piątek, 30 sierpnia 2013

FlosLek Anti Acne - Korektor antybakteryjny - Ivory 1

W chaosie przeprowadzki, nawale pracy i przy dopadającym mnie choróbsku postanowiłam zrobić sobie chwilę przerwy, żeby odsapnąć przy laptopie i skrobnąć dla Was obiecaną recenzję :) Wiem, że wpisy teraz pojawiają się wyjątkowo rzadko, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie, kiedy trochę w moim życiu się uspokoi, będę mogła wrócić do regularnego pisania (choć nie ma już raczej co liczyć na codzienne ;)).
Dziś mam więc dla Was recenzję pewnego przeciętniaczka od FlosLeku - korektora antybakteryjnego z serii Anti Acne.
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: np. w aptekach, ok. 12zł
  
Skład:
   
Moja opinia:
Korektor mieści się w białym sztyfcie ze srebrnymi napisami, które niestety dość szybko się ścierają i wygląda to mało estetycznie. Najważniejszy jest jednak sam wkład sztyftu, prawda? Otóż korektor jest bardzo jasny - jak na odcień "Ivory" przystało - nadaje się świetnie do mojej cery, przynajmniej jeżeli chodzi o kolor. Ma lekki perfumowany zapach, ale w żaden sposób nie wpływa on na użytkowanie produktu. Mechanizm wysuwania i wsuwania działa bez zastrzeżeń. Jak na razie super, co? ;)
  
   
Osobiście stosowałam ten korektor głównie na blizny czy na krostki, które już się goiły - do takich świeżych niespodzianek używam czegoś innego. W tym celu sprawdza się świetnie, bardzo dobrze kryje wszelkie niedoskonałości. Na pół godziny. Nie wiem, czy coś nie tak jest z moją cerą czy z samym korektorem, ale po trzydziestu minutach wszystko było widoczne tak samo mocno jak przed użyciem tego produktu...
  
  
Nakładany często w to samo miejsce powodował lekkie przesuszenie - ale w sumie można to uznać za plus. Po krostce zostawał strupek, który po prostu w pewnym momencie odpadał i nie zostawał po nim ślad, ale wymagało to ciągłych poprawek. Faktycznie korektor ten nie zapycha porów i nie daje przykrego wrażenia plasterka na twarzy (a zdarzały się i takie korektory), ale jego trwałość go dla mnie niestety dyskwalifikuje. Gdyby jednak udało się zmienić w nim coś, co wpłynęło by na to, że trzymałby się na twarzy dłużej - poproszę od razu dwa na zapas ;)
  
  
Używacie tego typu korektorów antybakteryjnych? Jak się u Was sprawdzają? Macie ulubione? :)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Włosowa aktualizacja - Sierpień, choć po czasie ;)

Cóż, mam maleńki poślizg z tym postem - o marne półtora miesiąca, bo nie udało mi się opublikować wpisu z lipcową aktualizacją. Po tym czasie za to będzie widać większy przyrost włosów, więc może ma to swoje plusy? ;)
W tej chwili moje włosy wyglądają o tak:
  
  
Długość z przodu - 54cm
    
                                                                                                                         A wcześniej:
  
  
Włosy urosły o 2cm w ciągu tych dwóch miesięcy, więc przyrost jest na tym samym poziomie co zwykle - przeciętny. Zbieram się jednak od dłuższego czasu, żeby podciąć końcówki, bo mam już niestety bardzo zniszczone, praktycznie na każdej jest ta charakterystyczna maleńka "kuleczka", świadcząca o złamaniu włosa albo rozdwojeniu - wszystkie pewnie wiecie, o czym mówię ;) Obym wreszcie zebrała się i ich męki ukróciła, bo wyglądają sianowato, przynajmniej właśnie na końcach.
 
  
Jeżeli chodzi o mój aktualny włosowy arsenał...
  
