środa, 10 grudnia 2014

Kilka pomysłów na własnoręcznie robione prezenty świąteczne

Święta zbliżają się coraz bardziej i czas powoli kompletować prezenty dla bliskich. Co prawda ja w tym roku wyjątkowo się pośpieszyłam, bo właściwie ostatnie prezenty kupiłam na początku grudnia, korzystając z Dnia Darmowej Dostawy, więc mam już komplet. Nie wszystkie prezenty są kupne - osobiście uważam, że znacznie cenniejsze i przyjemniejsze są te, które ktoś zrobił własnoręcznie, poświęcając na to uwagę, czas, niekoniecznie pieniądze. Nie zamierzam tu pokazywać, co zrobiłam na prezenty, bo niektórzy z tych, co mają być obdarowani tu zaglądają, ale chętnie podzielę się z Wami kilkoma pomysłami, jak można sprawić bliskim radość czymś bardziej osobistym :)
  
1. Szydełkowe aniołki i inne ozdoby świąteczne
Powyższe cudeńka są dziełem mojej Mamy. Robi ona także aniołki na choinkę, śnieżynki, gwiazdki - słowem - cuda. Przyznam szczerze, że osobiście nie próbowałam, ale w Internecie znajdziecie setki tutoriali, jak takie aniołki wykonać :) Pomysł super, choć typowo świąteczny.
  
2. Ręcznie malowane lampiony
W moim domu rodzinnym goście zawsze zachwycali się kolorowymi lampionami, które zawsze stoją na parapetach i stole. Zależnie od sezonu, są to lampiony świąteczne, jak na zdjęciu powyżej, albo inne, np. zdobione kwiatami czy rybkami. Te na zdjęciu również są dziełem mojej Mamy, ja też próbowałam swoich sił, ale moje lampiony jakoś się rozeszły. Tu wystarczy odpowiednia szklaneczka (koszt kilku złotych) i kilka kolorów farb do szkła. Nie jest to może najtańsza z opcji, które dziś przedstawię, ale na pewno najbardziej "wydajna" - jeśli już zainwestujemy w farbki, można malować dalej ;)
    
3. Nalewki i wina domowej roboty
W tej kategorii mistrzem jest oczywiście mój Tata, którego śliwowica staje się legendą wśród znajomych ;) Zrobienie samego trunku jest może bardziej czasochłonne, ale sprezentowanie go w ładnej oprawie (może być np. butelka po Nalewce Babuni - ta po lewej - albo inne efektowne szkło) i efekt murowany. Przepisów na nalewki również w necie znajdziemy całe mnóstwo, chętnie bym się podzieliła z Wami sekretem śliwowicy Taty, ale nie sądzę, żeby zdradził go nawet mnie ;)
  
4. Bransoletki przyjaźni
Nie byłabym przecież sobą, gdybym o nich nie wspomniała ;) Bransoletka tego typu pozwala na pełną dowolność w kwestii wzoru i koloru, więc możemy ją w 100% dostosować do gustu bliskiej osoby, jednak nie jest to raczej materiał na "główny" prezent, raczej jako dodatek. Ja akurat je sobie daruję jako prezenty świąteczne, bo wszyscy moi bliscy już i tak chodzą "oznakowani" przeze mnie ;) Jeśli szukałybyście inspiracji i porad dotyczących ich zaplatania, zachęcam do zajrzenia na stronę friendship-bracelets.net - to prawdziwa skarbnica wiedzy :)
  
5. Lakierowa biżuteria
To również kiedyś Wam już prezentowałam. Wykonanie takiej biżuterii na pewno nie jest trudne, wystarczy zaopatrzyć się w odpowiednie materiały - bazy i kaboszony oraz oczywiście lakiery. Nie muszą to być wcale dzieła "jednolakierowe" - jak widzicie na zdjęciu powyżej, można także kombinować wzory. Komplet takiej biżuterii, oczywiście również trafiający w gusta osoby obdarowywanej, także powinien być trafionym prezentem.
  
