piątek, 23 maja 2014

Fotoprzegląd #8

Pora na kolejną porcję zdjęć prosto z mojego telefonu - czyli fotoprzegląd miesiąca :) Będzie tu wyjątkowo mało kotów tym razem, bo mam sporo innych rzeczy, o których warto wspomnieć :) Zapraszam!
  
 
1-4. Pamiątki po wyjątkowo udanym dniu z przyjaciółką - obiad w towarzystwie Kopernika, pyszna kawa w toruńskiej kawiarni Central Coffee Perks i wspólne zakupy - czego chcieć więcej? :)
5. Wyjazd terenowy w ramach studiów do kopalni wapieni, czyli "jestę geologię" ;)
6. Trochę mniej czasu na czytanie, ale znalazł się za to czas na wymienienie książek w bibliotece!
7. Na toruńskiej Starówce otwarto sklep ze słodkościami, gdzie o każdej pełnej godzinie mistrz cukiernik tworzy cukierki na oczach klientów, pysznie, ślicznie i słodko :)
8. Po kilkunastu latach wróciłam do plecenia bransoletek z muliny, aż zapomniałam, jakie to przyjemne i odstrestowujące!
9. Wizyta u rodziców i "rodzinnych" kotów, Tymona i Missy. Pamiętacie je jeszcze? ;)
10. Nowe cudowności do paznokci - płytki MoYou... Dwie pierwsze, na pewno nie ostatnie ;)
 
Tradycyjnie, po więcej zapraszam na mój profil na Instagramie [ KLIK ] :)

czwartek, 22 maja 2014

Love 2 Mix Organic - Kojący krem do ciała Mięta i Lawenda

Daaawno, bardzo dawno już nie pisałam o żadnym smarowidle do ciała, bo prawie ich ostatnio nie używam. Wiem, że powinnam, bo między innymi przez brak odpowiedniego nawilżenia skóry nabawiłam się rozstępów, ale i tak na lato uznałam, że czas jednak zacząć coś znowu stosować na całe ciało. Sięgnęłam o mazidło, które nęciło mnie z szafki zapachem już od dłuższego czasu - kojący krem do ciała o zapachu mięty i lawendy rosyjskiej marki Love 2 Mix Organic. Czy spełnił moje oczekiwania?
  

Opis dystrybutora:
  
Gdzie i za ile: SkarbySyberii.pl, 19,90zł / 250ml
Od razu również wspomnę, że w tej chwili, do 25 maja, trwa promocja z okazji Dnia Matki - przy zamówieniu powyżej 50zł jest darmowa dostawa, ponadto na kod "Mama" otrzymujemy 10% zniżki na cały asortyment :)
  
Skład:
  
Moja opinia:
Krem otrzymujemy w wygodnym czarno-białym plastikowym słoiku, o naprawdę ładnym designie, dość minimalistycznym, ze zdjęciami mięty i lawendy, co nie pozostawia wątpliwości co do zapachu. Lubię też tę formę opakowania, bo pozwala zużyć kosmetyk do końca, dobrze wygląda na półce i wygodnie się je otwiera. Dodatkowym atutem jest plastikowa osłonka, dzięki której krem nie ląduje na samej zakrętce. 
 
 
Nie muszę chyba mówić, że podstawową zaletą jest jednak zapach. Uwielbiam ziołowe zapachy, z miętą i lawendą na czele, a chyba jeszcze nigdy nie miałam ich w połączeniu. Pachnie cudnie, jednak zdecydowanie jest to produkt na noc, bo jest niesamowicie kojący, uspokajający, idealnie, żeby się nieco schłodzić i utulić do snu po ciężkim dniu :)
  
  
Konsystencja kremu sprawia, że lepszym określeniem byłoby "masło". Jest gęsty i bardzo treściwy, dobrze się rozsmarowuje. Niestety towarzyszącą temu wadą jest to, że zostawia lekko tłustą warstwę i wolno się wchłania, a tego naprawdę nie lubię... Muszę jednak przyznać, że nawilżenie, jakie zapewnia, jest co najmniej zadowalające, bo po wieczornym posmarowaniu, efekt jest wyczuwalny na skórze jeszcze rano. Po kilku wieczorach pościel przeszła zapachem mięty i lawendy, co uważam za plus, bo zapach jest naprawdę piękny i idealny do spania w nim ;)
Czy znalazłam jakieś znaczące wady? Wygląda na to, że nie! To już kolejny rosyjski kosmetyk, który mnie zachwycił, więc chyba muszę zainwestować w kolejne ;) Rosjanie dobrze trafiają w moje kosmetyczne potrzeby, pozostaje mi testować kolejne produkty ;) Ten krem zdecydowanie polecam!
  