  
... to trudno tu mówić o arsenale.
Używam codziennie lawendowego szamponu Eva Natura i doczekać się nie mogę jego końca - szampon jest po prostu kiepściutki. Kupiłam go kiedyś za grosze, skuszona kolorem butelki i obietnicą lawendowego zapachu i w sumie to dwie jedyne jego zalety. Niesamowicie plącze włosy, jest wodnisty, niewydajny, zdecydowanie nie polecam!
O odżywce Isana Professional pisałam już ostatnio recenzję, natomiast w skrócie Wam powiem, że jestem z niej bardzo zadowolona, dla odmiany. Zostało mi jeszcze pół butelki jakimś cudem, więc prawdopodobnie pojawi się i w następnej aktualizacji ;)
  
Ponadto...
  
  
  
... wcinam galaretki!
Raz, że ostatnio strasznie weszły mi w smak i średnio co drugi dzień robię sobie michę pysznej owocowej galaretki, a dwa, że jest szansa, że żelatyna jakoś wspomoże moje włosy i paznokcie. Szczerze na to liczę, ale nawet jeśli nie... cóż, pozostaje słodka przekąska ;)

Na koniec jeszcze zdjęcie "gratis", cyknięte "dla jaj" przy robieniu zdjęć do aktualizacji ;) Wygląda na nim jakbym miała mega długie włosy, więc mnie się podoba ;)
 
 
A jak się mają Wasze włosy? Macie jakieś włosowe odkrycia, którymi zechcecie się podzielić z nami? :)

środa, 21 sierpnia 2013

L'Oreal - Tusz do rzęs Volume Million Lashes Noir Excess

Zaczyna się u mnie mnożenie tuszów do rzęs, ale co ja poradzę, że lubię testować nowości? ;)
Teraz mam na tapecie (cóż za dwuznaczność!) tusz do rzęs marki, z którą dotąd nie miałam zbyt wiele do czynienia - L'Oreal. Podchodziłam do niej trochę jak pies do jeża, ale ostatecznie okazało się, że warto było podejść, bo tusz jest świetny :) Poczytajcie :)
  
  
Opis producenta:
Objętość bez umiaru. Czerń bez umiaru - Rzęsy którym nie można się oprzeć. Odkryj najnowszą maskarę Volume Million Lashes Excess Noir, która łączy zniewalającą głębie czerni z:
  • Legendarnym efektem miliona rzęs
  • Wyjątkowym podkreśleniem spojrzenia
  • Objętością bez umiaru
Gdzie i za ile: wszędzie, ok. 50zł / 9ml
  
    
Moja opinia:
Opakowanie tej maskary jest średnie - wiem, że innym się podoba, ale do mnie takie błyskotki po prostu nie trafiają. Jest metalicznie czerwone ze srebrną zakrętką i czarnymi napisami. Dość łatwo się niszczy - tusz raz mi spadł i od czerwonej części odłupał się mały kawałek lakieru, teraz jest srebrna plamka. Nadrabia za to genialna szczoteczka - wiecie, że preferuję takie właśnie, silikonowe, ta trafia w dziesiątkę. Jest spora, ale skuteczna, ma kształt zwężany w środku i na końcu, dobrze dopasowuje się do rzęs.
Tusz pachnie delikatnie i jest to zapach typowy dla tuszów - średnio przyjemny, ale do zniesienia, bo odczuwalny przez chwilę. Kolor tuszu za to jest bardzo intensywnie czarny, co jest znacznym plusem :)
  
  
Efekt, jaki można tym tuszem uzyskać na rzęsach, godny jest uwagi. Już przy pierwszej warstwie daje naprawdę ładny efekt na moich marnych rzęsiątkach. Mamy tu pogrubianie i wydłużanie rzęs, mamy nadawanie pięknej czerni i świetne rozdzielanie. Właściwie nie ma na co narzekać. Druga warstwa daje jeszcze bardziej spektakularny efekt, ale tego już niestety nie ujęłam na zdjęciach.
Jeśli chodzi o trwałość, jest bardzo dobrze. Tusz trzyma się przez cały dzień, nie kruszy się i nie znika, ale jest zupełnie niewodoodporny - najmniejszy deszczyk powoduje efekt pandy (przy czym efekt na rzęsach pozostaje taki sam, choć bardziej posklejany).
Myślę, że tusz zdecydowanie godny jest uwagi, jednak jego cena nie jest najniższa. Można znaleźć tańszy tusz podobnej jakości, ale jeżeli ktoś jest skłonny wydać 50zł na "pewnik" - kupujcie śmiało, Orlica poleca, najwyżej będzie na mnie ;)
  