6. Szydełkowe gadżety
O szydełku pisałam już wyżej, ale przecież nie służy ono tylko do wykonywania ozdób świątecznych. Ja dopiero zaczynam przygodę z szydełkiem i na początek zrobiłam etui i na telefon i piórniczek. Wiem, że pozostawiają wiele do życzenia (zwłaszcza etui), to kwestia wprawy - już teraz po trzech dniach z szydełkiem wiem, że jestem w stanie zrobić znacznie ładniejsze etui na telefon i naprawdę nie jest to nic trudnego. TU znajdziecie bardzo przyjemny tutorial :) Jeśli chodzi o piórnik, zrobiłam go po swojemu bez tutorialu, ale z tym każdy, kto zna podstawy szydełkowania, na pewno sobie poradzi. Jeśli nie, będę zaszczycona robiąc własny tutorial :P
   
7. Szydełkowe czapki i szaliki
źródło: http://www.senmai.pl/2013/12/luzna-szydelkowa-czapka-na-chlodne-dni-slouchy-beanie/
Nad taką czapają jak na zdjęciu powyżej właśnie sama siedzę, bo zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia :) Specjalnie kupiłam grubą cieniowaną włóczkę itd :) Jeśli też Wam się podoba, koniecznie zajrzyjcie do linku pod zdjęciem. Taka czapka na pewno ucieszy osoby, które marzną zimą, podobnie dobrym pomysłem może być szalik, na który również są setki wzorów w Internecie.
  
8. Kosmetyki domowej roboty
źródło: http://pl.dawanda.com/product/57646195-Scrub-do-ciala
Jeśli chodzi o własne kosmetyki, sama robiłam jedynie balsamy do ust i olejki do paznokci, jednak możliwości są niezliczone. Jeśli nie czujecie się na siłach, zapraszam do sklepiku Craft&Beauty - link pod zdjęciem, jednak można spróbować zrobić takie produkty samemu. Sporo przepisów i tutoriali znajdziecie np. na blogu Smyka, jednej z właścicielek Craft&Beauty, o TU.
  
Cóż, właściwie to tyle, jeśli chodzi o moje pomysły na własnoręcznie wykonywane prezenty. Chętnie poczytam o Waszych! :)

piątek, 28 listopada 2014

Orly Cutique - Preparat do usuwania skórek

Mam plany, żeby nieco ożywić bloga, ale jak na złość, nie mam kiedy porobić zdjęć do recenzji... Cała masa kosmetyków i nie tylko czeka na opisanie na blogu, a mnie nigdy nie ma w domu, gdy jest w miarę jasno. Dlatego też zmuszona jestem posiłkować się tym, co mam już w otchłaniach komputera - a jest tu kilka zestawów zdjęć, które miały być wykorzystane w recenzjach dawno, dawno temu ;)
W ten właśnie sposób szansę na recenzję otrzymał produkt, który budzi we mnie mieszane uczucia, bo może być bardzo przydatny, ale można sobie nic też zrobić krzywdę... Mowa o preparacie do usuwania skórek marki Orly.
  
  
Opis producenta:

Gdzie i za ile: OrlyBeauty.pl, 32zł / 18ml
 
Skład:
    
Moja opinia:
Preparat otrzymujemy opakowany w kartonik z plastikowym "stabilizatorem" dla bezpieczeństwa szklanej buteleczki. Sama buteleczka jest typowa dla Orly - pękata, solidna, z genialną zakrętką z gumową powłoką ułatwiającą odkręcanie (bardzo praktyczne przy lakierach, które po zaschnięciu może być trudno otworzyć). Całość w biało-srebrno-fioletowych kolorach, wygląda bardzo profesjonalnie. Sam preparat w środku jest mętny, biały z lekkim perłowym pyłkiem. Zapachu właściwie nie ma. Aplikacja wygląda tak jak przy zwykłym lakierze - za pomocą dość cienkiego pędzelka, choć wg mnie powinien on być nieco bardziej precyzyjny, ale o tym zaraz.
  
