środa, 30 stycznia 2013

+++ SESJA +++

  
No właśnie... Trwa sesja. U mnie właściwie jej końcówka, bo ostatnie egzaminy (udało nam się pozaliczać większość wcześniej), ale jednak. Pół czasu spędzam próbując zebrać się do nauki, a drugie pół nad książkami i notatkami.
Nie mam kompletnie głowy do blogowania, więc musicie mi wybaczyć, że nie odpisuję na Wasze komentarze ani nie publikuję nic nowego o sensownej treści. Przy okazji mam chyba mały blogowy kryzys, ale mam nadzieję, że minie. Teraz robię sobie wolne od bloga na kilka dni, chyba że zbiorę się i opublikuję jakąś recenzję.

Swoją drogą - wczorajszy egzamin poszedł całkiem nieźle, dziękuję za kciuki ;)

Tymczasem się żegnam, życzcie mi szczęścia na dalszych egzaminach i powrotu chęci do blogowania ;)

wtorek, 29 stycznia 2013

Virtual - Szminka Creamy Lipstick - 161 Mary

Dziś szybciutka recenzja, bo zaraz mam egzamin ;) Napisanie notki powinno mnie zrelaksować, zobaczymy ;) Mam dziś dla Was parę słów o błyszczykowej szmince Virtual. Pojawiły się one na rynku niedawno, a jak zobaczyłam zdjęcia promocyjne, natychmiast zapragnęłam połowy z nich ;) Ostatecznie w moje łapki trafiła szminka o imieniu (tak, imieniu, ich nazwy to damskie imiona :)) Mary i myślę, że się zaprzyjaźniłyśmy :)
  
  
Opis producenta i szczegóły:
   
Gdzie i za ile: w małych drogeriach ze stoiskami Virtual, ok. 13zł
  
Moja opinia:
Szminka kryje się w bardzo ładnym czarnym opakowaniu z "prześwitem" - paskiem przezroczystego plastiku, w którym widzimy właściwy odcień szminki, co bardzo mi odpowiada. Opakowanie jest klasyczne i ładne, a przy tym kojarzy się "nowocześnie" ;) Sama szminka zaskakuje na samym początku - nie spodziewałam się po niej takiej formuły. Sztyft jest lśniący, wręcz jak plastikowy, oczywiście dopóki szminki nie użyjemy.
Mój kolor, Mary, miał być ciemną czerwienią, a w praktyce oczywiście wyszło nieco inaczej - jest czerwienią, ale z różowymi nutami i zdecydowanie nie ciemną. Powiedziałabym, że taka czerwień dla tych bardziej nieśmiałych w makijażu ;) Zobaczycie zresztą zaraz na ustach.
  
  
Szminkę nakłada się niezwykle gładko, od razu kojarzy się bardziej z błyszczykiem. Kolor nie jest może super intensywny, ale daje ładny dziewczęcy efekt z połyskiem, którego zwykła szminka by nie zapewniła. Nie jestem przekonana, czy wolę ten połysk czy normalny mat, ale na pewno mi nie przeszkadza. Wadą szminki jest niestety trwałość - wytrzymuje na ustach 2-3 godziny i nie schodzi równomiernie. Nie wysusza też ust, ale także nie powoduje ich nawilżenia, więc pod tym względem wypada neutralnie. 
Podsumowując - dość tania szminka z ładnym efektem, ale zmuszająca do poprawek w ciągu dnia i ewentualnego dodatkowego nawilżenia problematycznych ust. Koniecznie będę musiała wypróbować "błyszczyko-szminki" innych firm :)
  
  
Używałyście już tego typu szminek? Polubiłyście je czy może wolicie klasyczne? :)

                                (I proszę o kciuki dziś o 12:00! :D)                            

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Kulisy bloga - o blogowych współpracach

Najbardziej chyba kontrowersyjnym tematem w kwestii blogowania są współprace. Kto i z kim je podejmuje, na jakich zasadach, dlaczego i kiedy. Oczywiście nie ma jedynej słusznej odpowiedzi, bo każda współpraca jest inna, ale postaram się Wam dziś przybliżyć, jak to wygląda oraz jak powinno wyglądać moim okiem. Mam nadzieję, że pomoże to nieco zrozumieć temat "świeżym" blogerkom. Zapraszam do czytania :)
  
Myślę, że najlepiej będzie napisać to w formie pytań i odpowiedzi, więc do dzieła...

Czy współpraca to coś złego?
Absolutnie nie, o ile jest zawarta na rozsądnych warunkach. Wszystko zależy od firmy i od blogerki.

Czy współpraca to kosmetyki za darmo?
 Nie. Nie za darmo. Blogerka otrzymująca kosmetyki "płaci" za nie byciem królikiem doświadczalnym oraz czasem poświęconym na testowanie i recenzowanie produktu - a wcale nie jest to takie "hop-siup". Każda recenzja zajmuje trochę czasu - oczywiście testy, zrobienie i obrobienie zdjęć, napisanie recenzji, poprawki...

Czy recenzja produktu otrzymanego do testów jest wiarygodna?
Powinna być. To również zależy od blogerki, ale założenie jest takie, że blogerka pisze szczerze, co myśli o danym produkcie, bez słodzenia i bez owijania w bawełnę. Poważne firmy negatywne uwagi biorą pod uwagę i zdają sobie sprawę, że "nieważne jak piszą, byle pisali". W końcu produkty wysyłane są do testów, a nie do reklamy.

Czy firma może żądać pozytywnych recenzji?
 Teoretycznie może, ale na szczęście mało takich firm jest. Szanująca się blogerka nawet nie pomyśli o tym, żeby na taką propozycję się zgodzić, wówczas współpraca nie dochodzi do skutku. Są niestety blogerki, które się na to godzą, ale zwykle są to typowe "testerki", które na blogu mają 3 obserwatorów i 50 współprac z każdej możliwej kategorii ;)

Czy można pisać do firm propozycje współprac?
 Można i nie ukrywam, że swego czasu sama parę maili wysłałam. Szczerze Wam jednak powiem, że sto razy większą satysfakcję mamy, gdy firma sama się do nas zgłosi z propozycją, co na pewno się stanie, gdy nasz blog się już w jakiś sposób wybije :) Najlepsze współprace jakie podejmowałam to te, które zostały mi zaproponowane, nie odwrotnie. 
Jeśli już jednak piszecie maila w tej sprawie, upewnijcie się, czy jest on w odpowiednim tonie i stylu, czy nie macie błędów czy literówek, a przede wszystkim napiszcie zwięźle i na temat - kim jesteście, jakiego bloga prowadzicie, jakie macie statystyki (można załączyć screen z wykresem wyświetleń) i dlaczego interesuje Was akurat ta marka - bez ściemniania, że to Wasza "najulubieńsiejsza marka eveeeer <3" ;)

Kiedy można podejmować współpracę?
 Myślę, że zanim pomyślimy o współpracach, warto zadomowić się w blogosferze - uzbierać grono czytelników (3 to nie grono!), wyrobić sobie własny styl i wygląd bloga, zrecenzować trochę produktów czy napisać parę notek, żeby dojść do wprawy. Zawsze śmieszyły mnie blogi, które przed opublikowaniem pierwszej notki miały już zakładkę "Współpraca", najlepiej z treścią skopiowaną z innego bloga.