  
Używałyście tego tuszu? Jak sprawdził się u Was? :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Fotoprzegląd #3

Czas na kolejną porcję zdjęć, które w ostatnim czasie cyknął mój aparat bądź telefon :)
Gotowe? :)
  
  
1. Krótkie chwile relaksu z lodami z owocami i z "Sagą o Ludziach Lodu"...
2. Ulubiona przekąska ostatnimi czasy - kolorowe galaretki :)
3. Redberry wkrótce otwiera się w Toruniu, a ja nie mogę się doczekać!
4. Missy na wysokościach - dostała smyczkę, ale nie chce wychodzić na dwór :(
5. Tymon - 100% kociego testosteronu ;)
6. Tymon obczaja maleńką paczkę od kochanych Erisek.
7. Dr Pepper - fujka, nigdy więcej!
8. Mój Seiciak wylądował na złomie :(
9. Polowanie na dzika w samym centrum Torunia - zaangażowani weterynarze, straż miejska, leśniczy, ostatecznie dzik został uśpiony, złapany i wywieziony z powrotem do lasu :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Citrus Clear - Cytrynowy nawilżający krem do twarzy

Amerykańskich cudactw ciąg dalszy :) Pisałam Wam już tu o jednym cytrusowym specyfiku do twarzy marki Citrus Clear, dokładniej o peelingu-maseczce do twarzy, teraz czas na jego brata, czyli nawilżający krem. Wiem, że marka ta jest dla Was dość "egzotyczna", ale może jednak kogoś zainteresuje? ;)
  
   
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: citrusclear.com, 16$ / 59ml
  
Skład:
      
Moja opina:
Zacznijmy od tego, że krem przeznaczony jest do cery trądzikowej i przesuszonej - w sumie dokładnie takiej jak moja, dlatego miałam wobec niego wielkie nadzieje. Czy je spełnił, trudno mi powiedzieć, choć ogólnie mówiąc, jestem z niego bardzo zadowolona. 
Krem mieści się w szklanym słoiczku z plastikową zakrętką. Ma biało-żółty design, a na górze naklejkę z przekrojem cytryny, co mnie zdecydowanie "chwyta" - mam słabość do wszystkiego, co ma wzór z przekrojem cytrusa czy kiwi ;) Słoiczek odkręca się bez problemu i jest szczelny, ale ma tę wadę, że wewnętrzne uszczelnienie (ta miękka płytka na górze) na wieczku odpada - trzeba je umieszczać w zakrętce z powrotem.
Sam krem pachnie intensywnie cytrynowo, choć trudno mi zdecydować, czy zapach ten jest naturalny - ma tę charakterystyczną goryczkę i jest ładny, choć nie wszystkim może pasować. Ciekawa jest także konsystencja kremu, która kojarzy mi się bardziej z gęstym żelem, takim trzęsącym się "glutkiem" ;) W związku z tym krem jest bardzo wydajny, bo bardzo łatwo rozprowadza się po twarzy.
   
   
Jeśli chodzi o działanie kremu, mam mieszane uczucia. Po użyciu cera lepi się przez kilkanaście minut, czego wprost nienawidzę, ale trzeba oddać kremowi jedno - nie powoduje błyszczenia po posmarowaniu. Na pewno faktycznie pomaga kontrolować wydzielanie sebum, moja cera ogólnie jakoś lepiej się po nim czuje i wygląda. Sęk tylko w tym, że nie zauważyłam zbytniego nawilżenia, a krem ma być niby nawilżający. Mimo to, CC pozostaje u mnie na półce. Jego plusem jest uniwersalność (nadaje się i na dzień, i na noc), wydajność, regulacja sebum, zapach... Gdyby tylko jeszcze nawilżał... ;)
  
  
Zaciekawił Was ten krem? :) Wiem, że nie jest zbyt łatwy do zdobycia, ale myślicie, że warto?

