest wg mnie jednym z najbardziej uniwersalnych olejów dostępnych na rynku. Ma szerokie zastosowanie w kosmetyce, od olejowania włosów, przez "składnikowanie" w domowych kosmetykach do ciała, aż po punktowe działanie na krostki itd. Możemy go również z powodzeniem używać w kuchni. Nad tym jednak aspektem nie będę się rozwodzić, bo mnie służył on wyłącznie do olejowania włosów.
Jak pewnie wiecie (a jak nie, to już wiecie :P), olej kokosowy ma to do siebie, że w czystej postaci jest stały - tzn. trzeba go rozgrzać, żeby się rozpuścił. Zimą stawiałam go po prostu na kaloryferze na jakiś czas, teraz używam zwykle innych olejów, bo nie chce mi się go rozpuszczać ;) 
Olej marki Parachute kryje się w niebieskiej nieprzezroczystej butelce, więc wydobyć go można tylko wtedy, kiedy jest rozgrzany. Wtedy wylewamy nieco na dłoń, możemy dodatkowo rozgrzać w dłoniach i nakładamy na włosy. Ja stosowałam go zarówno na skalp, jak i na długość i nie zauważyłam żadnego negatywnego działania. Olej ma postać mętnego płynu, pachnie kokosowo, choć momentami zapach też może kojarzyć się bardziej z dymem papierosowym - raz czy dwa właśnie musiałam go zmyć, bo akurat wtedy śmierdział, a nie pachniał - nie wiem, od czego to zależało... 
Trzymamy olej na włosach jak najdłużej, u mnie to minimum 4h. Po tym czasie zmywamy, najlepiej szamponem niezawierającym SLSów - ja stosuję zwykły szampon dla dzieci BabyDream. Czasem trzeba umyć włosy dwa razy, żeby dokładnie zmyć olej, ale to chyba niewielka przeszkoda. Po wyschnięciu, okazuje się, że nasze włosy (a w każdym razie tak było w moim przypadku ;)) są puszyste i sypkie, a w dodatku błyszczą się jak psu... nos oczywiście ;)
Nie jest to mój ulubiony olej, ale myślę, że mogę go polecić wszystkim, którzy chcą rozpocząć przygodę z olejowaniem. Jest tani, łatwo dostępny i uniwersalny :)

  
A jakich olejów Wy używacie? Jakie są Wasze ulubione?

wtorek, 22 maja 2012

Avon Naturals - Mus do ciała Róża i Brzoskwinia

Zapowiadałam Wam, że będzie tu teraz zatrzęsienie mazideł do ciała, bo używam aktualnie kilku zamiennie. Tego jednak już nie używam, bo zostawiłam końcówkę na sytuacje awaryjne. Właściwie nie miałam go recenzować, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie - dlatego tym razem na zdjęciach nie ma pełnego opakowania, jak zwykle robię ;) A czemu zmieniłam zdanie? Bo jestem konsultantką Avonu i czuję się w obowiązku pisać o kosmetykach, które WARTO kupić tej marki - bo zdaję sobie sprawę, że większość z Was za Avonem nie przepada ;) Ja znam kilka kwiatuszków z logiem Avon i dziś chcę Wam napisać o moim niedawnym odkryciu, które mnie zachwyciło :)
  
  
Opis producenta:
Nie istnieje :P
  
Gdzie i za ile: u konsultantki Avon, 17zł / 200ml (często w promocji np. za 8zł)
  
Skład:
     
Moja opinia:
Mus zamknięty jest w białym plastikowym słoiku, odkręca się on bezproblemowo, bardzo wygodnie się w tej sposób nabiera kosmetyku. Sam mus jest biały i gęsty, ma maślaną konsystencję. Właściwie, czego oczekujemy po słowie "mus do ciała"? Ja nie miałam zbyt wielkich nadziei, kupiłam go ze względu na opakowanie i zapach, bo czasem weźmie mnie na coś różanego. A okazuje się, że MUS to idealne określenie dla tego produktu - jest leciutki, kojarzy się z gęstą pianką, naprawdę jeden z najprzyjemniejszych pod tym względem kosmetyków, jakie używałam - cudeńko! Do tego zapach - myślałam, że róża będzie dominująca, a brzoskwini nie wyczuję, a jednak czuć oba te składniki, które pięknie się komponują w zapachu :) Nie jest to duszący różany odór jak w przypadku niektórych kosmetyków, pachnie słodko, ale i dość świeżo :)
  

A jak wygląda działanie musu? Równie rewelacyjnie! Mus rozprowadza się bardzo łatwo, wchłania szybciutko i pozostawia skórę otuloną taką gładziutką warstwą, kojarzy mi się to tylko z puchową kołderką, bo nie jest to tłusty film. Nawilżenie jest rewelacyjne, czuć je, wraz z tą "kołderką" niemal 24h, aż do następnego mycia ciała. Byłam w szoku, że jakiś kosmetyk może tak działać, i to bez tłustej warstwy :) Dodam jeszcze, że zapach utrzymuje się parę godzin, co dla mnie jest dużą zaletą, bo smaruję się wieczorem, więc do snu lula mnie cudny różano-brzoskwiniowy zapach :) Jedyną wadą tego musu jest to, że zostawia białe ślady na ubraniach, jeśli ubierzemy się zbyt szybko - najlepiej jest odczekać parę minut, a w tym czasie umyć kiełki i twarz, zanim wskoczymy w piżamkę :P
Poza tą jedną małą wadą, mus uważam za idealny. Są dostępne jeszcze dwie wersje zapachowe - mleko + miód oraz wanilia, ale mnie nie kuszą - zdecydowanie wolę różę i brzoskwinię ;)
  
  
Używałyście któregoś z avonowych musów? Polubiłyście je?
A może jesteście tak uprzedzone do marki, że nie wierzycie, że mają też cudeńka? ;)

niedziela, 20 maja 2012

Kolejne lakierowe naszyjniki!