Jak powinna wyglądać współpraca?
 Współpraca, jak sama nazwa wskazuje, powinna być relacją dwóch stron, blogera i firmy w tym przypadku, z korzyściami dla obu z nich. Gdy mowa o blogu takim jak mój, zwykle chodzi o kosmetyki. Firma więc przysyła wybrane przez blogerkę albo dopasowane do profilu urody kosmetyki, a blogerka je testuje. Nie ma ograniczeń czasowych, wiadomo, że na przykład krem trzeba używać przez jakiś czas, by wyrobić sobie o nim opinię. Wówczas blogerka publikuje szczerą recenzję na blogu, a link do niej wysyła przedstawicielowi firmy, by ten miał wgląd w opinię. Czasem firma może prosić o umieszczenia banera czy reklamy, ale to już sprawa blogerki, czy się na to zgodzi czy nie. W przypadku współpracy stałej zdarza się, że firma bez zapowiedzi przysyła swoje nowości, niezależnie od profilu cery. Wtedy także wyłącznie od blogerki zależy, które recenzje się pojawią i kiedy. Bardzo miłym dodatkiem do współpracy jest fakt, że czasem niektóre firmy serwują upominki, niekoniecznie kosmetyczne ;) Warto też wspomnieć, że wielu przedstawicieli to naprawdę świetni ludzie, z którymi po krótkiej wymianie maili już można pogadać bez oficjalnego tonu :)

Czy wszystkie firmy nawiązują współprace?
Nie, ale myślę, że niedługo tak będzie. Marketing w Polsce dopiero zaczyna dostrzegać "potęgę blogów". Daleko nam do takiego uznania jak na zachodzie, ale myślę, że powoli i do reszty polskich firm dotrze, jak skutecznym narzędziem mogą być blogi :)

Jakie są inne rodzaje współpracy?
 Zdarzają się także propozycje niedotyczące typowej współpracy, a na przykład wymiany banerów reklamowych, napisania posta na konkretny temat, a także oferty programów partnerskich ze sklepami, gdzie bloger otrzymuje jakiś odsetek zysków ze sprzedaży dokonanych za pośrednictwem jego bloga. Zdecydowana większość takich propozycji zupełnie mnie nie interesuje, więc i doświadczenie w tym temacie mam niewielkie.

Jakich współprac NIE podejmować?
Ogólnie mówiąc, takich, które nie zgadzają się z naszymi przekonaniami. Nie podejmujemy współprac, w których wymaga się pozytywnej opinii albo reklamowania czegoś na siłę w inny sposób, chyba że jawnie i bezstronnie (np. umieścić baner firmy w zamian za wynagrodzenie, ale nie pisać fałszywych pochwał o produkcie). Nie godzimy się także na propozycje zrobienia czytelników w balona. Jeśli chcemy, żeby nas czytano i nam ufano, musimy na to zaufanie zasłużyć.
Poza tym mając bloga kosmetycznego nie współpracujemy z producentami tosterów, żelazek, nocników, kociej karmy, zupek chińskich czy szablonów do fryzur intymnych (true story!). Trzymajmy się swoich tematów albo chociaż nie wyskakujmy jak Filip z konopii z czymś kompletnie niezwiązanym z tematyką bloga - jeśli chcemy napisać o czymś innym, musimy umiejętnie to wpleść w całokształt.
  
Czy polskie firmy szanują, rozumieją i doceniają blogosferę?
W większości tak, choć zdarzają się także absurdalne oferty współpracy od firm, które myślą, że blogerka jak pies poleci na każdy rzucony jej ochłap - wcale tak nie jest. Przykłady takich ofert? 
- Firma V prosi o wybranie kosmetyków do recenzji. Po dwóch miesiącach bez kontaktu wysyła paczkę z zupełnie innymi, niedopasowanymi produktach, po tygodniu burzy się, że jeszcze nie ma recenzji.
- Firma X oferuje, żebym kupiła sobie ich produkt, zrecenzowała go, a jak im się spodoba wpis to moooże wyślą mi jakiś gadżet. Jupijajej, już lecę!
- Firma Y prosi o recenzję dowolnego produktu z ich strony (oczywiście zdobytego we własnym zakresie) i zalinkowanie do nich, a także umieszczenie banera i długiego pochwalnego wpisu z konkretnymi słowami kluczowymi odsyłającymi do ich sklepu. Nagrodą jest 60zł do wykorzystania w sklepie, gdzie ceny zwykle są trzycyfrowe.
- Firma Z proponuje wysłanie swoich produktów za jakiś czas w zamian za zrobienie ze swojego bloga słupa ogłoszeniowego o ich akcjach, nowościach i promocjach. Oczywiście kontakt się urywa.
Takich przykładów mogłabym podawać na pęczki, ale nie o to tu chodzi, prawda? ;)

Czy mogę założyć bloga dla współprac?
Nie. Jeśli zakładasz bloga tylko po to, żeby dostać "darmowe kosmetyki", proponuję od razu rąbnąć głową w klawiaturę i przemyśleć sprawę raz jeszcze. Nie o to w blogowaniu chodzi, a jeśli zakładasz bloga, licząc tylko na "gratisy", nie ma to żadnego sensu. Nikt nie będzie tego czytał i nikt takiej "testerki" w blogosferze szanować nie będzie, to mogę zagwarantować. Poza tym jak już pisałam - żeby zacząć myśleć o współpracach, trzeba mieć już wyrobioną jakąś markę bloga - grono czytelników i własny styl.

ISTOTA WSPÓŁPRAC?
Byle z umiarem!
Nie dopuśćmy do tego, żeby na blogu pojawiały się tylko współpracowe recenzje czy żebyśmy tonęły w kosmetykach czekających na przetestowanie. We wszystkim trzeba zachować umiar!
  
  
I na koniec mam bonus - zapytałam kilku przedstawicieli firm, z którymi sama mam kontakt, o to, jak wybierają blogerów, z którymi chcą współpracować. Myślę, że warto przeczytać:
  
Pani Iwona, przedstawicielka marki Virtual
Marka Virtual rozpoczęła współpracę z blogerkami jako jedna z pierwszych i współpraca ta trwa szczęśliwie już prawie 3 lata. Otrzymujemy wiele zapytań dotyczących współpracy, niestety niezwykle często zdarzają się wiadomości od osób , które właśnie założyły bloga i proszą o kosmetyki do testów. Niestety ważnym kryterium jest popularność bloga, ilość komentarzy pod postami, częstotliwość wpisów itp. Zawsze prosimy o podesłanie linku do recenzji , które umieszczamy na Facebooku. Zależy nam na rzetelnych i obiektywnych opiniach o naszych produktach. Zdjęcia użytych produktów są bardzo mile widziane. Doceniamy także publikacje informacji o nowościach marki, które wysyłamy przy każdej nowości do blogerek. Dalszą współpracę dyskwalifikuje brak recenzji po otrzymaniu kosmetyków, co kilkakrotnie nam się zdarzyło.
   