Lubicie takie ziołowe zapachy? Jakimi nutami lubicie się otaczać do spania? :)

poniedziałek, 19 maja 2014

Orlica dietuje... #3.6 - Po dwóch miesiącach

No i stało się - przyszedł kryzys. Kryzys, czyli ten moment chyba w każdym odchudzaniu, gdy starasz się, odżywiasz się odpowiednio, nie pozwalasz sobie na drobne, choć kaloryczne przyjemności, a ani waga, ani wymiary, nie zamierzają się ruszyć... Po ostatnim ważeniu i mierzeniu się mam ochotę sobie darować, ale wiem, że to byłoby najgorsze, co mogłabym zrobić...
 
17 maja minęły dwa miesiące mojej walki o mniej ciałka do kochania. Tak jak wcześniej miałam jeden etap, kiedy odpuściłam, tak przez ostatnie dwa tygodnie dość ściśle trzymałam się narzuconych sobie zasad, a mimo to zastój nastąpił... Same zobaczcie:
 

Praktycznie wszystkie pomiary ani drgnęły. Widać jedynie minimalny spadek w talii i brzuchu, ale reszta nie spadła ani trochę. Muszę się teraz naprawdę porządnie zmobilizować, żeby nie odpuścić, bo nic tak nie demotywuje jak brak efektów, ale z drugiej strony takie zastoje też są teoretycznie normalne. Postaram się nie poddawać, bo teraz najważniejsze jest przełamanie tej fazy, żeby waga i wymiary ruszyły wreszcie w dół. Do mojej magicznej tabelki trzeba będzie dopisać kolejne rubryki z terminami ;)

Dziś tak w skrócie, bo i w sumie nie ma tu o czym więcej pisać... Mam nadzieję, że może Wy w komentarzach podzielicie się swoimi sposobami na zmotywowanie się w takich sytuacjach? ;)

I szybko z innej beczki - sugerowałyście mi kilkukrotnie założenie konta na Ask.fm, w końcu uległam ;) Konto założyłam, zapraszam: ask.fm/OrlicaBlog. Proszę tylko o wzięcie pod uwagę, że nie na każde pytanie odpowiem, znajmy pewne granice ;)

czwartek, 15 maja 2014

Konad powraca do łask! (+ lakier Avon Gel Finish - Lavender Sky)

Może ktoś z Was pamięta mnie jeszcze z czasów, gdy prowadziłam bloga wyłącznie o paznokciach... Codziennie dodałam wpisy z recenzjami lakierów albo zdobieniami, potrafiłam codziennie zmieniać wzorek... Potem moje paznokcie mocno się osłabiły, a ja stopniowo traciłam do nich serce. Ostatecznie helmer z setkami lakierów i pierdółek do zdobień powędrował w odstawkę i prawie go nie otwierałam, jeśli już malowałam paznokcie to na jeden z kilku ulubionych kolorów, bez szaleństw.
Teraz jednak po dwóch latach odstawki przypomniałam sobie o urokach stempelkowego manicure'u. Wyciągnęłam z szafy wszystkie płytki i zaczęłam się znowu bawić. Ewidentnie wyszłam z wprawy, ale ćwiczenie czyni mistrza, prawda? ;) Kilka takich "świeżych" zdobień pokazywałam już na Instagramie, a dzisiejszym, jeszcze ciepłym, podzielę się dziś na blogu :)
  

Paznokciowe wyjadaczki przepraszam za niedokładnie odbity wzorek na małym paznokciu ;) Wybrałam jeden z moich ulubionych wzorków z płytki Konad m73, będzie idealny kiedyś do ślubu ;) Jako baza posłużył mi nowy lakier Avon Gel Finish w kolorze Lavender Sky, o którym zaraz napiszę parę zdań. Wzorek odbiłam specjalnym lakierem Konad, a całość pokryłam ulubionym topem Barbra Pro - Diamond's Hardener. Dzięki niemu wzorek utrzyma się bez obaw kilka długich dni :)