Hej hej! Ostatnia partia moich lakierowych "dzieł" w formie naszyjników cieszyła się sporym zainteresowaniem :) Dlatego dziś pokazuję Wam nowe wisiory, które zmalowałam w ciągu ostatnich kilku dni :)
  
  
Znowu jest ich sześć, ale tym razem tylko jeden jest w złotej oprawie. Przyjrzyjmy się im z bliska :)
  
China Glaze - Techno + China Glaze - Dorothy who?
Srebrna oprawa, łańcuszek o długości 73cm, oczko 18x25mm.
Duże srebrne drobinki na niebieskim brokacie, ładnie skrzy się w słońcu :)
  
Color Club - Covered in Diamonds + Sally Hansen Prisms - Garnet Lapis
Srebrna oprawa, łańcuszek o długości 70cm, oczko 18x25mm.
Zależnie od kąta patrzenia, jest niebieski albo fioletowy :)
  
Sinful Colors - Nail Junkie
Srebrna oprawa, łańcuszek o długości 69cm, oczko 18x25mm.
Turkusowy brokat ze złotymi i niebieskimi drobinkami :)
  
Golden Rose Scales - 13 + Essence - 38 Choose me
Srebrna oprawa, łańcuszek o długości 78cm, oczko 18x25mm.
Baza mieni się turkusem, błękitem i zielenią, a na niej "rybie łuski", od złota do zieleni. :)
  
Essence Twins - 1 Louise + Essie - Nice is Nice
Srebrna oprawa, łańcuszek o długości 69cm, oczko 18x25mm.
Fuksjowe kwadraciki i srebrny brokat na kremowej pastelowej bazie :)
  
Pierre Rene Top Flex - 11 + Orly - Rock the World
Złota oprawa, łańcuszek o długości 79cm, oczko 18x25mm.
Całość mieni się różnymi kolorami - bordo, złotem, czerwienią... :)


Gdybyście były nimi zainteresowane, znajdziecie je na mojej stronie na FaceBooku (KLIK) :) 
 
I ponawiam tutaj pytanie, które zadałam ostatnio - który podoba Wam się najbardziej, a który najmniej? :)

sobota, 19 maja 2012

Joanna Z apteczki Babuni - Balsam nawilżający z jaśminem

Uprzedzam Was - będzie się tu teraz pojawiało sporo mazideł do ciała, bo wzięłam się za nawilżanie, a używam kilku maseł / musów / balsamów jednocześnie ;) Dziś napiszę Wam o jednym z nich - o balsamie nawilżającym z jaśminem od Joanny, z mojej ulubionej serii Z Apteczki Babuni :)
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: np. na BioGaleria - drogeria internetowa, 8,83zł / 500ml
  
Skład:
    
Moja opinia:
Jak zwykle, zacznę od opakowania. Jest to wielka półlitrowa plastikowa butla w białym kolorze i z ładną klimatyczną etykietą. Bardzo podoba mi się szata graficzna tej serii :) Plastik jest dość twardy i gruby, ale pod światło zobaczymy, ile kosmetyku zostało. Wielkim plusem w użytkowaniu tego balsamu jest pompka - dzięki temu nie ma problemu z odkręcaniem słoika mokrymi rękoma, z kłopotliwym wyciskaniem tubki czy wylewaniem balsamu z butelki. Poza tym produkt nie ma kontaktu z powietrzem, więc powinno to wpłynąć na jego trwałość. Dobra, bez dalszych peanów - uwielbiam pompki w takich kosmetykach :P
Balsam jest gęsty, biały i mocno kremowy. Jego zapach... Hmm, spodziewałam się czegoś jaśminowego, ale nie czuję nic takiego, choć zapach jest niewątpliwie ładny i delikatny, ale nie jest on największym atutem produktu. Balsam rozprowadza się łatwo na skórze, jedna porcja z pompki starcza mi akurat na łydkę czy udo, bo nogi smaruję dosyć obficie. Wchłania się całkiem szybko, ale zostawia na skórze tłusty film, czego nie lubię, bleee... Muszę jednak przyznać, że naprawdę dobrze nawilża. Nie mam suchej skóry, ale nawilżenie jest zauważalne zarówno po samym użyciu, jak i po tygodniu stosowania, nie zanika po kilku godzinach. 
Podsumowując, balsam jest sam w sobie dosyć przeciętny, bo ma kilka plusów i kilka minusów, ale jeśli komuś nie przeszkadza film na skórze ani brak konkretnego zapachu, na pewno balsam ten powinien się spodobać ;)
   
  
A jakie są Wasze doświadczenia z Apteczką Babuni? ;) Lubicie kosmetyki z tej serii? Jakie?

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...