poniedziałek, 24 lutego 2014

Fotoprzegląd #6

Mam teraz kilka luźniejszych dni, więc oczywiście musiałam się jakoś uziemić - skręciłam konkretnie kostkę, i to tak, że bez dwóch kul nie zrobię kroku. Cudownie po prostu... Dla rozluźnienia prezentuję fotoprzegląd z ostatniego miesiąca ;)
  
  
1-3. Nie da się ukryć, że nasz czas wolny zdominowała ostatnio nowa córeczka - Lorien, zaadoptowana z Fundacji KOT, zamieszkała z nami we wtorek. Już się zaaklimatyzowała i zakumplowała z Melkorem, więc najgorsze za nami, ale musimy coś wykombinować, bo codziennie ok. 5:30 koty budzą nas swoimi zabawami, igraszkami czy walkami... Jednak nie da się ukryć, że Lorien jest przeurocza i kompletnie mnie w sobie rozkochała. Nad "tatą" jeszcze musimy popracować, bo za bardzo go irytują "zaburzenia snu" ;)
4. Ostatnio ja, kulinarne beztalencie, postanowiłam przywitać Ukochanego po 14h w pracy porządnym obiadem. Zrobiłam dorsza z pieczonymi ziemniaczkami i surówką coleslaw - o dziwo było jadalne!
5. Restauracje typu McDonald już dawno mi zbrzydły, ale dla oferty śniadaniowej mogę zrobić wyjątek - te buły są pyszne! Jajko, bekon, placek - mniam! ;)
6. Odkryłam też najlepszego energy drinka ever - poziomkowego BePowera Woman z Biedronki. Staram się ograniczać takie napoje, ale czasem trzeba, a ostatnio musiałam ciągle być na najwyższych obrotach...
7. Moje dwie nowe przyjaciółki, bez których nie ruszam się na krok...
8. Teraz już może nie, ale kiedy panowały te straszne mrozy, na toruńskich przystankach komunikacji miejskiej pojawiły się koksowniki - miałam wtedy ochotę wysłać list dziękczynny władzom miasta ;)
9. A na koniec taki tam manicure, jaki ostatnio nosiłam :)


sobota, 22 lutego 2014

Koci Instagram

Nie da się ukryć, że jestem kociarą. Może tu nie dało się tego AŻ tak odczuć, ale np. na blogowym profilu na FB często pojawiały się kocie zdjęcia i wpisy. Wiem, że duża część z Was jest z takich wpisów zadowolona, bo jak ja kocha koty i lubi na nie patrzeć i o nich czytać, ale wiem też, że są osoby, którym temat ten brzydnie. Kilka już osób sugerowało mi, żeby nieco to oddzielić, np. założyć Instagrama "dla kotów". 
Wreszcie uległam, powstał profil na Instagramie, poświęcony wyłącznie naszym kociskom, więc jeżeli chcecie być na bieżąco w sprawach Melkora i Lorien, zapraszam do obserwowania. Link będzie na stałe w panelu bocznym bloga, a także i tu:
  
http://instagram.com/orlicowa_trzodka
   
Zaznaczam jednak, że to nie oznacza, że tu tematu kotów w ogóle nie będę poruszać. Jak najbardziej będę o nich pisać, za jakiś czas napiszę więcej o Lorien itd, jednak po prostu tu będzie tu ich nieco mniej, a na Instagramie więcej - i wszyscy powinni być zadowoleni ;)
Zapraszam do śledzenia profilu :)

piątek, 21 lutego 2014

L'Oreal Elseve Fibralogy - Szampon Ekspansja Gęstości

Nie miałam dotąd okazji używać żadnego szamponu Elseve, jednak seria Fibralogy zapowiadała się obiecująco dla moich cienkich włosów bez objętości. Jak zwykle, liczyłam, że szampon poprawi nieco ich wygląd, a do tej pory sprawdziło się to tylko przy jednym szamponie, bynajmniej nie tym... Z reguły wyrabiam sobie opinię po zużyciu około połowy opakowania o standardowej pojemności (200-250ml), tym razem mam sobie trochę za złe, że nie odstawiłam go wcześniej... Niestety, nie uczynił niczego dobrego na mojej głowie, a wręcz przeciwnie...
  