   
Przechodzimy do części najważniejszej, czyli do działania. Zawsze miałam ten problem, że skórki zachodziły mi daleko na płytkę paznokcia i odsuwanie ich nigdy nie przynosiło odpowiedniego skutku, bo ciągle na paznokciach zostawały jakieś cieniutkie warstwy, nierówności. Myślałam więc, że ten preparat załatwi sprawę. I faktycznie, jest w stanie to zrobić, ale trzeba być bardzo ostrożnym. Wg producenta należy nałożyć preparat na skórki na 30-60 sekund. Gdy pierwszy raz użyłam preparatu po tym czasie bez problemu usunęłam skórki bambusowym patyczkiem, zmyłam resztki preparatu i... zobaczyłam, że mam zniszczone paznokcie. W miejscu odsuwania skórek z paznokci sterczały mi jakieś drobne pasemka, które po pociągnięciu odrywały się na całej prawie długości paznokcia. Wiedziałam, że mam bardzo delikatną i cienką płytkę, ale żeby aż tak...? Kolejny raz odważyłam się użyć produktu po kilku miesiącach, tym razem trzymałam preparat jakieś 20 sekund i ten czas jest OK - można usunąć skorki bez szkód w samych paznokciach. Dobrze byłoby też, gdyby pędzelek był drobniejszy, umożliwiający nałożenie preparatu na same skórki.
Podsumowując, produkt jest dobry i godny polecenia, ale naprawdę trzeba uważać, przy pierwszym użyciu proponuję spróbować krócej trzymać go na skórkach. Dodam jeszcze tylko, że jest bardzo wydajny, więc jeśli macie możliwość kupić mniejszą wersję (są 9 i 18ml) to polecam tę właśnie.
 
   
A Wy jak radzicie sobie ze skórkami? Wycinacie, usuwacie, odsuwacie?

wtorek, 25 listopada 2014

Przygotowania do ślubu czas zacząć...

W marcu chwaliłam się Wam, że wreszcie doczekałam się pewnego szczególnego pierścionka na palcu... Od tamtego czasu minęło już ponad pół roku, więc można powiedzieć, że jestem w trakcie przygotowań do ślubu, który odbędzie się 18 lipca. Bierzemy ślub kościelny, głównie ze względu na Narzeczonego, więc niestety mamy do załatwienia znacznie więcej formalności niż się spodziewałam.
   
źródło: http://www.circusreno.com
 
Dzisiejszy wpis to właściwie taki mój raport z tego, co dzieje się na ślubno-weselnym froncie, bo wiem, że wiele z Was bardzo to interesuje. Biała suknia ślubna, patetyczne "tak" i wiele innych elementów zawierania małżeństwa to coś, o czym marzy każda dziewczynka, a potem kobieta, przynajmniej na pewnym etapie życia - jedne marzą o tym jako małe dzieci, inne jako nastolatki, inne nie mogą się doczekać, kiedy już zbliża się na to czas ;)
Mam 23 lata, a podejście moich rówieśniczek mogę podzielić na dwa rodzaje. Po pierwsze - koleżanki, które same są po ślubie, mają dzieci (czasem już kolejne w drodze), gratulują, wypytują, pytają, kiedy dziecko. Po drugie - koleżanki, które dziwią się, że już i po co - to głównie osoby studiujące, tak jak ja kończące magisterkę i pewny etap w życiu, ale nie myślące o zakładaniu rodziny. Oba te podejścia traktuję z przymrużeniem oka, bo właściwie z żadną z grup nie jestem w stanie się uosobić. Jestem z moim Narzeczonym razem już prawie 8 lat, więc ślub i własna rodzina to naturalna kolej rzeczy, która była dla nas jasna od dawna. Ponadto coś, co cieszy naszych bliskich, a dziwi znajomych to to, że od razu po ślubie zamierzamy starać się o dziecko. Uważam, że dla nas ten czas jest najlepszy :)
źródło: wikiperia.org
  