Pani Ania, przedstawicielka marek Lirene i Under Twenty
Recenzje Blogerek kosmetycznych to niezwykle cenne źródło informacji o produkcie. Cenne dla naszych konsumentek, które mogą się dowiedzieć niezależnej opinii na temat kosmetyku, jego działania, skuteczności, przyjemności stosowania etc., ale również cenne dla nas - producentów kosmetyków. Od Blogerek czerpiemy wiedzę, jakie są oczekiwania naszych konsumentek, jakie są ich wymarzone kosmetyki, co należy zmienić w produkcie, aby jeszcze pełniej odpowiadał na te oczekiwania. Osobiście, bardzo sobie cenię współpracę z Blogerkami. Kontakt z niektórymi z nich trwa już od ok. 2 lat - przez ten czas nauczyłam się, co jest dla nich ważne, wypracowałam własny model współpracy, oparty przede wszystkim na bezpośrednim, indywidualnym kontakcie, słuchaniu potrzeb drugiej strony. Nigdy nie wymagałam od Blogerki, aby pisała pozytywnie o naszych produktach. Nie naciskam również na terminy, wykazywanie statystyk etc. Wierzę, że podstawą naszych relacji jest szczerość. Staram się odpowiadać na każdego maila, dobierać produkty tak, aby odpowiadały potrzebom Blogerki, z wieloma dziewczynami przeszłam już na "ty", a niektóre kontakty zaowocowały nawet bardziej prywatnymi relacjami To wymaga trochę czasu i wysiłku - ale uważam, że w 200% warto Kierując się etyką, oczekuję od Blogerki, że ona również będzie postępować zgodnie z "kodeksem Blogera", nie kopiując recenzji czy zdjęć, rzetelnie recenzując większość produktów, które dostaje etc. Tygodniowo dostajemy kilkanaście - kilkadziesiąt próśb o współpracę. Z wielu względów nie jesteśmy w stanie pracować z wszystkimi chętnymi. Nawiązując współpracę z Blogerkami, zwracamy uwagę na różne aspekty. Patrzymy na doświadczenie Blogerki (początkującym dajemy trochę czasu na rozwinięcie bloga), na zaangażowanie jej Czytelniczek (wyrażone choćby w komentarzach), na jakość recenzji, język, jakim są pisane etc. Staramy się współpracować z dziewczynami, które blogowanie traktują naprawdę poważnie, a ich recenzje są rzetelne, ciekawe, wnoszą coś nowego. Nie bez znaczenia jest również wygląd bloga, jakość zdjęć etc. Osobiscie, bardzo sobie cenię i jestem otwarta na wszelkie niestandardowe pomysły Blogerek. Lubię zaangażowanie dziewczyn i kreatywne myślenie, które rozwija ich blogi, jest ciekawe dla ich Czytelniczek, a jednocześnie daje szansę na informowanie o produktach Laboratorium Kosmetycznego Dr Irena Eris.
   
Pan Darek, który chciał pozostać względnie anonimowy ;)
Przed podjęciem współpracy sprawdzam wszystkie blogi, które zostały przysłane na maile stron produktowych, czyli na mój :) Zwracam uwagę na ilość obserwatorów, ogólny graficzny wygląd bloga, przeglądam wpisy z ostatnich kilku tygodni, czytam komentarze pod postami, obserwuję jakość zdjęć, czy są makijaże na twarzy i paznokci (to zawsze zwiększa szanse), z kim współpracuje blogerka. 
  
Bardzo dziękuję (raz jeszcze ;)) za te wypowiedzi :)
 
Jeśli ktoś dotarł do końca tego długaśnego posta - gratuluję :)
Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania - śmiało piszcie, postaram się odpowiedzieć.
 
Zaznaczam tylko, że wszystko, co tu napisałam, jest moim własnym punktem widzenia i ktoś się może ze mną nie zgodzić. Swojego zdania jednak nie zmienię, więc moje stanowisko już znacie :)

niedziela, 27 stycznia 2013

Perfecta Spa - Dotleniający mus do ciała Zielona Herbata

Nawet w czasie tak mroźnej zimy jak ta czasem mam potrzebę użycia czegoś o orzeźwiającym zapachu, czegoś, co nie pachnie czekoladą czy innymi rozgrzewającymi słodkościami. Głównie chodzi tu o żel pod prysznic albo jakieś smarowidło do ciała, a dziś napiszę Wam parę słów właśnie o tym drugim - orzeźwiającym musie do ciała od Perfecty. Używam go ostatnio, bo chwilowo mam dość słodkich "zimowych" zapachów ;)
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: np. DolinaKremowa.pl, ok. 10zł / 225ml
   
Skład:
   
Moja opinia:
Mus kryje się w niebiesko-zielono-białym plastikowym słoiczku, który wygląda na większy niż faktycznie jest - wewnątrz jest mniejsza pojemność niż wskazywałaby na to zewnętrzna "obudowa" słoika. Kolory i wzór są ładne, dość charakterystyczne, ale nie rzucają na kolana designem ;) Po odkręceniu słoika widzimy grubą aluminiową osłonkę, dzięki czemu wiemy, czy kosmetyk jest na pewno świeży. 
Mus jest jasnozielony, właściwie pistacjowy i ślicznie pachnie - bardzo podobnie do perfumowej wersji zielonej herbaty. Nie jest to zapach naturalny, ale najładniejszy z chemicznych ;) Jest delikatny i nienachalny. 
  
  
Mus faktycznie jest musem - bardzo lekki, puszysty, naprawdę świetna konsystencja, idealna na lato, choć dziwnie to pisać w środku zimy ;) Jest wydajny, łatwo rozprowadza się po skórze i błyskawicznie wchłania, pozostawiając bardzo miłe uczucie odświeżenia - bez żadnego filmu czy tłustej warstwy. Jest bardzo przyjemny w użytkowaniu, ale nie zauważyłam, żeby nawilżał w jakimś znaczącym stopniu. Może jest wręcz zbyt lekki? Jeśli tak - nie szkodzi, wybaczam mu ;) Musu tego używam dla odprężenia i odświeżenia, mam wrażenie, że faktycznie dotlenia skórę, choć raczej ciężko to zauważyć. Niemniej, przyjemność przy jego używaniu jest dla mnie wystarczająca, by pozostał na mojej półce :)
Czy polecam? Tak, ale nie, jeśli potrzebujecie solidnego nawilżenia - ten mus Wam tego nie zapewni.
  
  
Trzymacie się zimą zimowych zapachów czy tak jak ja potrzebujecie czasem orzeźwienia?
Co je Wam zapewnia w kosmetycznej kategorii? :)

sobota, 26 stycznia 2013

Dookoła świata na paznokciach :)

Być może wiecie, że przed tym blogiem poświęciłam półtora roku na bloga poświęconego samym paznokciom. Być może nawet któraś z Was go pamięta - jeszcze istnieje, nazywa się Confessions of a Polishaholic i znajdziecie go pod adresem lakieroholiczka.blogspot.com.
Jedną z serii prowadzoną na tamtym blogu było "Dookoła Świata" - co jakiś czas publikowałam manicure inspirowany konkretnym państwem. Oczywiście w ramach ciekawostki, bo nie są to paznokcie, z którymi chodzi się na co dzień ;)
Zapraszam więc na małą wycieczkę - chciałabym pokazać Wam te manicure'y, ponieważ są dla mnie bardzo pozytywnym wspomnieniem z tamtego bloga. Wybaczcie "stare" podpisy na zdjeciach :)
  
Egipt to miejsce owiane starożytną tajemnicą, a piramidy wyglądają tak majestatycznie... Przejdźmy się, rozwiążmy zagadkę Sfinksa, odpocznijmy w cieniu palm i przejedźmy się na wielbłądzie.
Użyłam Wibo Extreme Nails - 304 jako bazy, Miss Sporty Clubbing Colors - 303 i 301 do słońca, Essence TE Metallics - 02 Copper rulez! do piramid, Safari Trendy Colours - 281 do piasku i My Secret - 121 do wielbłąda i palmy. 
  