środa, 14 sierpnia 2013

Orlicowe gniazdko - Przed przeprowadzką

Jeśli śledzicie blogowy profil na FB, wiecie zapewne, że w najbliższym czasie wyfruwam z domu rodzinnego i wiję własne gniazdko. No, może za dużo powiedziane - wynoszę się do malutkiej kawalerki na blokowisku, więc liczę, że to tylko przystanek pomiędzy mieszkaniem u rodziców a mieszkaniem docelowym. Niemniej to dla mnie baaardzo poważny krok, bo przez kilka pierwszych miesięcy będę mieszkała zupełnie sama - nawet bez kota! Wyobrażacie to sobie? Ja nie bardzo...
Czeka mnie teraz mnóstwo przygotowań do przeprowadzki. Nie wiem, kiedy to wszystko zdążę zrobić, ale do zrobienia jest duuużo. Może rozpiszę to tutaj w punktach?

1. Zrobić remanent w pokoju, zdecydować co zostaje, co idzie ze mną, a co wyrzucamy.
 
źródło
Pisałam Wam kiedyś, że żyję w chaosie - niestety mój pokój wygląda podobnie jak na zdjęciu powyżej i choć dokładnie wiem, co gdzie jest, to uporządkowanie tego będzie małym koszmarem ;)
  
2. Załatwić kartony do przeprowadzki i wszystko popakować.
źródło
Na szczęście z tym nie będzie większego problemu - przyjaciółka pracuje w sklepie RTV AGD ;)
   
 
3. Załatwić transport.
źródło
 Tu z kolei mogę liczyć na pomoc mojego Taty oraz przyszłego Teścia ;) 

 
4. Urządzić się w nowym gniazdku.
Mowa tu oczywiście już o samym ogarnięciu się w nowych czterech ścianach, poukładanie wszystkiego w nowych szafach itd., a także, niestety, uzupełnienie wyposażenia mieszkania. Co muszę kupić?
Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

 
5. No właśnie - co z kotem?
Moje dwa ukochane futra, Tymon i Missy, zostają oczywiście w domu rodzinnym. Nie wyobrażam sobie życia bez kota, ale wygląda na to, że w najbliższym czasie nie będę szukać żadnego... Mieszkanie przez większość czasu będzie stało puste - będę pracować, studiować, do domu przychodzić głównie na noc. Kot przynajmniej na początku powinien mieć szansę, żeby do mnie przywyknąć, więc może lepiej będzie przygarnąć jakąś przybłędę, kiedy już nieco się w moim życiu uspokoi? To byłoby logiczne, ale naprawdę nie wiem, jak mam wracać do domu bez kota i jak mam zakładać ciuchy bez sierści ;)
Co myślicie o tej sytuacji?
  
Wiem, że wyszedł strasznie chaotyczny post i nawet nie wiadomo, o czym on jest - tak mniej więcej wygląda teraz moje planowanie przeprowadzki ;) Może macie dla mnie jakieś złote rady w tej kwestii?
 
Jesteście zainteresowane dalszymi wpisami na temat samej przeprowadzki?

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Love Me Green - Odżywczy krem do rąk

Dziś w blogowaniu wyręcza mnie moja "starsza siostra" Sandra, znana Wam jako meSS albo Seraphine (klik). Ma dla Was recenzję kremu do rąk Love Me Green, który dostała ode mnie :) Czy jej się spodobał? Poczytajcie same, oto co napisała: :)
  
Uwielbiam kremy do rąk. Mam ich kilkanaście, a i tak na bieżąco je zużywam i rozglądam się za nowościami, dlatego kiedy Orlica poprosiła mnie o recenzję organicznego kremu do rąk od Love Me Green, nie zastanawiałam się długo. Dzisiaj po kilku tygodniach stosowania, mam już wyrobione zdanie i mogę się nim z Wami podzielić.
  