Jeśli chodzi o lakier bazowy, avonowy Lavender Sky, pochodzi on z nowej serii Gel Finish. Przyznam szczerze, że jestem z tego lakieru bardzo zadowolona, choć nie jest bez wad. Kolor to śliczny chłodny fiolet, faktycznie lawendowy, idealny dla mnie, wiecie, że kocham takie odcienie ;) Do pełnego krycia wystarczy jedna warstwa, ale ja dla pewności dałam dwie. Schnie teoretycznie szybko, ale jeszcze i godzinę po pomalowaniu łatwo nabawić się jakichś odgnieceń - jest suchy, ale "plastyczny". Jego wykończenie faktycznie daje efekt żelowych paznokci - jest bardzo gładki i lśniący, choć przy malowaniu mogą się czasem zdarzyć jakieś grudki, trzeba na nie uważać, żeby w porę usunąć je z paznokcia. Lakier trzyma się też zaskakująco długo - na moich miękkich paznokciach średnia to 2-3 dni, a on i bez topa jest w stanie wytrzymać dłużej bez odprysków. Ogólnie mówiąc - jestem na tak i na pewno skuszę się jeszcze na ze dwa odcienie, zwłaszcza, że w obecnym katalogu kupując dwie sztuki, zapłacimy za nie niecałe 20zł. :)
  
Macie jakieś lakiery z serii Gel Finish czy może zamierzacie je zamówić? I jak Wam się podoba taki manicure? :) Chcecie częściej oglądać tego typu wpisy?

środa, 14 maja 2014

Coś do poczytania... #14

Pora na kolejną porcję ostatnio przeczytanych przeze mnie książek. Udało mi się przeczytać ich nawet trochę więcej, ale tradycyjnie przedstawię pięć z nich. Zapraszam do zapoznania się z opisami i moimi minirecenzjami ;)
"Kuszenie losu" Meryl Sawyer

"Świat młodej dziennikarki Kelly Taylor zawalił się w dniu, w którym w katastrofie lotniczej zginął jej mąż. Wkrótce spotyka ją kolejny cios: ukochany miał romans i syna. Gdy mija ból i żal po stracie i zdradzie, Kelly postanawia odnaleźć dziecko. Ta decyzja zaprowadzi ją do serca wenezuelskiej dżungli... i w ramiona Logana McCorda - skrytego i niebezpiecznego mężczyzny, który ma własny powód, by wyruszyć wraz z Kelly na ryzykowną wyprawę."

Opis tej książki mnie zaintrygował, ale nie spodziewałam się, że spodoba mi się tak samo, jak powieści Lindy Howard - mojej ulubionej pisarki tego gatunku literatury. Określiłabym tę powieść jako thriller romantyczny, innymi słowy romans z naprawdę dobrą fabułą, ze zbrodnią i akcją w tle. Napisany jest ciekawie, trzyma w napięciu i ma zaskakujące zakończenie, czego chcieć więcej? Inną typową cechą dla tego typu powieści jest główna męska postać, w której ma zakochać się każda czytelniczka ;) Polecam na długie wieczory, idealne dla odprężenia po ciężkim dniu :)
  
"Sługa Boży" Jacek Piekara

"Najbardziej wstrząsająca i bluźniercza wizja w historii polskiej fantastyki!
Oto świat, w którym Chrystus zszedł z Krzyża i objął władzę nad ludzkością. Świat tortur, stosów i prześladowań.
Czuwa nad tym, by Twoja wiara była czysta. Strzeże Twych myśli przed zgorszeniem. Śledzi Twe uczynki, abyś nie zgrzeszył. A jeśli przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesną rozkosz stosu. To on — Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w ręku Pana i sługa Aniołów.
To już szóste wydanie tomu opowiadań o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie. W „Słudze Bożym” czarnoksiężnicy odprawiają bluźniercze rytuały, demony zstępują na świat, czarownice knują mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawić się człowiek, którego serce jest tak gorące jak ogień stosów, na które posyła swe ofiary."