Brrr, jak tu zimno! Ale spójrzcie na te słodkie zwierzaki! Chodźcie i popatrzcie na fokę, bawiącą się w wodzie. A może i pingwiny chcą pobawić się razem z nią? Wyglądają na szczęśliwe :) Przemarzliście? Żaden problem, nasz eskimoski przyjaciel zaprasza nas na szklankę czegoś ciepłego do swojego igloo :)
Użyłam tu Revlon - 044 Blue Lagoon jako bazy, Italian Beauty do śniegu, mew i oczu, IsaDora Graffiti Nail Top - 802 White Art do kry, Essence TE Denim Wanted - 05 Fivepocket grey do foki i futra Eskimosa, Golden Rose Pretty Color - 107 do jego skóry, Essence Nail Art Pen - 04 Juicy Orange do dziobów i łapek mew i pingwinów i do napisu na tablicy, My Secret - 121 do pingwinów i oczu wszystkich postaci, UMA - she-devil do czerwonych elementów tablicy.
  
 Jajć, jest tu tak słonecznie i gorąco! Gdzie my jesteśmy? Czy to... tak, to plaże w Miami! Oooj, te palmy, seksowne dziewczyny w bikini i przystojni faceci z deskami surfingowymi, zimne napoje, palący piach i... drapacze chmur w tle. Niesamowity widok! Chodźmy, nabierzmy pięknej opalenizny i powylegujmy się na leżakach ;)
Tym razem użyłam całego mnóstwa lakierów... Jako bazy - Nina Ultra Pro - Bossa Nova, do piasku - Lemax - Sandstone Beauty, do wody - Essence Colour&Go - 38 Choose me!, do budynków - China Glaze - Recycle i Essence TE Denim Wanted - 05 Fivepocket grey zmieszane z białym lakierem Italian Beauty, do słońca i włosów blondynki - Miss Sporty Clubbing Colors - 301, do skóry ludzików - Golden Rose Pretty Color - 107, do bikini, deski surfingowej i parasola - Essence MultiDimension - 59 Purple Diamond, do pni palm - Essence TE Metallics - 02 Copper rulez!, do liści palm - Essence TE I love Berlin - 02 I'm a Berliner, do pomarańczowych części parasola - Miss Sporty Clubbing Colors - 303, do czarnych elementów - linera Lemax.
  
 Wow, to czysta dzicz! Wszystkie te pnącza dookoła nas czynią to miejsce bardzo tajemniczym... Czy widzicie coś za nimi? To chyba ruiny przedwiecznej świątyni... Ta dżungla wygląda na nietkniętą przez człowieka, ale mieszka tu pewien mały chłopiec. Ma na imię Mowgli, znacie go? Jest taki dzielny - nie boi się tutejszych zwierząt - tygrysów, węży... Ale chyba boi się nas, wracajmy więc do naszego obozu...
Wymienianie wszystkich użytych lakierów jest najmniej przyjemną rzeczą w tej serii... Jako bazy użyłam Beauty UK - 62 Sage Green, ozdobiłam z użyciem płytki Bundle Monster nr BM21 i lakieru L.A.Girls Matte - Matte Alpine Green i raz jeszcze, lakierem Essence MultiDimension - 53 All Access, do ruin użyłam China Glaze - Recycle, do ziemi i gałęzi - Joko Find your Color - 138 Bronze Secret, do tygrysa - Miss Sporty Clubbing Colors - 303, do węża - Miss Sporty Clubbing Colors - 301, do skóry Mowgliego - Golden Rose Pretty Color - 107, do wszystkich czerwonych elementów - OPI - Off with Her Red, a do czarnych - My Secret - 121.
  
 Cóż, musieliśmy użyć wehikułu czasu i tak oto znaleźliśmy się w... Starożytnym Rzymie! Oooj, ta wieża naprawdę nie stoi zbyt prosto... Usiądźmy w jej cieniu i skosztujmy wina z miodem, jest przepyszne. Później wybierzemy się na arenę, Koloseum, słyszałam, że dziś jest potyczka samych czempionów. Mam nadzieję, że to będzie przyjacielska walka, bo nie jesteśmy starożytnymi Rzymianami i nie lubimy oglądać mnóstwa krwi, prawda?
OK, wiem, że ten mani nie należy do najbardziej udanych w tej serii... Najwyraźniej miałam zły dzień... Mam nadzieję tylko, że nie jesteście totalnie rozczarowane. Użyłam następujących lakierów: jako bazy - Collection 2000 Hot Looks - 32 BMX Bandit, do podłogi, wieży, Koloseum i skóry Rzymianina - Barbra Colour Alike - 12 Cafe Macchiato, do okien, amfory i włosów Rzymianina - Joko Find Your Color - 138 Bronze Secret, a do jego łaszków - Avon white for french manicure. Tym razem malutko. ;) BTW, wiem, że wieża to średnio trafiony pomysł, ale nie miałam lepszego ;)
  
 Mam nadzieję, że zabraliście kapelusze, bo tutejsze słońce może być naprawdę złośliwe... I nie ma nigdzie cienia, by się schronić i odpocząć. Jedyne drzewa to akacje i baobaby, ale nie ukryłabym się pod nimi... Wszyscy wiemy, że stanowią schronienie dla niebezpiecznych zwierząt, które jak my nie mogą znieść upału. Myślę, że nie chcemy stać się częścią lokalnego kręgu życia, prawda? ;) Ale też nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby poobserwować z bezpiecznej odległości zwierzęta w ich naturalnym środowisku. A widzicie tą wielką skałę na horyconcie? To Lwia Skała, siedziba króla. Króla lwa, oczywiście. Oj, widzę, że nadchodzi, bądźcie lepiej uprzejmi!
Do tego mani użyłam Eveline Colour Show - 636 jako bazy, Barbra Q by Colour Alike - 153 Ja-jo zmieszane z Barbra Q by Colour Alike - 154 Mechaniczna Pomarańcza do słońca i GCOCL black polish do wszystkich czarnych elementów.
  
 Chiny! Przejdźmy się wzdłuż Wielkiego Muru, zwiedźmy tradycyjną świątynię, nakarmmy słodką malutką pandę (lubi bambusa!) i... oj, uciekajmy lepiej przed smokiem - nie możemy być pewni, czy jest przyjazny!
Szczerze mówiąc, nie jestem dumna z tego manicure'u. Tym razem nie wyszło mi nic ciekawego. Cóż, bazowy niebieski lakier to Sensique Summer 2011 - 251 Sea Breeze, a zielony - China Glaze - Starboard. Dach świątyni namalowałam lakierem Essence Metallics TE - 02 Copper rulez!, jej wnętrze - Essence Colour&Go - 34 Walk of Fame, a latarnie - Miss Sporty - 303. Wielki Mur Chiński powstał z użyciem Essence Colour&Go - 34 Walk of Fame i Barbra Colour Alike - 12 Caffee Macchiato. Białe części pandy i zęby smoka to Italian Beauty - French polish, czarne elementy i oczy smoka - GCOCL Black Stamping Polish. Skóra smoka to Miss Sporty - 303, a ogień to OPI - Off with her red
 
Moimi osobistymi faworytami z tej serii są: Biegun Północny, indyjska dżungla i afrykańskie safari. Z kilku nie jestem dumna, ale niech będą ;) A Wam które się podobają, a które nie? :)

piątek, 25 stycznia 2013

W7 - Puder brązujący Africa

To chyba ostatni wpis powstający "na dziko" - jutro wracam do domu, choć wcale się z tego powodu nie cieszę, wręcz przeciwnie - cudnie mi się mieszka z Ukochanym, nawet, jeśli muszę robić za jego osobistą pielęgniarkę - pisałam Wam na blogowym fejsie, że odniósł poważną kontuzję...
W każdym razie dzisiejszy post dotyczyć będzie bardzo ciekawego kosmetyku - różo-bronzera Africa marki W7. Pewnie go kojarzycie, bo jest bardzo charakterystyczny :)
  
  
Opis producenta i skład:
  
   
Gdzie i za ile: kosmetykomania.pl, 15,50zł / 8g
  
Moja opinia:
Bardzo charakterystycznym elementem tego produktu jest jego opakowanie. To sztywny tekturowy kartonik z centkowanym motywem w kształcie Afryki. Stanowczo nie nadaje się do noszenia w luźnej kosmetyczce czy torebce, bo otwiera się go bardzo łatwo, zdejmując po prostu wierzchnią część - jak pudełko prezentowe ;) Nie ma żadnego zabezpieczenia, więc łatwo może otworzyć się samo. Po zdjęciu wieczka widzimy najpierw pędzelek. Wydaje mi się dość tandetny i bałam się go użyć - włosie ma średnio twarde, ale dla mnie jednak się nie nadaje, wolę używać własnego sprawdzonego pędzla - kształt tego też mnie nie przekonuje. Pędzelek zabezpieczony jest folią. Wyjmujemy go i widzimy właściwy kosmetyk - sprasowany puder w iskrzących kolorach brązu i różu, ułożonych w panterkowy wzór. Kryje go dodatkowa warstwa folii ochronnej.
      