  
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: Love-Me-Green.pl, 49,90zł / 75ml
    
Opinia Seraphine:
Krem otrzymujemy w prostym białym opakowaniu, dość ascetycznym. Ja lubię takie proste rozwiązania. Bez przepychu, czysta elegancja. Po nałożeniu kosmetyk sam w sobie jest dosyć gęsty. Nie grzeszy lekkością, ale po rozprowadzeniu daje poczucie nawilżenia. Jedyne co mnie odrzuca, to zapach, a raczej jego brak. Niestety, jestem wybredna jeśli chodzi o kosmetyki pielęgnacyjne i zapach gra dla mnie dużą rolę. W tym przypadku jednak jego brak jest dla mnie po części usprawiedliwiony, ze względu na skład kremu. Jak możecie zauważyć, krem jest prawie w 100% naturalny. Wydaje mi się więc, że „Love Me Green” nie chciało zapychać składu dodatkami, żeby dać nam wrażenie całkowitej naturalności.
Co do działania samego kosmetyku to uczucia mam mieszane. Po pierwszym rozsmarowaniu byłam bardzo zadowolona. Krem szybko się wchłonął, nie lepił się i praktycznie od razu nawilżył moje dłonie. Przy kolejnych użyciach już tak wspaniale nie było. Gorzej było z wchłanianiem, zauważyłam też, że odrobinę się lepi po nałożeniu. Być może jest to spowodowane tym, że ja z reguły mam dość mocno nawilżone dłonie – staram się smarować je kilka razy dziennie. Możliwe również, że kiedy pierwszy raz go nałożyłam, byłam po 12 godzinach pracy, gdzie zwyczajnie nie mam czasu na kremowanie dłoni – stąd większe zapotrzebowanie na nawilżenie.
Ogólnie więc, jeśli macie pracę, po której Wasze ręce wręcz błagają o regenerację i nawilżenie – ten krem z pewnością spełni swoje zadanie znakomicie. Jeśli jednak krem do rąk to dla Was tylko miły dodatek, Love Me Green to może być dla Was strata pieniędzy. Niestety, koszt kremu jest dla mnie kolejnym minusem – dla codziennego użytku i średnio zniszczonych dłoni – lepiej poszukać czegoś tańszego, o podobnym działaniu. Mimo wszystko, dla tych z Was, które potrzebują silnego, nawet dosyć ciężkiego kosmetyku do nawilżenia – warto spróbować! 
  
   
I co myślicie o tym produkcie? Skusiłybyście się?

sobota, 10 sierpnia 2013

50 przypadkowych faktów o Orlicy

 



Postanowiłam dziś postraszyć Was moją skromną osobą - żebyście przestraszyły się tak, żebyście nie mogły zapomnieć o mnie i o blogu ;)
Ostatnio na wielu blogach pojawiły się wpisy z przypadkowymi faktami na temat autorek. Nie ukrywam, z ciekawością czytałam te wpisy, jeśli akurat miałam wolną chwilę, więc mam nadzieję, że i mój Was zaciekawi. Zobaczymy, ile o mnie wiecie ;)
Na zdjęciu obok macie przykład, jak można straszyć ze zdjęć dyplomowych ;) Wyszłam strasznie pulpetowato na twarzy, ale przynajmniej nie jest to poważne zdjęcie jak tysiące innych ;)
Zapraszam więc na 50 faktów o Orlicy!