Dawno już nie miałam okazji czytać dobrej polskiej fantastyki, a swego czasu to był mój ulubiony rodzaj literatury - przyznam szczerze, że nieco się stęskniłam za tym ;) Przygody Mordimera czytało mi się świetnie - płynnie, z zainteresowaniem, bez konieczności dumania nad fabułą. Za plus uznaję również to, że jest to zbiór opowiadań, praktyczne rozwiązanie dla kogoś, kto znajduje ok. pół godziny dziennie na czytanie - jak ja teraz, akurat zdążę przeczytać jedno opowiadanie ;) Chętnie zabiorę się i za kolejne tomy, ale raczej nie od razu. W przyszłości - na pewno.
  
"Pod kontrolą" Charlotte Stein

"Kiedy Madison postanawia zatrudnić pracownika, by pomógł jej prowadzić księgarnię z literaturą erotyczną, zaczynają dziać się rzeczy, których nie miała w planach. Bezczelny Andy nie dostaje posady, ale znajduje sobie inne miejsce w życiu bohaterki. Podczas gdy spięty i zahukany Gabriel nie może znieść zachowania pracodawczyni. Jeden mężczyzna przejmuje nad nią kontrolę, drugi pozwala sobie rozkazywać. Tyle że granice się zacierają i Madison nie jest pewna, kto prowadzi, a kto podąża za nią. Podniecający trójkąt, walka o władzę… czy Madison dowie się, czego naprawdę pragnie?"
  
Podczas bardzo luźnego dnia w pracy szukałam czegokolwiek do czytania. Popytałam znajomych i okazało się, że do wyboru mam tylko Grey'a i właśnie "Pod kontrolą", więc wybór padł na tę powieść (?). Już od pierwszych słów widać było, że mam do czynienia z literaturą erotyczną w czystej postaci. Chyba pierwszy raz czytałam coś takiego (Grey się nie liczy, bo jest kiepski, a autorka na siłę udaje, że ma fabułę). Tutaj fabuły prawie nie ma, a 95% całego tekstu to sceny erotyczne. Nie powiem, bardzo dobrze opisane (choć momentami wulgarne) i dość ciekawe, na pewno lepsze niż we wspominanej już trylogii. Niemniej czytało się to-to lekko, jednak nie wiem, czy przekonuje mnie taka pisanina. Nie ukrywam, że bardzo lubię erotykę w literaturze, jednak wolę, gdy obleczona jest w nią ciekawa fabuła. Sama nie wiem, czy polecam "Pod kontrolą" - jak już, to jako ciekawostkę. Może sama spróbuję kiedyś jeszcze sięgnąć po inną pozycję tego typu.

"Handlarka złotem" Iny Lorentz

"Rok 1485 w Niemczech – młoda żydówka Lea przeżywa same tragedie: jej ojciec i młodszy brat Samuel giną w pogromie. Lea, aby zatrzymać spadek po ojcu i tym samym zapewnić sobie środki do życia, musi podawać się za Samuela. W tej podwójnej roli grozi jej wiele niebezpieczeństw, nie tylko ze strony chrześcijan, lecz także jej braci w wierze, którzy chcą za wszelką cenę ożenić „Samuela”. Ona tymczasem zakochuje się w tajemniczym Rolandzie, który nakłania ją do udziału w pełnej przygód misji… Barwna, pełna napięcia powieść historyczna autorów bestsellerowej Nierządnicy."

"Handlarka złotem" to powieść w dość oryginalnych realiach, ponieważ bohaterowie to żydzi w Niemczech w XV w. - mało jest powieści czy filmów, przedstawiających żydów z tego okresu, a przynajmniej ja na takie nie trafiłam.
Przeczyłam może 1/3 część książki i niestety nie wciągnęła mnie, wydaje się nudna, za mało tu jakiejkolwiek akcji. Może też dlatego, że obecnie literatura ma mnie odmóżdżyć, a ta powieść okazała się dość "ciężka", bynajmniej nie pod względem tematyki czy przekazu - po prostu nie przemawia do mnie jej styl. Może kiedyś do niej wrócę, ale na razie odpuszczam.