 
Jak już pisałam, mamy już "zaklepany" termin na 18 lipca, ślub odbędzie się w kościele, który bardzo cenię jako osoba po studiach z turystyki i jako dumna mieszkanka gotyckiego Torunia - u św. Jakuba. Cieszę się bardzo, bo kościół jest piękny, od kilku lat systematycznie odrestaurowywany, wewnątrz panuje lodowaty gotycki klimat ;) Wesele za to mamy umówione w restauracji-hotelu "Lokomotywa", też miejsce z ciekawym klimatem.



Domyślam się jednak, że Was najbardziej interesuje to, co będę miała na sobie ;) Obecnie moja figura pozostawia wiele do życzenia, zamierzam oczywiście schudnąć ile się da do samego ślubu, ale patrząc realnie wiem, że nie będę smukłą i zwiewną panną młodą. Szukałam sukni, która przynajmniej by nie podkreślała moich mankamentów i w internetowych katalogach najbardziej urzekła mnie taka:
 
źródło: TwojaSuknia.pl

 
Pojechałam więc z Mamą do salonu sukien ślubnych, żeby poprzymierzać różne kroje i zorientować się, czy na pewno będzie mi w takim jak powyżej dobrze. Przyznam się Wam szczerze, że w jednej z mierzonych sukien poczułam się jak księżniczka, nie sądziłam, że to określenie będzie odnosić się i do mnie. Kiedy Pani z salonu zapięła mi mocno suknię nagle zaczęłam wyglądać na rozmiar albo i dwa mniejszą ;) Przy okazji okazało się, że choć planowałam białą suknię, znacznie lepiej prezentuje się na mnie ecru. Moja suknia będzie szyta przez krawcową, ale będzie zbliżona do tego, co możecie zobaczyć na zdjęciu obok. Na pewno nie będzie tej błyskotki pod biustem, a dekolt z tyłu będzie duży, ale bez tego zapięcia na karku - czyli po prostu w kształcie U. Koronka również będzie nieco inna - już mam kupione materiały, koronka jest z motywem róż, choć nie wiem, czy ta ze zdjęcia nie podoba mi się bardziej... Trudno było mi gdziekolwiek w Toruniu dostać ładną koronkę w kolorze ecru w odpowiednim odcieniu... Na razie materiały leżą (muszę jeszcze dokupić kilka elementów), może w międzyczasie znajdę ładniejszą koronkę.

Zdjęcia i film na ślubie i weselu oraz sesję plenerową będzie nam zapewniać firma PhotoKot, której współwłaścicielką jest moja znajoma "z Internetów", a właściwie z Wrocławia ;) Zachęcam do zapoznania się z ich portfolio na FB [klik] albo stronie [klik] - robią piękne zdjęcia! Nasza sesja plenerowa prawdopodobnie odbędzie się na zamku w Malborku :)
  
Ślub i wesele to jeszcze cała masa innych aspektów, ale o nich może napiszę kolejnym razem - po pierwsze, już się rozpisałam aż za bardzo i za chaotycznie, po drugie jeszcze mamy sporo do ustalenia ;) Pozostaje pytanie, czy na pewno Was interesują wieści z ślubno-weselnego frontu? ;)