   
Puder jest dość miękki, ale nie sypie się za bardzo. Wystarczy lekko musnąć pędzlem jego powierzchnię, żeby nabrać odpowiednią ilość pudru i nałożyć na twarz. Efekt, jaki z jego pomocą osiągamy, bardzo mi się spodobał - jest to cieplejsza wersja bronzera, bardzo odświeżająca wygląd twarzy, dodająca pewnego uroku. Iskrzy się, ale w ładny sposób - nie mamy tutaj tandetnych drobinek, ale ładne delikatne rozświetlenie. Nie migruje na szczęście po twarzy, chyba że same niechcący rozetrzemy dłonią ;) Znika mniej więcej po upływie 8 godzin, nie zostawia plam czy smug, po prostu z czasem się "wypala".
Myślę, że na stałe zagości w mojej kosmetyczce - po raz kolejny spodobało mi się połączenie bronzera i różu. Jeśli również takie lubicie, mogę polecić puder W7, ale lepiej miejcie własny pędzel ;)
   
  
Używacie różo-bronzerów, różów czy bronzerów? ;) A może niczego albo wszystkiego po trochu? ;)

czwartek, 24 stycznia 2013

Coś do poczytania... #6

Pora na kolejnego posta z kilkoma minirecenzjami książek, jakie ostatnio przeczytałam.
Trochę czasu minęło od ostatniego wpisu, bo trafiłam na parę książek, których nie byłam w stanie doczytać i przy każdej utknęłam na jakiś czas... Poza tym aktualnie mam "fazę na seriale", czyli przeciwieństwo "fazy na czytanie" :P Niemniej, pięć książek do opisania mam, więc zapraszam :)
  
     
      
"Dotyk Julii" Tahereh Mafi
   
"Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija.
Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć światem. Julia jednak po raz pierwszy w życiu się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha."
  
Z początku powieść wydała mi się mocno "schizowa" - napisana takim językiem, że brzmiała naprawdę jak twór osoby o nadwyrężonej psychice ;) Przekreślenia, powtórzenia, fragmenty bez interpunkcji - wszystko to jednocześnie nieco przerażało, ale i dodawało powieści specyficznego klimatu. Stopniowo powieść z poważnej i niepokojącej zmieniła się w lekką lekturę o superbohaterach. Czytelnik od razu pała sympatią do Julii i Adama, kibicując im w ich poczytaniach. Akcja jest wartka, nie ma kiedy się nią znudzić, więc czyta się lekko, jednym tchem - pochłonięcie 350 stron zajęło mi jakieś 4 godziny :) Zakończenie zwiastuje kolejne tomy :)
     
    
"Deja Dead" Kathy Reichs 
      
"Minął rok, odkąd Temperance Brennan opuściła Północną Karolinę i pozostawiła za sobą burzliwe małżeństwo. Praca często stawiała pod znakiem zapytania jej weekendowe plany, dlatego nie zdążyła jeszcze zbyt dobrze poznać Quebeku. Kiedy zostają odnalezione poćwiartowane zwłoki kobiety, którego części upchnięto w plastikowe torby, Tempe zaczyna dostrzegać pewien niepokojący wzór. Bez opamiętania rzuca się w wir pracy, usiłując jak najszybciej odnaleźć mordercę. Nie wie jeszcze, że śledztwo zaprowadzi ją do jej najlepszej przyjaciółki i własnej córki, które znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie."
 
Sięgnęłam po tę powieść dlatego, że wiedziałam, że na jej podstawie nakręcono jeden z moim ulubionych seriali - "Kości". Mocno się jednak zawiodłam, bo jedyne wspólne elementy to imię, nazwisko i zawód głównej bohaterki. Nie ma śladu po specyficznym charakterze Tempe, nie ma Bootha, Hodginsa, Angeli, Cam... Gdyby nie nazwisko bohaterki, w życiu nie wpadłabym na to, że książka ta ma cokolwiek wspólnego z serialem. Czytałam ją więc jako niezależny kryminał. Muszę przyznać, że niezły kryminał! Fabuła nie jest przewidywalna, jest tu sporo zwrotów akcji, ciekawie opisanych bohaterów, nawet zabawnych fragmentów. Baaardzo wciąga. Zauważyłam też niestety kilka błędów gramatycznych, jestem na nie bardzo wyczulona. Mimo to - polecam, ale nie nastawiajcie się na papierowe "Kości" ;)
    
     
"Intruz" Stephenie Meyer 
    
"Przyszłość. Nasz świat opanował niewidzialny wróg. Najeźdźcy przejęli ludzkie ciała oraz umysły i wiodą w nich na pozór niezmienione życie. W ciele Melanie jednej z ostatnich dzikich istot ludzkich zostaje umieszczona dusza o imieniu Wagabunda. Wertuje ona myśli Melanie w poszukiwaniu śladów prowadzących do reszty rebeliantów. Tymczasem Melanie podsuwa jej coraz to nowe wspomnienia ukochanego mężczyzny, Jareda, który ukrywa się na pustyni. Wagabunda nie potrafi oddzielić swoich uczuć od pragnień ciała i zaczyna tęsknić za mężczyzną, którego miała pomóc schwytać. Wkrótce Wagabunda i Melanie stają się mimowolnymi sojuszniczkami i wyruszają na poszukiwanie człowieka, bez którego nie mogą żyć."
   
Na samym początku przyznam, że mój zachwyt nad tą powieścią wynika głównie z tego, że w życiu nie spodziewałabym się przeczytać czegoś DOBREGO, co wyszło spod pióra pani Meyer. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona! Różnica między "Zmierzchem" a "Intruzem" jest powalająca.
Książka jest długa, obawiałam się, że będzie się ją czytało mozolnie, ale nie dało rady - niesamowicie pochłania. Dobrze, że rozdziały są krótkie, łatwiej sobie dawkować ;)
Bardzo polubiłam głównych bohaterów - Mel, Wandę, Jamiego, Iana. Podobał mi też się kontrast między dwoma mieszkankami ciała Mel - to dwie zupełnie inne osoby, zmuszone do specyficznej koegzystencji. Ciekawa mieszanka, nieco wybuchowa ;)
   
    
"Ciemniejsza strona Greya" Erica Leonard
    
"Młodziutką studentkę Anę Steele i charyzmatycznego miliardera Christiana Greya połączył niecodzienny układ, który z czasem przerodził się w coś znacznie głębszego. Jednak demony Greya zwyciężyły, Ana zerwała uzależniający związek i zajęła się karierą. Rozstanie okazuje się bolesne. Ogarnięci obsesyjną tęsknotą kochankowie nie potrafią bez siebie żyć. Kiedy więc Christian proponuje Anie zupełnie nowy układ, dziewczyna nie potrafi mu odmówić. Wkrótce zaczynają uczyć się siebie nawzajem. Christian walczy z wieczną potrzebą kontroli i stopniowo oswaja drzemiące w nim demony. Ana uczy się życia w luksusie i bronienia własnej niezależności. Kiedy wydaje się, że świat miłości, pasji i nieskończonych możliwości stoi przed nimi otworem, ciemne chmury gromadzą się nad luksusowym wieżowcem, w którym mieszkają…
Drugi tom wyczekiwanego bestsellera wszech czasów."
  