"Do szaleństwa" Cherrie Lynn

"Co robi słodka i niewinna dziewczyna, która nie chce być dłużej słodka i niewinna? Seksowny tatuaż. I zdobywa superseksownego faceta... Candace ma dość sprawiania przyjemności innym, zwłaszcza rodzicom, którzy wciąż dyktują jej, co ma robić. Czas sprawić przyjemność sobie. Postanawia więc zafundować sobie na urodziny tatuaż. A nikt nie zrobi tego lepiej niż Brian, w którym Candace kocha się od dawna… Od pierwszej chwili, gdy wchodzi do jego studia tatuażu, pociąg, jaki zawsze do niego czuła, wybucha ze zdwojoną siłą. A Candace uświadamia sobie, że nieziemsko seksowny artysta może dać jej o wiele więcej, niż rozkoszny obrazek na nagiej skórze. Jeśli tylko Candace odważy się sprzeciwić rodzinie i posłucha głosu serca, które mówi, że za tatuażami kryje się najwspanialszy facet na świecie…"
  
Miałam ochotę na babską literaturą jakiejś nowej autorki, sięgnęłam na chybił-trafił i był to strzał w dziesiątkę. Trafiłam na uroczą love story, gdzie główna bohaterka jest niewinną 23-letnią dziewicą, a główny bohater, jej długoletni obiekt westchnień, to wytatuowany, wykolczykowany i niegrzeczny bad boy. Brzmi stereotypowo, ale podoba mi się to, co dla nich zgotowała autorka, bo fabuła nie była wcale aż tak banalna i cukierkowa, jak można by się było spodziewać. Podobały mi się dowcipne dialogi, choć głównej bohaterce, Candace, miałam czasem ochotę przywalić ;) Nie obyłoby się również bez scen erotycznych, a te były tu opisane szczegółowo, ale naprawdę ze smakiem. Co prawda aż się wzdrygnęłam, gdy Candace "rozpadła się na miliony kawałków", ale na szczęście zrobiła to raz, a nie co 3 strony :P Tak czy siak - polecam ;)
  
Wygląda na to, że ten zestaw wyszedł typowo "lekki", ale jeśli śledzicie tę serię wpisów, to wiecie, że zwykle czytam tego typu literaturę, która ma mnie odstresować i odmóżdżyć ;) Czytałyście którąś z tych książek, a może dopiero zamierzacie? Dajcie znać :)

Zdjęcia okładek i opisy pochodzą ze strony LubimyCzytac.pl

Z innej beczki - na sugestię jednej z czytelniczek postanowiłam założyć profil na Ask.fm - tak więc jeśli macie do mnie jakiekolwiek pytania, walcie śmiało na ask.fm/OrlicaBlog - nie trzeba mieć konta, by zadawać pytania ;) Nie gwarantuję, że na wszystkie odpowiem, ale przynajmniej się postaram :)

sobota, 10 maja 2014

Brejking Ńjus! Kolorówka Dr Irena Eris - ProVoke

Nigdy chyba nie pisałam wpisów o nowościach, jednak dziś mam dla Was wiadomość, na którą sama czekałam już kilka lat. Otóż jedna z moich ulubionych polskich marek kosmetycznych poszerza swoją ofertę w bardzo znaczący sposób!
Dr Irena Eris i jej marki z innych półek (Lirene, Under Twenty, Pharmaceris) to przede wszystkim pielęgnacja, zwykle w bardzo dobrej jakości. Od dłuższego już czasu ja i kilka innych koleżanek bloggerek wypytywałyśmy Anię, przedstawicielkę firmy, czy będzie kiedyś kolorówka? Otóż teraz okazuje się, że będzie! :)
Na razie nie wiadomo może zbyt wiele, ale pokażę Wam kilka zajawek nowej marki ProVoke:
 Palety 4 cieni, 5 wersji kolorystycznych
Podwójne paletki cieni, 4 wersje kolorystyczne
Trzy różne tusze do rzęs
Dwa rodzaje szminek - matowe i nabłyszczające, 8 (mat) i 10 (błysk) odcieni, 12 odcieni błyszczyka

 Czekoladowy bronzer (2 wersje), róż (5 odcieni)