  
Opis producenta:
  
Gdzie i za ile: wszędzie w drogeriach i marketach, ok. 11zł / 250ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Tradycyjnie zaczynając od opakowania... Jest to niebieska butelka z zamknięciem na zatrzask, o tyle praktyczna, że pod koniec można ją postawić do góry nogami, żeby szampon spływał na bieżąco. Co do wyglądu wg mnie niczym się nie wyróżnia, typowo drogeryjny produkt na półce, jeden z wielu, nie rzucający się w oczy. 
Sam szampon jest biały, mętny, z lekko perłowym połyskiem, pachnie... hmmm, również drogeryjnie, niczym konkretnym, co dla mnie osobiście jest minusem, nie lubię takich niezidentyfikowanych zapachów. Gęstość ma właściwie odpowiednią - nie jest wodnisty, ale i nie ma problemu z wyciśnięciem go do użycia. 
  

Przechodzimy do meritum - do działania. Z początku przez pierwszy tydzień używania nie miałam praktycznie żadnych spostrzeżeń - ot, zwykły szampon, myje, a to przecież najważniejsze. Bardzo rzadko mi się zdarza, żeby szampon mi zaszkodził, ale tym razem jednak tak się stało. Zaczął mnie swędzieć skalp, na szczęście nie jakoś strasznie, nie zaniepokoiło mnie to jakoś specjalnie, jednak szybko zauważyłam też coś gorszego - na całej głowie między włosami pojawiły mi się krostki, także przy linii włosów na czole, skroniach, karku... Zajęło mi kolejnych kilka dni upewnienie się, czym jest winowajca, teraz szybko zmieniłam szampon na znacznie łagodniejszy, licząc, że te paskudztwa znikną... Z tego co widziałam u znajomych blogerek, nie jestem jedyną osobą, którą szampon ten podrażnił, więc faktycznie należy na niego uważać... Wspomnę jeszcze tylko, że wcale nie wpływa na gęstość czy objętość włosów, nic a nic, więc wygląda na to, że efekty są wyłącznie negatywne...
Wam więc szampon ten zdecydowanie odradzam i przestrzegam - nie ryzykujcie z tym panem!
  
  
Może macie pomysł, który składnik szamponu mógł mnie tak urządzić? Zaznaczam, że chyba pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło, więc to raczej nie jest coś popularnie stosowanego...

poniedziałek, 17 lutego 2014

Dzień Kota! ♥

Jako, że większość z Was to kociary, na pewno już wiecie, że dziś Światowy Dzień Kota ;) Ja go właściwie obchodzić będę dopiero jutro, ponieważ wtedy trafi do mnie wreszcie kolejny domownik - siostra Melkora :) Pamiętacie trikolorkę z Fundacji KOT, o której kiedyś pisałam? Została przemianowana na Lorien, a jutro już do nas trafi. I ta "siostra Melkora" to nie metafora, wszystko wskazuje, że faktycznie są spokrewnieni ;) Trzymajcie kciuki, żeby się polubili!

Pozwoliłam sobie już ją dodać do mojego kociego kolażu, przedstawiam więc raz jeszcze dobrze już Wam znaną moją Fantastyczną Czwórkę: Tymona i Missy (z domu rodzinnego) i Melkora i Lorien (z naszego gniazdka :)).
  
  
Wymiziajcie ode mnie swoje futrzaki! :)

sobota, 15 lutego 2014

L'Azel Active - Płyn do pielęgnacji skóry

Mam wreszcie wolną chwilę na odsapnięcie od pracy i studiów. Sesja teoretycznie się skończyła, ale w praktyce przede mną jeszcze kilka zaliczeń i egzaminów - trochę pierwszych podejść i trochę poprawek ;) W każdym razie czekają mnie teraz dla ciut luźniejsze tygodnie (po niedzieli), więc postaram się odświeżyć bloga. Zacznę dziś, od recenzji, która już długo czekała na napisanie. L'Azel Active to polska marka, produkująca głównie kosmetyki do pielęgnacji cery trądzikowej. Moja ostatnio robi mi straszne psikusy, więc liczyłam, że coś z tej linii poprawi jej stan. Sięgnęłam po płyn do pielęgnacji skóry - czy się sprawdził?
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: choćby w sklepie internetowym L'Azel Active, 85zł / 200ml
 