  1. Mam troje rodzeństwa - dwie siostry i brata, jestem najstarsza.
  2. Jestem z moim Ukochanym już 6,5 roku - to moja pierwsza poważna miłość :)
  3. Oglądam na bieżąco kilkanaście seriali, drugie tyle mam obejrzane (kolejne odcinki już nie wychodzą).
  4. Do 14. roku życia traktowałam koty dość niechętnie - teraz nie umiem żyć bez ich sierści na ciuchach :)
  5. Uwielbiam makaron w każdej postaci.
  6. Znam na pamięć wszystkie piosenki ze wszystkich animowanych bajek Disney'a.
  7. Jestem straszną domatorką...
  8. ... ale pewnego razu chciałabym zwiedzić wszystkie stolice Europy.
  9. Kocham podróże, choć do tej pory wychodzą mi tylko te palcem po mapie ;)
  10. Jako nastolatka byłam "mhroczną gotką", ubierałam się w czerń, długie spódnice, koronki i kilogramy biżuterii - mam wielki sentyment do tych czasów...
  11. Gromadzę hurtowo żele pod prysznic, bo "przecież wszystkie pachną tak ładnie..." ;)
  12. Kompletnie nie umiem gotować.
  13. Nie umiem też pływać - ta umiejętność zaniknęła w momencie, gdy kiedyś nad morzem porwał mnie prąd, raczej nigdy się już nie nauczę z powrotem, zresztą wcale mnie nie ciągnie.
  14. W bibliotece wybieram książki na podstawie wyglądu okładki - uwielbiam piękne wydania!
  15. Jako że pracuję na infolinii, zdarza mi się odebrać prywatny telefon przedstawiając się formułką z pracy - najbliżsi nadal myślą, że to żarty z mojej strony ;)
  16. Godzina 3:00 to dla mnie bardziej wieczór niż rano - jeśli mogę, prowadzę nocny tryb życia.
  17. Gdyby MacGyver znalazł na bezludnej wyspie moją torebkę, na pewno zbudowałby sobie wypasiony jacht ratunkowy z rzeczy, które by w niej odkrył ;)
  18. Niejednokrotnie zdarzało mi się przeryczeć prawie cały odcinek serialu czy film - ale tylko jak jestem sama, gdy oglądam z kimś udaje mi się pohamować łzy.
  19. Ostatnie pieniądze wydałabym na karmę dla kotów... i czekoladę.
  20. Mam 169cm wzrostu - teraz to przeciętny wzrost, ale dokładnie tyle samo miałam już w podstawówce, gdzie wyższa byłam również od wszystkich chłopców - trauma!
  21. Uwielbiam kuchnię meksykańską i wszystko, co pikantne i wypala usta.
  22. Moje trzy imiona brzmią Dominika Lucyna Nadzieja.
  23. Wszystko notuję, prowadzę dziesiątki list, spisów, tabel.
  24. Piję nektar kawowy zamiast kawy - więcej w nim mleka i cukru niż kawy, czasem dodaję też kakao.
  25. Swego czasu hodowałam w moim maleńkim pokoju kilkadziesiąt ptaszników, węża i różne egzotyczne owady - do tej pory mam piękną kolekcję wylinek.
  26. Jestem morderczynią kwiatów doniczkowych - żaden nie ma u mnie szans.
  27. Brzydzę się biedronek - reaguję na nie tak, jak większość z Was na pająki.
  28. Mam manię czyszczenia uszu.
  29. Mam też stopofobię - brzydzę się stóp, a swoich najchętniej bym w ogóle nie pokazywała.
  30. Nie jestem fanką muzyki. Uwielbiam musicale i muzykę filmową, ale to dlatego, że mogę dopasować fabułę do tekstu. Zupełnie nie przemawiają do mnie koncerty.
  31. Impreza w klubie? O nie, dziękuję.
  32. Przez kilka lat uprawiałam na sobie ziołolecznictwo.
  33. Straszny ze mnie zboczeniec ;)
  34. Dostałam się teraz na magisterkę na kierunek, którego nazwy nie mogłam zapamiętać, teraz powoli się uczę - geoinformacja środowiskowa.
  35. Pracuję od 15. roku życia, zawsze znalazła się jakaś "fucha" pozwalająca mi zarobić na kieszonkowe.
  36. Wiele książek czytam od deski do deski za jednym razem - jeżeli już zacznę czytać, to trudno mnie od książki odciągnąć.
  37. Mam straszną chorobę lokomocyjną, w samochodzie i autobusie nie mogę nawet odczytać smsa.
  38. Jestem matką chrzestną mojego 6letniego brata, przedstawia mnie kolegom jako swoją drugą mamę.
  39. Jeśli w przyszłości będę mieć dzieci, córka będzie miała na imię Wiktoria, a syn Tomek - córce nadaję imię ja, a synowi Ukochany.
  40. Nie umiem zasnąć w obcym łóżku - na wszelkich wyjazdach jestem niewyspana, dopóki się nie przyzwyczaję do otoczenia.
  41. Potrafię być złośliwą jędzą i nie zawsze umiem nad tym zapanować.
  42. Bardzo rzadko używam podkładów czy pudrów - mam wrażenie, że po zdecydowanej większości z nich moja tłusta cera jeszcze bardziej się świeci.
  43. Oglądając film, robię przerwę co 40 minut - przyzwyczaiłam się do serialowej długości odcinka.
  44. Swego czasu organizowałam z kilkorgiem znajomych konwenty - zjazdy miłośników szeroko pojętej fantastyki, Toruńskie Dni Fantastyki, były spotkania z pisarzami, prelekcje, gry, nocowanie w śpiworach i duuużo zabawy i jeszcze więcej pracy z punktu widzenia organizatora.
  45. Jeszcze kilka lat temu 90% mojego towarzystwa stanowili mężczyźni. Teraz to się wyrównało, nauczyłam się "kumplować" z kobietami ;)
  46. Jestem dumna i uparta, czasami zdecydowanie za bardzo.
  47. Polityka to dla mnie czarna magia, trzymam się z daleka.
  48. Namiętnie rozdrapuję wszystkie strupki, ranki, krostki. W efekcie jestem cała w bliznach.
  49. Z roku na rok przybywa mi pieprzyków, niedługo będzie można je łączyć w konstelacje!
  50. Jestem uzależniona od bloga, ale to chyba widzicie, mimo braku regularności ostatnimi czasy ;) 
  