Moja opinia o tej książce nie będzie się znacząco różnić od tej, którą napisałam na temat pierwszego tomu. Nadal mamy tutaj mnóstwo głupich powtórzeń, bardzo ubogie słownictwo, dziwne wstawki (Rany Julek!, choć darowano nam tym razem świętego Barnabę...). Sceny erotyczne są nieco mniej liczne niż w pierwszej części, ale równie intrygujące. Rzuca się jedynie w oczy dość wyidealizowany ich przebieg - gdyby tak mógł wyglądać każdy seks (trzy ruchy i voila, równoczesny orgazm!), połowa społeczeństwa nie wychodziłaby z łóżek ;) Mimo wszystko jednak ta część podobała mi się bardziej, bo wreszcie pojawia się jakaś akcja! No, zalążki akcji, ale jednak. Może w trzeciej części rozkręci się to jeszcze bardziej :)
  
  
"Hobbit, czyli tam i z powrotem"  John Ronald Reuel Tolkien
   
"Hobbit to istota większa od liliputa, mniejsza jednak od krasnala. Fantastyczny, przemyślany do najdrobniejszych szczegółów świat z powieści Tolkiena jest również jego osobistym tworem, a pod barwną fasadą nietrudno się dopatrzyć głębszego sensu i pewnych analogii do współczesności.
Opowiada o wyprawie podjętej przez hobbita Bilba Bagginsa, trzynastu krasnoludów (Thorin, Oin, Glóin, Balin, Dwalin, Fíli, Kíli, Dori, Nori, Ori, Bifur, Bofur, Bombur) i czarodzieja Gandalfa do siedziby smoka Smauga w celu zabicia go i odzyskania zagarniętego przez niego skarbu. Grupa wędrowców w czasie swej podróży doznaje wielu niebezpiecznych przygód. Zawsze jednak wychodzi z nich cało dzięki znalezionemu w jaskini Golluma magicznemu pierścieniowi, który czyni Bilba niewidzialnym.
Powieść uznawana jest za prolog Władcy Pierścieni."
  
Po 12 latach, z okazji premiery filmu, postanowiłam odświeżyć sobie pamięć o książkowej wersji "Hobbita". Muszę przyznać, że nie wszystko pamiętałam, poza tym zupełnie inaczej zapamiętałam tolkienowski styl w "Hobbicie". Nie ma tu prawie nic ze stylu występującego we "Władcy Pierścieni", właściwie to nawet brakuje mi przydługich opisów i charakterystyk całych drzew genealogicznych ;) Wydaje mi się, że jest to wersja "light", Tolkien dla dzieci ;) Chciałam nawet czytać tę powieść mojemu 6letniemu bratu i bardzo żałuję, że nie był zainteresowany - jest na etapie "starłorsów" :P
Ogólnie mówiąc - "Hobbita" warto przeczytać jako ciekawostkę, zwłaszcza, jeśli jest się fanem "Władcy..." - nie jest to to samo, ale myślę, że trudno to rozdzielić ;)
     
Czytałyście może którąś z tych powieści? Chętnie o nich porozmawiam :)
  
Zdjęcia okładek i opisy pochodzą ze strony LubimyCzytac.pl

środa, 23 stycznia 2013

Joko - Lakiery do paznokci Colors of Luxury - trzy odcienie luksusu

Coś dziwnego stało się z moim lakierowym gustem... Kiedyś na paznokciach nosiłam wyłącznie krzykliwe kolory, wszelkie fiolety, zielenie, błękity, brokaty, holosie itd. Teraz zdecydowanie bardziej wolę stonowane jasne kolory - czyżbym dojrzała? A może zdziadziałam?
Dziś chciałabym pokazać trzy lakiery, na które jeszcze dwa lata temu nawet bym nie spojrzała, a teraz ciągle używam ;) Chodzi o kolory z kolekcji Joko - Colors of Luxury.
  
  
O tym, że lakiery Joko należą do mojej ścisłej czołówki lakierowych marek to już kilka razy pisałam. Uwielbiam je za świetne krycie i idealne szerokie pędzelki, a przy tym ciekawy wybór kolorów. Trzy dzisiejsze są akurat do siebie podobne, ale myślę, że ich recenzja może zainteresować osoby, które do pracy muszą mieć paznokcie w neutralnym kolorze. Może nie kojarzy się to od razu z luksusem, ale te lakiery na pewno się do tego nadadzą :)
  
  
Zaraz przedstawię je po kolei na paznokciach, ale znowu muszę Was z góry przeprosić za jakość niektórych zdjęć - trudno jest mi załapać się na takie światło, w którym fotki wychodziłyby idealnie... Poprawię się, obiecuję ;)
  
  
Pierwszy lakier nazywa się Nude Elegance (nr 165) i jest naprawdę idealnym nudziakiem, myślę, że nadawałby się w sam raz do manicure'u zwanego "manequin hands". Nawet nie wiem, jak inaczej określić ten kolor niż "cielisty". Nie ma on jednak różowych nutek, sam piękny bledziutki beż. Kryje przy dwóch warstwach (i tyle mam na paznokciach na zdjęciach), ale możliwe, że jedna grubsza też by Was zadowoliła. Raczej nie robi smug czy prześwitów, nie mam mu nic do zarzucenia :) To chyba mój ulubieniec z tej trójki!
  
  
Kolejny lakier to Secret Pink (nr 166), czyli bardzo subtelny róż. Jest on naprawdę delikatny i dyskretny, dodaje dłoniom kobiecości, ale nie zwraca na siebie uwagi. Wygląda to tak, jakby właściwy odcień skóry został podzielony na beż i róż - beż wylądował we wcześniejszym lakierze, a róż tutaj :) Jeśli chodzi o krycie, nie jest aż tak kolorowo - lakier ten potrzebuje przynajmniej dwóch warstw. Tutaj mam właśnie dwie, ale jak się przyjrzycie zobaczycie prześwity i smugi. Na szczęście schnie w miarę szybko.
  
  
Ostatni to Cult Beige (nr 167), który podoba mi się chyba najmniej. To nieco ciemniejszy beż, kojarzący mi się bardziej z wielbłądem czy karmelem niż właściwym beżem - wiem, że na zdjęciach to nie do końca widać. Wydaje się mieć lekkie różowe tony, więc naprawdę trudno jest mi go określić beżem. Krycie ma zbliżone do pierwszego - jedna warstwa może wystarczyć, ale ja mam dwie i wydaje mi się, że ta opcja jest "bezpieczniejsza" :)
  
Czy neutalne lakiery są elementem Waszego "dress code'u"?
Malujecie paznokcie na takie czy wolicie zostawić "nagie"? :)

wtorek, 22 stycznia 2013

Kosmetyki o zapachu... czekolady

Zdradzić Wam tajemnicę? To pięćsetny post na tym blogu! Chyba nie mam życia, że tyle tu piszę :P
Z tej okazji post będzie baaardzo słodki, ponieważ uznałam, że pora na kolejny zapach w kosmetykach :) Padło na przyjaciółkę każdej kobiety, czyli... czekoladę!
  