Skład:
  
Moja opinia:
Płyn otrzymujemy w białej butelce z naklejką, kojarzy się z opakowaniami np. Ziai, ogólnie mówiąc - wygląda dość przeciętnie i "tanio" - jeśli wiecie, co mam na myśli. Opakowanie jest jednak praktyczne, bo łatwo je otworzyć i wydobyć odpowiednią ilość płynu na wacik. Płyn jest zupełnie bezbarwny i właściwie bezzapachowy,  można pomylić z czystą wodą ;) Buteleczka 200ml starcza na około miesiąc stosowania - i dobrze się składa, bo właśnie tyle czasu daje producent do uzyskania obiecanych efektów. Płyn już skończyłam, więc czas najwyższy na recenzję...
  
 
Niestety, jeśli wcześniej wymieniłam coś, co uznałyście za zaletę, dalej już na pewno nic takiego nie znajdziecie. Wiadomo, że po samym płynie nie można się wiele spodziewać, ale liczyłam chociaż na efekt oczyszczenia jak przy przeciętnych tonikach. Nie uzyskałam nawet tego. Przemywając twarz tym płynem miałam wrażenie, że używam wacika ze zwykłą wodą. Może z odrobiną czegoś bardziej drażniącego, bo nieco piekło przy świeżych krostkach czy rankach. Po miesiącu codziennego używania nie uzyskałam absolutnie żadnego efektu, nie wiem zupełnie, co mają na myśli te osoby, które brały w udział w badaniach ze strony producenta:
Wyniki badań:
  • 94 % badanych zauważyło zmniejszenie błyszczenia skóry*
  • 92 % badanych zauważyło zwężenie porów*
  • 90 % badanych zauważyło nawilżenia skóry *
  • 94 % badanych zauważyło poprawę kolorytu skóry*
* Samoocena  po 4 tygodniach stosowania
Niestety, sama nic takiego nie zaobserwowałam. Być może te osoby stosowały więcej produktów z tej serii, jednak nie uwierzę, że sam tonik mógłby tego dokonać.
Nie ukrywam, że dostałam ten produkt w celu przetestowania. Kiedy jednak wcześniej robiłam rekonesans na temat marki i produktów, jakoś umknął mojej uwadze fakt ceny. Poznałam ją dopiero teraz, gdy pisałam recenzję. Szczerze? Nie dałabym za ten płyn nawet 8,50zł, nie mówiąc już o kwocie 10x większej.
Czy muszę podsumowywać recenzję? Nie polecam.
  
  
Znacie takie produkty w horrendalnej cenie zupełnie nieadekwatnej do jakości? A może używałyście jakichś kosmetyków marki L'Azel Active?

wtorek, 11 lutego 2014

Konkurs Magnetic Lash - wyniki!


Wybaczcie opóźnienie, wiem, że wyniki miały pojawić się wcześniej, ale nie było to możliwe z przyczyn ode mnie niezależnych... Teraz jednak z dumą mogę zaprezentować Wam dwie zwyciężczynie, które otrzymają po zestawie Magnetic Lash. Przypominam w skrócie warunki konkursu - należało przesłać hipnotyczny makijaż oka, jedną osobę wybierałam ja, a drugą przedstawiciel marki Magnetic Lash. Zgłoszeń przyszło w sumie mało, ale muszę przyznać, że trzymały wysoki poziom :)
  
Nie będę Was już trzymać w niepewności ;) Oto zwyciężczynie:

Wybrana przeze mnie - GRAY:
    
Wybrana przez przedstawiciela ML - Seraphine:
   
Dziewczynom serdecznie gratuluję, już do Was piszę po adresy :)

Przedstawiam też pozostałe prace:

Iv90:
  
kasiaj85:
  
Maliniarka:
  
PannaJoanna:
   
Wiktoria Gajewska:
   
Dziękuję wszystkim za udział :) I już tradycyjnie - jeśli tym razem się nie udało - nie przejmujcie się, wiecie, że konkursy u mnie zdarzają się co jakiś czas, więc na pewno jeszcze będziecie miały okazję coś wygrać :)

czwartek, 6 lutego 2014

Tłumaczę się... ;)

Wiem, że znowu jest mnie tu malutko i mam nadzieję, że po raz kolejny mi to wybaczycie. Jestem w trakcie sesji, czasem z nią wygrywam, czasem ona ze mną, zgłębiam tajniki ukradkowego uczenia się w pracy i po nocach, a przy tym bycia żywą za dnia ;) Bywa różnie.
 