Przy okazji chciałam Was zaprosić do zajrzenia na stronę KodyRabatowe.pl - można tu znaleźć kody i promocje do różnych sklepów internetowych i nie tylko, czaję się właśnie na ciekawe okazje, żeby kupić ostatnie prezenty świąteczne :)

wtorek, 18 listopada 2014

Garnier Fructis - Szampon wzmacniający Gęste i Zachwycające

Hej! Pamiętacie mnie jeszcze? ;)
Nie będę już oszukiwać ani Was, ani samej siebie, ten blog powolutku dogorywa, jednak będę starać się go co jakiś czas aktywować, choćby pojedynczymi wpisami, jak dziś. Na rozgrzewkę po przerwie mam dla Was recenzję pewnego szamponu, a na dniach planuję napisać coś bardziej luźnego, osobistego.
Tymczasem zapraszam do poczytania o szamponie wzmacniającym Garnier Fructis, o wdzięcznej nazwie Gęste i Zachwycające. Czy rzeczywiście? Przekonajmy się :)
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: każda drogeria czy market, 15zł / 400ml albo 9zł / 250ml

Skład:
   
Moja opinia:
Szampon dostajemy w plastikowej butelce w kolorze intensywnego różu, wygląda ładnie, choć typowo drogeryjnie (lubię, kiedy opakowania choć trochę kojarzą się z czymś bardziej naturalnym ;)). Zamknięcie to zatrzask z "kulką" ułatwiającą otwieranie, ale uniemożliwiającą postawienie kończącej się butelki do góry dnem, by resztka produktu spłynęła - dla mnie to jednak jest spory minus. Plastik jest dość miękki, więc można na szczęście "wydmuchać" szampon do ostatnich użyć, choć trudno zużyć co do kropli. 
Szampon jest gęsty, ma biały perłowy kolor i owocowy zapach. Pachnie ładnie, ale jak wyżej - typowo drogeryjnie, nie jestem w stanie zdefiniować ani jednej konkretnej nuty. 
  

Jeśli chodzi o działanie, nie mam mu nic do zarzucenia. Cóż, właściwie nie mam też się czym zachwycić, bo szampon okazał się zwykłym zwyklakiem. Pieni się dobrze, spłukuje bez problemów, nie plącze włosów. Ale żeby było jakieś "natychmiastowe działanie" czy też "pogrubiona struktura włosa" lub "gęste i zachwycające"? Oj, nie bardzo... Nie unosi włosów u nasady ani w żaden inny sposób nie sprawia, że wyglądałyby na bardziej gęste. Podstawowe zadanie spełnia - myje włosy dokładnie, moje przetłuszczające się włosy wytrzymują dobę od mycia do mycia (mogłabym pewnie myć je rzadziej, ale nawet minimalnie tłuste włosy to dla mnie największy dyskomfort). 
Reasumując, nie polecam tego szamponu, ale i nie odradzam. Znam całą masę szamponów lepszych, o przyjemniejszych zapachach i w niższych cenach, ale ten nikomu krzywdy zrobić nie powinien - chyba że ktoś uwierzy w bajki o Gęstych i Zachwycających ;)
  

Używałyście tego szamponu lub innego produktu z tej serii? Macie podobne wrażenia do moich?
No i przede wszystkim - co u Was słychać? :D

środa, 24 września 2014

Natural Body - Poziomkowe masło do ciała

Już nawet nie wrócę do tematu mojej regularności w pisaniu, wstyd mi ;)
Na dziś przygotowałam recenzja, która czekała na dokończenie już od kilku miesięcy, a jakoś się nie mogłam za nią zabrać. Dawno nie miałam tak mieszanych uczuć w pewnej kwestii... Bohaterem dzisiejszego wpisu jest poziomkowe masło do ciała Natural Body o cudownym zapachu, który o dziwo... stanowi też jego wadę. Zaintrygowane? Zapraszam do czytania ;)

  
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: Skarby-Świata.com.pl, 17zł / 100g
  