źródło
  
źródło

 
  
  
  
  
Original Source - Żel pod prysznic Czekolada i Pomarańcza

Aromat pomarańczy i nieodgadniona tajemnica czekoladowej słodyczy czekają aż je odkryjesz! Takie delicje znajdziesz w butelce żelu pod prysznic Original Source Chocolate & Orange, który zamieni prozaiczny codzienny prysznic w chwilę relaksu do której chce się potem wracać i wracać. Zaakceptuj go lub odrzuć. 
 
 
 
 
  
 
źródło
 Ziaja - Czekoladowy peeling myjący gruboziarnisty
   
aktywność peelingująca + hydromasaż
nieregularne kształty mikrogranulek
Delikatnie myje i masuje skórę.
Złuszcza zrogowaciałą warstwę naskórka.
Pobudza krążenie dotleniając komórki skóry.
Przywraca skórze naturalną gładkość i miękkość.
aktywność substancji
oleum cacao+coco glukozydy



źródło







 Dairy Fun - Czekoladowy balsam do ciała
 
Mleczny balsam do ciała z dodatkiem jogurtu nawilża i odżywia skórę sprawiając, że staje się ona jedwabiście gładka i pięknie pachnie. Dostępny w czterech wersjach zapachowych: ananas, truskawka, czekolada, kokos.







źródło


 Farmona Magic Spa - Czekolada do kąpieli Czekoladowa Pokusa
  
Zniewalający, apetyczny zapach słodkiej czekolady przynosi uczucie pełnego odprężenia, usuwa zmęczenie i uspokaja, a bogata receptura doskonale myje i oczyszcza skórę, nie powodując jej wysuszenia. Aromatyczna kąpiel zapewnia cudowną świeżość i relaks po całym dniu, pozostawiając długotrwały efekt miękkiej, jedwabiście gładkiej i uwodzicielsko pachnącej skóry.




źródło



FlosLek Lip Care - Wazelina kosmetyczna do ust
  
Wazelina o działaniu ochronno - odżywczym:
- polecana do codziennej pielęgnacji i ochrony ust przed szkodliwym działaniem czynników atmosferycznych i środowiskowych (gwałtowne zmiany temperatury, silny wiatr);
- wygładza, nawilża i delikatnie natłuszcza usta;
- zapobiega łuszczeniu, wysuszeniu i pękaniu naskórka;
- delikatnie nabłyszcza wargi;
- regularnie stosowana wyraźnie poprawia wygląd ust



źródło
  





Joanna Sweet Fantasy - Czekoladowy szampon do włosów
  
Szampon o czekoladowym zapachu doskonale zadba o Twoje włosy i uczyni ich pielęgnację nadzwyczaj przyjemną. Preparat ułatwia rozczesywanie i sprawia, że włosy stają się jedwabiście gładkie, lśniące i miłe w dotyku. 







Oczywiście czekoladowych kosmetyków na rynku jest znacznie więcej (choćby w przedstawionych tu seriach), ale myślę, że to już Wasza działka - piszcie w komentarzach, co czekoladowego miałyście okazję używać! :)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Isana - Żel pod prysznic Żurawina i Biała Herbata

Uznałam, że czas się streścić z recenzjami zimowych limitek - póki są jeszcze na półkach. Dziś mam dla Was recenzję świetnego sezonowego żelu, którego na półkach już niestety prawie nie ma, ale jeśli znajdziecie - bierzcie wszystkie, chętnie odkupię :) Mowa o zimowej Isanie o zapachu... żurawiny i białej herbaty! Białą herbatę wielbię jeszcze bardziej niż zieloną, a żurawina to moja nowa tegoroczna miłość, więc wydźwięk tej recenzji już znacie :)
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: Rossmann, niecałe 4zł / 300ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Jeśli chodzi o żele Isany ogółem, mój stosunek jest raczej neutralny. Często kupowałam sezonowe wersje, niektóre pokochałam (Mandarynka i Zielona Herbata <3), ale właściwie są dość przeciętne. Kilka z nich swoją przeciętność nadrabia świetnym zapachem i żel Żurawina i Biała Herbata jest tego idealnym przykładem :)
Żel dostajemy w typowej dla Isany butelce z miękkiego plastiku, z zamknięciem na zatrzask - nie otworzy się sam, a my nie połamiemy na nim paznokci. Pojemność jest dość duża, bo 300ml, więc żel powinien starczyć na dłużej, ale tak nie jest - wydajność mogłaby być lepsza, choć i tak mam wrażenie, że w tej wersji zapachowej się poprawiła.
Żel ma czerwono-różowawy kolor, lekko perłowy, jest dość rzadki i pachnie niesamowicie - zdecydowanie czuć oba składniki, bez problemu można je zidentyfikować, więc jestem wniebowzięta! :) Zapach jest jednocześnie słodki i świeży, orzeźwiający i odprężający - magia :D
  
  
Po nalaniu na myjkę i kontakcie z wodą i skórą ładnie się pieni. Zapach unosi się, ale nie jest tak intensywny, żeby czuć go było w całej łazience. Wypróbowałam ten żel także jako płyn do kąpieli, ale raczej się nie sprawdził - piana była delikatna i krótkotrwała, a zapach niewystarczający. Pozostaje więc ze mną jako żel i tej wersji się będziemy trzymać :) Nie nawilża skóry ani też jej nie wysusza, choć ja jestem dość "gruboskórna" i mnie mało co suszy, więc możliwe, że u kogoś innego mógłby być problem - ale to tylko moje gdybanie i domysły ;)
Powiem Wam szczerze, że kiedy zdublowały mi się te żele w kolekcji, jeden z nich oddałam przyjaciółce - i teraz pluję sobie w brodę, mając nadzieję, że jeszcze będę mogła go gdzieś kupić ;) Czy polecam? Zdecydowanie! :)
  
  
Skusiłyście się na którąś z tegorocznych limitek Isany? :)

niedziela, 20 stycznia 2013

Ulubiona biżuteria

Jak każda kobieta, lubię biżuterię. Wyrosłam już z obwieszania się milionem naszyjników i pierścionków na każdym palcu - ach te moje mroczne czasy ;) Teraz jednak nadal oczywiście noszę biżuterię, w odpowiednich ilościach. Nie gromadzę co prawda świecidełek na tony, ale mam kilka swoich ulubionych, które chciałabym Wam dziś pokazać :) Część z nich ma wartość głównie sentymentalną, ale większość po prostu mi się podoba :)
  
O bransoletkach kiedyś już pisałam, więc dziś je pominę. Zacznę zatem od kolczyków:
  