Rozświetlacz

... i wiele, wiele innych :)
Po całą ofertę i szczegóły zapraszam na stronę Dr Irena Eris. Wszystkie zdjęcia powyżej również pochodzą z tej strony :)

Nie wiem jak Wy, ale ja jestem strrrasznie ich ciekawa, zwłaszcza szminek i poczwórnych paletek :)

piątek, 9 maja 2014

Isana - Lotion do rąk Moments of Sense

Produkt, o którym dziś napiszę, zrobił całkiem niedawno spore zamieszanie w naszym kosmetycznym światku - każda chciała go mieć, co chwila pojawiał się na blogach i na Instagramie. W końcu dałam się ponieść owczemu pędowi i sama go zapragnęłam. Mowa o limitowanym lotionie do rąk od Isany :)
 
  
Opis producenta:
  
Gdzie i za ile: w Rossmannie, 7zł / 300ml (!)

Skład:
  
Moja opinia:
Zacznijmy tradycyjnie od opakowania, które tu jest niewątpliwą zaletą. Za niecałe 7zł dostajemy dużą butlę kremu (300ml) w ślicznej fioletowej oprawie - już samo to wystarczyłoby, żeby krem mi się spodobał ;) Dużym plusem jest też pompka, znacznie poprawiająca wygodę używania kosmetyku, choć jednocześnie wykluczająca możliwość zabrania go ze sobą w podróż - myślę jednak, że do torebki czy na wyjazd każda z nas woli mniejsze tubki, a to jest z kolei idealne do postawienia przy biurku czy gdzieś, gdzie możemy często po nie sięgnąć.
Krem jest biały i dość lekki, spodziewałam się jednak innego zapachu. Zgoda, na opakowaniu jest napisane o wanilii i migdałach, design jednak wskazuje na zapach kwiatowy. I to chyba jedyna wada kremu - nie przepadam za takimi nutami zapachowymi, zdecydowanie preferowałabym coś kwiatowego. Ten zapach nie jest w zasadzie brzydki, da się go znieść, moje znajome też się nim zachwycają, po prostu do mnie takie nuty nie trafiają ;)
   
 
Używanie produktu (mimo nietrafiającego do mnie zapachu ;)) jest samą przyjemnością. Trzeba tylko uważać, żeby nie wziąć za dużo lotionu - jedna pełna porcja z pompki mogłaby wystarczyć na trzy pary dłoni ;) Dużych dłoni. Musimy więc wydobywać tylko trochę. Choć krem jest dość lekki, bardzo fajnie nawilża dłonie, dobrze się rozprowadza i nie pozostawia ani klejącego się, ani tłustego filmu, co jest dla mnie dużym plusem, bo po prostu nienawidzę, kiedy mam coś na dłoniach ;) Szybkie wchłanianie jest dla mnie jedną z najważniejszych cech kremu do rąk. 
Cóż, wspólnym mianownikiem dużego opakowania i dużej wydajności jest to, że taka butla starczy nam na wieki. Jest to dobre rozwiązanie dla osób, które często używają mazideł do rąk, jednak dla tych, co używają sporadycznie, radziłabym jednak co innego, chyba że nie przeszkadza Wam, że pewnie część butli się zmarnuje ;) Ze swojej strony polecam, choć wiem, że na pewno nie kupię ponownie - bo i po co? To opakowanie starczy mi na rok albo i dłużej, a po tym czasie nie będzie go już w ofercie (jest to edycja limitowana), a ja będę miała dość zapachu ;)
 

Skusiłyście się na tę sławę? Dobrze Wam służy? :)

niedziela, 4 maja 2014

Orlica dietuje... #3.5 - Po półtora miesiąca

Minęły kolejne dwa tygodnie mojego dietowania... Niestety trochę opadły mi skrzydełka i już się tak nie pilnuję i nie mam takiej motywacji, ale staram się zebrać w sobie ponownie...
 