Moja opinia:
Wersja, którą ja posiadam to mały słoiczek, 100g, plastikowy, przezroczysty, widać przez niego żółtawy odcień masełka - wygląda bardzo naturalnie, zresztą jego głównym składnikiem jest masło shea, więc co się dziwić... Zaskoczył mnie jednak negatywnie fakt, że nie było żadnego zabezpieczenia pod zakrętką - żadnej folii, żadnego sreberka ani żadnego uszczelniacza - choć to akurat mogę wybaczyć, bo masło ma bardzo zbitą konsystencję. Już po otwarciu słoika uderza w nas bardzo intensywny poziomkowy zapach - pachnie pięknie i naprawdę bardzo naturalnie, ale... aż za mocno! Nie mogę się tym masłem smarować przed spaniem, bo nie mogę od niego zasnąć, nie mogę też krótko przed wyjściem z domu, bo "żre" się z wszelkimi perfumami przez swoją trwałość i intensywność. Nawet jak mogę się nim posmarować w ciągu dnia to ograniczam się np. do nóg, bo inaczej sama pewnie zamieniłabym się w poziomkę ;)
  
   
Jak na masełko przystało, nawilża genialnie. Skutki na skórze odczuwalne są jeszcze kolejnego dnia, skóra jest miękka i jakby jędrniejsza. Zostawia lekki film, ale ogólnie mówiąc dobrze się wchłania. Jest niestety dość niewydajne, ale i tak nie schodzi szybko, bo ten intensywny zapach wręcz wymusza oszczędne stosowanie ;) 
Cena nie jest może najniższa, ale mimo wszystko myślę, że spokojnie mogłabym tyle wydać na to masełko, jest idealne na poprawę humoru - teraz siedzę przeziębiona w wyrze (więc mam nieco ograniczony węch), posmarowałam nim tylko ramiona i od razu się przyjemniej zdrowieje ;)

  
Lubicie poziomkowe produkty? U mnie ostatnio ich sporo, chyba mam nowego bzika ;)

A z innej beczki, chciałabym Was zaprosić do mojego sklepiku na Etsy (to przykładowe przedmioty):
Na ceny nie patrzcie tutaj, jeśli coś Wam się spodoba lub będziecie chciały, bym zrobiła coś podobnego, napiszcie mi po prostu maila, dogadamy się :)

piątek, 5 września 2014

Fotoprzegląd #10

Jako że faktycznie długo mnie nie było, czas najwyższy na mały fotoprzegląd, co się u mnie działo ostatnimi czasy. Może bez fajerwerków, ale nic dziwnego, skoro właściwie świat kręci się ostatnio wokół połamanego kota i pracy...
  
  
1. Byłam na wakacjach! No dobra, za dużo powiedziane - na dwa dni (dobę właściwie...) wyrwałam się do znajomej do Płocka. Udało mi się pochodzić po zoo i dobrze się bawiłam, ale szybko wracałam do Torunia, bo martwiłam się, jak połamany Ukochany poradzi sobie z połamaną Lorien ;)
2. Dostałam cztery bransoletki w ramach międzynarodowej wymiany :) Swoje cztery wysłałam do organizatorki swapa jeszcze w lipcu, a teraz w zamian otrzymałam bransoletki z USA, Francji, Holandii i Czech :)
3. Pewnego wieczoru po pracy udało nam się z Ukochanym wyrwać na pół godzinki na SkyWay, toruński festiwal światła. Piękną instalację zrobili w tym roku na głównej ulicy Starówki, polecam poszukać na YT :)
4. No i właśnie, Lorien... Jest po dwóch operacjach na łapce, teraz od ponad tygodnia siedzi w klatce, żeby nie uszkodzić łapki znowu. Myślę, że dla nas to dobra wprawa przed zakładaniem rodziny, bo trzeba ją co chwila doglądać, sprzątać (robi pod siebie...), czyścić, uspokajać (ciągle płacze w klatce...), siedzieć z nią, żeby nie zdziczała...
5. Melkor z kolei jest wniebowzięty, że to małe-rude mu się nie kręci pod nogami. Znowu mnie kocha tak, jak kochał zanim wzięliśmy Lorien, tuli się i w ogóle jest kochany, poza tym, że strasznie prycha jak ją widzi. Po wypuszczeniu z klatki trzeba będzie ją znowu "wprowadzać" i chyba będzie gorzej niż ostatnio...
6. Jeszcze jedno zdjęcie mojej sierotki. Kołnierza też już ma dość, zresztą my też.
7. Z weselszych spraw - postanowiłam walczyć z moim antytalentem kulinarnym i bawimy się z Ukochanym w "challenge" - on mówi, co by zjadł, a ja... cóż, próbuję to zrobić. Najpierw wymyślił sobie zupę-krem i wyszła mi tak dobrze, że zmotywowało mnie to do dalszej zabawy, kolejne były dewolaje i o dziwo też wyszły jadalne, choć eksperymentowałam na każdym etapie ich robienia ;)
8. Kupiłam sobie organizer i uporządkowałam kolorystycznie moje muliny, jestem z siebie dumna ;) Od razu chce się komponować kolory do kolejnych bransoletek!
9. A na koniec moje właściwie codzienne śniadanie w pracy, z automatu. Mamy codziennie świeże kanapki, które są tak przepyszne, że czasem biorę jedną "na potem" do domu ;)
  