  
Pierwsze dwie pary kupiłam za grosze na Allegro kilka lat temu. Są ręcznie robione, ze zwykłych naklejek naklejanych na sklejkowe płytki, więc zdążyły się nieco zniszczyć, jednak dalej je uwielbiam. Mam takiego mojego małego świra - lubię "kompozycje zamknięte". Nie przepadam za obrazkami zawieszonymi w próżni (m.in. dlatego orzeł w locie był idealnym wzorem tatuażu dla mnie ;)), a jeśli coś ma kształt koła, musi być w kształcie koła. Nie wiem, czy rozumiecie, co mam na myśli - do wyboru było mnóstwo wzorów, ale nie wybrałam kotków czy innych widoczków, bo były "ucięte" - w przeciwieństwie do okrągłych motywów jakimi są kiwi czy tarcza zegara. OK, namotałam :P Może mnie zrozumiecie :P
Kolejne dwie pary noszę najczęściej. Moje uszy często się "paprzą", więc wolę lekkie kolczyki, a te akurat takie są. Kulki kupiłam w Pepco, a skrzydła w Centro. Obie pary są dość uniwersalne, kulki nadają się na każdą okazję, a skrzydła lubię zakładać na wszelkie spotkania towarzyskie - możecie je wypatrzyć pewnie na większości fotorelacji ze spotkań blogerek ;)
Ostatnie dwie pary trudno uznać za jedną kategorię ;) Kolczyki z wieżą Eiffle'a kupiłam w Rossmannie, lubię je, ale najczęściej jednak wybieram którąś z wcześniejszych par. Jakoś chyba muszę mieć do nich odpowiedni nastrój i czuć się odpowiednio... dziewczęco? ;) Ostatni kolczyk to relikt z czasów, kiedy właśnie chodziłam cała ubrana na czarno i ciężka od biżuterii ;) To nausznica w kształcie węża, świetnie wygląda na uchu i robi wrażenie. Mnie przynosi szczęście - zakładam ją na egzaminy, choć prezentuje się dziwnie na tle eleganckiego stroju ;) Z talizmanu jednak nie zrezygnuję, o nie! :)
  
  
Ulubionych wisiorków czy też naszyjników mam mniej, bo tylko trzy. 
Pierwszy z nich zamówiłam na eBay'u z jednych z chińskich sklepów z darmową wysyłką. Zawsze chciałam mieć zegarek na wisiorku! Ten co prawda bardzo szybko przestał chodzić, ale wygląda nadal dobrze ;)
O drugim pisałam już tutaj przy okazji prezentów świątecznych - dostałam go od mojej blogowej bratniej duszy, meSS, na gwiazdkę, trafiła idealnie, bo bardzo często go noszę. Jest świetny, bo nie haczy ubrań, nie plącze się w sweterki, no i czyż nie jest uroczy? ;)
Ostatni też chyba kiedyś tu pokazywałam, Jest spory i średnio praktyczny, bo ważka ciągle zaplątuje się w ubrania i haczy je, ale jakoś nadal je katuję i ważkę zakładam. Chyba mam słabość do owadów ;) No i znowu to, co w przypadku pierwszych kolczyków - ważka w kształcie ważki ^^
  
  
Na koniec zostawiłam pierścionki.
Dwa pierwsze to srebrne obrączki, które sprawiliśmy sobie z Ukochanym na rocznice. Pierwszym z nich uczciliśmy naszą pierwszą (a może drugą...?) rocznicę, ma w środku wygrawerowane nasze imiona i datę od kiedy oficjalnie jesteśmy razem :) Jak widzicie, obrączka zdążyła się poobijać przez te lata, ta Ukochanego w ogóle pękła, więc na czwartą rocznicę kupiliśmy sobie nowe - te z drugiego zdjęcia. Te były już bardziej pod jego gust, ale nie narzekam ;) I tym razem bez grawera - zapamiętał datę :P Zwykle noszę je obie, nowszą na prawej ręce, starszą na lewej. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych lat będę mogła odłożyć starą, nową przełożyć na lewą rękę, a na prawą założyć śliczny nowy pierścionek z białego złota ;)
Trzeci pierścionek zrobiłam sama z oczka z lakierem Orly - Space Cadett. Jest niesamowity, bo mieni się wieloma kolorami i naprawdę dobrze wygląda w ciemnozłotej oprawie. Domyślam się, że nie jest to pierścionek, który będą przekazywać sobie moje wnuczki, ale w razie czego zrobię sobie nowy :P
Trzeci to takie dziwadełko pokroju wężowej nausznicy - pierścionek w kształcie jaszczurki owiniętej wokół palca. Wygląda dość topornie, ale bardzo podoba mi się noszony na kciuku :)
     
Podobają Wam się moi ulubieńcy? Nosiłybyście czy mamy zupełnie różne gusty? :)

sobota, 19 stycznia 2013

TianDe Spa Technology - Sól do ciała Zielona Herbata

Znacie mojego hopsa na punkcie zielonej herbaty, prawda? Kusi mnie wszystko, co ma choć lekkie nutki zapachowe herbaty w sobie :) Tym razem miałam możliwość spróbowania peelingu solnego marki TianDe. Nie kojarzycie? Zaraz napiszę więcej :)
  
  
Opis dystrybutora:
Sól bogata w  witaminy
Działanie:
Wyciąg z zielonej herbaty nasyca skórę witaminami i przeciwutleniaczami, odżywia i nawilża skórę. 
Zastosowanie:
Nałożyć niewielką ilość soli na skórę miękkimi kolistymi ruchami. Po zastosowaniu spłukać wodą. 
  
Gdzie i za ile: Sklep TianDe, ok. 44zł / 380g
  
Skład:
   
Moja opinia:
Najpierw może kilka słów o marce... TianDe jest marką chińską, produkującą kosmetyki naturalne. Cytując z ich polskiej strony: "Produkty Tiande  to kolekcja wysokiej jakości kosmetyków i produktów zdrowotnych, opracowana na podstawie starożytnych receptur medycyny Wschodu i najnowszych badań naukowców." Aktualnie zaczyna wchodzić na polski rynek i myślę, że rozgości się tu na dłużej :)
Przyznam szczerze, że zamawiałam ten produkt w ciemno, nie wiedząc nawet jak wygląda. Spodziewałam się soli do kąpieli, więc zdziwiłam się, gdy zobaczyłam tubkę ze zdecydowanie nie sypkimi kryształkami. I tak zostałam właścicielką nowego peelingu solnego ;) Pierwsze wrażenie było mieszane - od razu uderzył mnie prześliczny zapach zielonej herbaty, ale czemu, skoro nawet nie odkręciłam tubki? Otóż tubka przecieka - z soli wydobywa się wodnisty płyn i udaje mu się oszukać zakrętkę tubki. Ode mnie więc minus za opakowanie - słoik byłby znacznie praktyczniejszy, zwłaszcza, że tubka nie jest nawet zamykana na zatrzask, a zakręcana. Niewygodnie i niepraktycznie.
Ale jeśli chodzi o sam peeling... Cóż, są to średniej wielkości kryształki soli zbite w masę - dość rzadką, albo może lepiej powiedzieć sypką - kojarzy mi się z mokrym piaskiem. Jest biała i naprawdę pięknie pachnie, czystą zieloną herbatą!
   
  
Same widzicie na zdjęciu powyżej, że cały wylot tubki jest w soli - bynajmniej nie dlatego, że upaćkałam przy używaniu, sama się wydostaje. 
Ale wracając do tematu - sól użyta jako peeling sprawdza się nieźle. Nie jest typowym zdzierakiem, bo drobinki dość szybko się rozpuszczają, ale przyda się do delikatnego złuszczenia połączonego z masażem. A do tego ten śliczny zapach, mmm... :) Szkoda tylko, że nie utrzymuje się on na skórze. Jeśli chodzi o wydajność, jest całkiem niezła, co mnie zaskoczyło - spodziewałam się ją zużyć po 4-5 użyciach, a tymczasem jest jeszcze spokojnie połowa tubki. Nie zauważyłam, żeby sól nawilżała albo wysuszała skórę, pod tym względem jest neutralna, co mi pasuje, od nawilżania mam balsamy.
Podsumowując, jest to kosmetyk dobry, choć nie rewelacyjny, a jego główną zaletą jest zapach :) Za wady w czołówce uznaję cenę i opakowanie - nieładnie...
   
  
Miałyście okazję używać już kosmetyków TianDe? :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...