Uff, dałyście radę doczytać? :)
To teraz przyznać się, co z tego wiedziałyście? A może mamy coś wspólnego? :)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rimmel - Paletka cieni Glam'Eyes - 002 Smokey Brun

Dziś coś dla osób tęskniących za recenzjami na tym blogu - wiem, że ostatnio ich mało, ale postaram się ten stan rzeczy poprawić ;) Tymczasem zapraszam do lektury recenzji paletki Rimmela, która nie do końca spełniła moje oczekiwania... Jesteście ciekawe? :)
  
  
Szczegóły od producenta:
   
Gdzie i za ile: wszędzie, gdzie stoi szafa Rimmela, ok. 30zł / 4,2g
  
   
Moja opinia:
Zacznijmy tradycyjnie od opakowania. To czarna kasetka z przezroczystym okienkiem z przodu, dzięki czemu dokładnie widzimy odcienie i stan cieni. Jest w całości plastikowa i niestety niezbyt trwała - moja co prawda jest nadal w jednym kawałku, ale widać, że jest delikatna i wiem, że pewnego dnia zamknięcie przejdzie do historii, już widzę na nim pęknięcia, choć nie używam paletki zbyt często.
Same cienie to cztery odcienie brązu, naprawdę ładne, w każdym razie w paletce. Świetnie do siebie pasują, mają ładne wykończenie, które określiłabym jako satynowe, poza tym są ciekawie wytłoczone "pikowanym" wzorem. Okazuje się jednak, że są też bardzo miękkie - już po pierwszym użyciu widać było brzydkie ubytki w tym tłoczeniu, a po kilku kolejnych na wierzch wyszły charakterystyczne "ziarenka" w strukturze cieni.
A jak się prezentują te piękne kolory w praktyce, poza paletką?
  
  
Wychodzi na to, że cienie są słabo napigmentowane, nawet jeśli na zdjęciach powyżej nie wyglądają tak źle. Sęk w tym, że tu były swatchowane palcami, a przy nakładaniu na powieki pędzelkiem strasznie się osypują, a przy rozcieraniu zupełnie tracą na intensywności, mimo użycia bazy. Zobaczycie to zaraz na zdjęciach. Jeśli chodzi o trwałość, nie używałam ich bez bazy, ale i na bazie nie są rewelacyjne pod tym względem, bo po 6-7 godzinach częściowo się rolują, częściowo znikają.
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem mistrzynią makijażu, ba, wręcz przeciwnie, ale uważam, że takie paletki cieni, tj. potrójne czy poczwórne i z gotową instrukcją używania, powinny być proste, jak dla kompletnych laików. Tymczasem tutaj efekt, jaki udało mi się uzyskać (a nakładałam cienie wg instrukcji) to jedna wielka brązowa plama:
  
  
Bez szału, prawda? Może powinnam nakładać cienie mocno palcami, jak swatche, żeby kolory były intensywne i do rozpoznania... To chyba jednak nie o to chodzi... Dlatego też paletce Rimmela mówię stanowcze "Nie!" i wracam do ulubionych Sleeków ;)
  
Lubicie takie potrójne czy poczwórne paletki z instrukcją?