Tradycyjnie zapraszam na mój profil na Instagram, gdzie takich zdjęć zwykle pojawia się więcej :)
A co tam ciekawego u Was? :)

wtorek, 2 września 2014

Yves Rocher - Truskawkowy żel peelingujący

Nie było mnie tu właściwie miesiąc. Był to miesiąc pełen wrażeń i stresów, ale dobrze mi zrobił przy okazji też odpoczynek od bloga, Wy też miałyście okazję ode mnie odpocząć ;) Dziś wracam z długo planowaną recenzją żelu peelingującego z Yves Rocher, który umila mi kąpiel co kilka dni.
 

Opis dystrybutora:
   
Gdzie i za ile: YvesRocher.pl, 16,90zł / 200ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Peeling otrzymujemy w sporej bezbarwnej tubie, która pozwala na obejrzenie konsystencji kosmetyku przed zakupem - i dobrze, bo jest dość specyficzna. Opakowanie jest wygodne, dzięki stawianiu na zakrętce całość ładnie spływa do wylotu i można zużyć co do kropli bez najmniejszego problemu. 
Dużym plusem tego peelingu jest jego zapach - ewidentnie poziomkowy! Powąchałam i zdziwiłam się, ale jak to poziomkowy, skoro jak byk napisane, że truskawka? Dopiero po chwili doczytałam, że to truskawkowy peeling o zapachu poziomek - że co? ;) No mniejsza z tym, pachnie cudnie, jest przyjemny, nie będę się czepiać.
Konsystencję ma typową dla żelu pod prysznic, a drobinek niestety jest dość mało, ale nie rozpuszczają się (to zmielone pestki truskawek), więc można się nimi chwilę poszorować przed spłukaniem,

  
Co się zaś tyczy skuteczności... Cóż, tu jest nieco gorzej. Przede wszystkim już z samej nazwy nie możemy się spodziewać super zdzieraka, w końcu to "tylko żel". Niestety faktycznie, o dobry ścieraniu możemy w tym przypadku pomarzyć. Żelem się przyjemnie myje i masuje skórę drobinkami, ale nie czuję zbyt dużego działania samego peelingu. Plusem jest za to to, że zapach całkiem długo utrzymuje się na skórze i w łazience, a jest naprawdę ładny.
Podsumowując, to bardzo przyjemny umilacz kąpieli, ale ma kiepskie zastosowanie praktyczne. Mimo to lubię go i myślę, że kiedyś chętnie do niego powrócę, bo uwielbiam poziomki, zwłaszcza jako zapach na późne lato.
  