źródło: aplikacja BitStrips na Facebook
  
A żeby nie było suchego tłumaczenia się - wspomnę jeszcze, że ścięłam włosy ;) Nic wymyślnego, po prostu podcięłam mocno końcówki. Jak będę miała wolną chwilę, pocykam zdjęcia i się Wam pokażę. Tymczasem uciekam uczyć się na jutrzejszy egzamin z geologii...

wtorek, 4 lutego 2014

Himalaya - Oczyszczająca maseczka z miodlą indyjską

Zapewne większość z Was zna produkt, o którym dziś będę pisać. Sama odkryłam go kilka lat temu, zużyłam ze dwie czy trzy tubki i... tęskniłam. Jakoś nie miałam okazji, żeby kupić go ponownie. Teraz sobie o nim przypomniałam i oto mam. Produkt, o którym mówię to rewelacyjna maseczka Himalaya z miodlą indyjską. Kojarzycie? Tak myślałam :)
  

Opis producenta:
  
Gdzie i za ile: w aptekach, ok. 13zł / 75ml
 
Skład:
  
Moja opinia:
Od kiedy ostatnio używałam tej maseczki, nieco zmienił się design opakowania, ale nie jego forma. Nadal jest to tubka z zamknięciem na zatrzask, stawiana do góry nogami, dzięki czemu gęsty produkt na bieżąco spływa do wylotu. Tubka ma biało-zielony design, wygląda ładnie, zachęcająco, czego nie można powiedzieć o jej zawartości ;)
Otóż sama maseczka wygląda... cóż, jak ptasia kupa. Po wyciśnięciu z tubki otrzymujemy zielono-brązową ciemną masę w otoczeniu jakiegoś rzadszego płynu, co wygląda średnio apetycznie. Zapach też jest specyficzny, jaki błotno-ziołowy. Większości osób nie pasuje, a mi na pewno nie przeszkadza, przynajmniej jest naturalny. Właściwie to go nawet lubię ;) Maseczka jest gęsta, co powoduje, że niestety pod koniec opakowania trzeba się namęczyć, żeby ją wydobyć, a gdy już myślimy, że się skończyła - warto rozciąć tubkę, bo w środku znajdziemy jeszcze sporo maseczki na kilka-kilkanaście (!) użyć ;)
 
  
To, co bardzo cenię w tej maseczce to to, że WIDAĆ, że działa. Po nałożeniu jej na twarz po kilku minutach zasycha i jaśnieje, tworząc glinkową skorupkę na twarzy. W tych miejscach na twarzy, gdzie mam najbardziej rozszerzone i najczęściej zanieczyszczone pory na maseczce widać ciemniejsze kropeczki. Nie wiem, czy to łój wyciągnięty z porów czy coś innego, ale zawsze jakoś lepiej się czuję z tą maseczką, jak widzę, że faktycznie coś robi ;) Zwłaszcza, że czar nie pryska po zmyciu maseczki (które niestety jest dość uporczywe, taką skorupkę trudno zmyć) - okazuje się, że pory faktycznie są oczyszczone, a cera bardzo odświeżona. Maseczka nie podrażnia i nie wysusza skóry (chyba, że za długo się ją potrzyma na twarzy, ja zwykle trzymam ok. 10 minut).
Mimo małych niedogodności, śmiało mogę uznać, że jest to moja ulubiona maseczka do twarzy. Świadczy o tym już choćby to, że zużyłam kilka tubek, a rzadko powracam do tych samych kosmetyków ;) Jeśli jeszcze nie próbowałyście, a macie cerę wymagającą porządnego oczyszczania - gorąco polecam! :)
  
    
Znacie? Próbowałyście? A może polecicie inne produkty tej marki? :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...