W ciągu ostatnich dwóch tygodni wielokrotnie "poległam" - skusiłam się na coś, czego zdecydowanie nie powinnam jeść czy pić, kiedy próbuję zgubić trochę ciałka. Zaczęło się oczywiście od świąt - dałam sobie na ten jeden dzień dyspensę na normalne jedzenie, najadłam się, byłam zachwycona i pękata ;) Moja wątroba cieszyła się już mniej, ale mniejsza z tym... Niestety nie przewidziałam tego, że po świętach zostanie jedzenie, a i od moich rodziców, i od przyszłych teściów przywieźliśmy po świętach sałatki, ciasta itd. Starałam się ograniczać się do jednego grzechu dziennie ;) Tak jak przewidziałam, po świętach trochę nadrobiłam zgubionej wcześniej wagi, ale koniec końców, po dwóch tygodniach od ostatnich pomiarów, udało mi się osiągnąć pewne ujemne zmiany:
  
  
Wagowo ubyło mi 0,7kg - bardzo bez szału, ale i tak cieszę się, że jest choć trochę mniej. Z wymiarami jest różnie - niektóre poszły trochę w dół: talia, biodra, a przede wszystkim uda, inne się nie ruszyły. Może ten ostatni etap nie był zbyt udany, ale patrząc na całokształt od 22.03.14, jestem zadowolona. Pal licho liczby - najważniejsze jest to, że faktycznie nieco lepiej się już czuję w swoim ciele i zaczynam wierzyć, że sukni ślubnej nie będę musiała szukać w kategoriach "plus size". Mimo wszystko ciężko mi wrócić do mojej diety bez pozwalania sobie na małe lub większe odstępstwa. Może macie jakiś pomysł, jak się z tym ogarnąć?
  
A jak Wam idzie? Gubicie kilogramy czy motywację? ;)

piątek, 2 maja 2014

Celia - Nawilżająca szminka Nude 604

Dziś napiszę o kosmetyku, który był na mojej chciejliście dłuuugi długi czas, a kiedy wreszcie do mnie trafił, z miejsca się zakochałam :) Myślę, że jest to produkt, który każda szminko-błyszczyko-pomadkomaniaczka powinna na sobie sprawdzić i uwielbić tak jak ja ;)
 
  
Opis producenta i skład:
  
Gdzie i za ile: 9,50zł / szt, np. na days.pl

Detale:
   
Moja opinia:
Szminkę dostajemy w kartoniku - jest to swego rodzaju zabezpieczenie przed sklepowymi macaczami ;) Na nim znajdziemy podstawowe informacje, takie jak opis producenta czy skład, a w nim... piękny metalowy sztyft. Właściwe opakowanie naprawdę bardzo mi się podoba - jest złote, częściowo matowe, częściowo błyszczące, solidne i naprawdę eleganckie. Plusem jest także to, że mimo noszenia go w torebce wcale się nie zniszczyło, ciągle wygląda jak nowe, tylko naklejka na spodzie z numerem odcienia się zupełnie starła. Mechanizm wykręcania szminki też działa bez zarzutów.
Mój odcień, 604, to typowy nudziak w beżowym odcieniu. Pachnie faktycznie ślicznie, ale nie zgadłabym, że to winogrona. Wg mojej mamy pachnie poziomkami i ta wersja bardzo mi odpowiada ;)
  

Teraz najważniejsze - działanie. Przede wszystkim muszę napisać, że to szminka idealna dla osób nielubiących mocnych kolorów. Łączy cechy szminki, błyszczyka i co najważniejsze balsamu, bo faktycznie nawilża usta, co dla mnie stanowi ogromny plus. Efekt wizualny jaki daje na ustach nie jest aż tak widoczny, jak bym tego chciała, ale nie ma co narzekać, jak się wzięło wersję "nude" ;) Daje ładny nietandetny połysk i bardzo delikatny kolor, widać, że COŚ na ustach jest i wygląda to ładnie. Ma to tę zaletę, że bez obaw można się malować na ślepo, bez strachu, że wyjedziemy sobie kolorem ;) Mimo wszystko chętnie używałabym takiego produktu w bardziej intensywnym kolorze, więc myślę, że skuszę się na inne szminki Celii, ale już nie z serii Nude ;)
Tę na pewno Wam serdecznie polecam, jeśli jeszcze jakimś cudem nie macie którejś z nich ;)
  
Skusiłyście się już na któryś z tych legendarnych szminko-błyszczyko-balsamów? ;)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...