środa, 7 sierpnia 2013

Dzikie Wyzwanie - THE BEST OF, czyli kto dostanie niespodziankę?

Głosowanie na najzdolniejszą uczestniczkę Dzikiego Wyzwania dobiegło końca...
Ponad setka moich czytelniczek pomogła mi w dokonaniu wyboru, która z dziewczyn zasługuje na nagrodę niespodziankę za aktywny udział w Wyzwaniu i muszę przyznać, że jestem tej setce szalenie wdzięczna. Sama nie byłabym w stanie wybrać jednej faworytki, bo niemal w każdym tygodniu moje serce podbijał ktoś inny swoją pracą ;)
Ostatecznie najwięcej głosów, bo aż 27, zdobyła...

EWLYN
  
Do niej więc powędruje paczka ode mnie :) Ewlyn, bardzo Cię proszę o maila z adresem :)
  
Pozostałe miejsca na podium zajmują...
  
SHOPPERKA (21 głosów)
 
oraz
  
DEVILGIRL783 (20 głosów)
 
  Za drugie i trzecie miejsce nie mam już niestety nagrody, ale chciałam Was, Shopperko i Devilgirl, wyróżnić chociaż w ten sposób :)
  
Uważam, że wszystkie z uczestniczek Dzikiego Wyzwania zasługują na szczególną uwagę, ponieważ zgłoszone prace były naprawdę ciekawe - jeżeli ktoś do tej pory nie zagłębiał się w temat tej zabawy, jak najbardziej polecam cofnąć się o kilka postów i pooglądać prace z każdego tygodnia :)

Jako, że jest to wpis kończący całe Dzikie Wyzwanie, raz jeszcze dziękuję wszystkim uczestniczkom za wspaniałą zabawę, dużą porcję pięknych prac i wielką satysfakcję z prowadzenia tego cyklu. Dziękuję!!!
Bez Was ta zabawa by nie zaistniała :)

niedziela, 4 sierpnia 2013

Dzikie Wyzwanie - FINAŁ I GŁOSOWANIE!

Nadszedł dzień, kiedy muszę wybrać jedną z tych piętnastu wspaniałych osób, które wzięły udział we wszystkich etapach naszego Dzikiego Wyzwania! Oczywiście od początku to była jedynie zabawa, a nie konkurs, ale chciałam jakoś nagrodzić te osoby, które będą najbardziej aktywne. Niestety nie spodziewałam się, że będzie Was tyle, za co jestem szalenie wdzięczna, ale jak łatwo się domyślić - nie jestem w stanie nagrodzić wszystkich ;)
Dlatego proszę o pomoc moje kochane czytelniczki, żeby pomogły mi wybrać tę osobę, która spisała się najlepiej podczas wszystkich etapów Dzikiego Wyzwania.
Zebrałam do kupy wszystkie etapy, oto jak wypadły dziewczyny:
















A teraz zapraszam do głosowania w poniższym fomularzu :)
Głosy zbieram do 05.08.2013 do północy :)
 

  Jeżeli po zagłosowaniu pojawi się białe pole bez potwierdzenia, zagłosujcie proszę raz jeszcze :) 

Osoba, która zbierze najwięcej głosów, otrzyma ode mnie nagrodę-niespodziankę :)
  
Oczywiście dziękuję także i tym osobom, które wzięły udział w pojedynczych etapach wyzwania, dzięki Wam było jeszcze ciekawiej, jeszcze bardziej kolorowo i różnorodnie :)
Mam nadzieję, że jeśli w przyszłości zacznę kolejne wyzwanie, również dołączycie do zabawy :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...