  
Lubicie tę owocową serię Yves Rocher? A może miałyście inne ciekawostki z tej serii? :)

PS: Tak, mam nadzieję, że wróciłam już na stałe. Moja kotka Lorien jest po dwóch operacjach, najbliższe dwa tygodnie spędzi jeszcze w klatce, żeby nie uszkodzić chorej łapki, ale (odpukać) wszystko jest na dobrej drodze, by nie trzeba było amputować łaputki... Ja skończyłam praktyki i będę miała nieco więcej czasu (co prawda robię ok. 200h miesięcznie w pracy, ale powinnam ogarnąć ;)). Na dniach postaram się napisać coś więcej co u mnie - dziękuję za wszystkie komentarze i miłe słowa pod ostatnim wpisem!

czwartek, 21 sierpnia 2014

I znowu się tłumaczę...

Chciałabym tylko dać Wam znać, że żyję i jeszcze nie opuściłam bloga ;)
Dopiero dziś uświadomiłam sobie, jak dawno nic nie pisałam, kompletnie nie miałam do tego głowy, bo niestety trochę spraw mi się znowu posypało... Poza pracą (gdzie robię zresztą aż za dużo godzin...) robiłam jeszcze praktyki zawodowe, w międzyczasie okazało się też, że jesteśmy rodzinką połamańców, bo Ukochany ma złamaną panewkę w stawie barkowym, a moja kaleczna kotka Lorien spadając z biurka złamała sobie łapkę, która rok wcześniej była pogruchotana i operowana... Było dużo wizyt w szpitalu na badania z Ukochanym i dużo wizyt u weterynarza z Lorien... Kotka jest po operacji i ma gwoździe w łapce, a Ukochanego czeka miesiąc z temblakiem i rehabilitacja. Krótko mówiąc - działo się. Teraz zamierzam powoli wrócić do normalnego rytmu życia i mieć choć trochę więcej czasu, choćby dla bloga.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Bodhi - Olejek do kąpieli Grejpfrut i Mięta

Zdecydowana większość moich kosmetyków to produkty tanie, może niekoniecznie z tak zwanych dolnych półek, ale na pewno tanie. Czasami jednak nawet ja, jako osoba oszczędzająca na kosmetykach, lubię się popławić w odrobinie luksusu i użyć czegoś drogiego ;) Jakiś czas temu zaproponowano mi wypróbowanie tajskich kosmetyków marki Bodhi, wybrałam sól i olejek do kąpieli, ale prawdę mówiąc - opadła mi szczęka, gdy dowiedziałam się ich cen, bo nigdy nie byłabym w stanie wydać tyle na kosmetyki tego rodzaju. Nie zmienia to jednak faktu, że zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dziś napiszę Wam o olejku do kąpieli, zapraszam do recenzji :)
  

poniedziałek, 28 lipca 2014

Douglasowe Beauty Street i moja metamorfoza...

Być może wiecie, że Douglas co jakiś czas organizuje akcję zwaną Beauty Street. Akcja polega na tym, że klientki mogą sobie zapewnić metamorfozę, tzn. makijaż, uczesanie i zdjęcia na pamiątkę. W zeszły weekend edycja tego projektu odbyła się w toruńskiej Galerii Copernicus, oto, co organizatorzy napisali na ten temat:
"Zmiana fryzury, prawidłowy dobór makijażu oraz odpowiedni zapach potrafią czynić cuda. Z tego właśnie powodu perfumerie Douglas dla każdej kobiety przygotowały wyjątkowe spotkania ze specjalistami różnych marek kosmetycznych, gdzie przejdą one kompleksową metamorfozę. Makijażyści, styliści fryzur, konsultanci ds. pielęgnacji i eksperci ds. zapachów wydobędą piękno każdej kobiety i sprawią, że w tym dniu będą się czuły wyjątkowo. Partnerami kosmetycznymi wydarzenia są: Bourjois, Clinique, Collistar, Dermika, Estee Lauder, Rouge Bunny Rouge, Givenchy. Spotkania z ekspertami danej marki są darmowe, po uprzednim zarezerwowaniu miejsca, a każda klientka może wybrać specjalistę z którym chce się spotkać. Panie biorące udział w akcji będą mogły w międzyczasie degustować się smakiem kawy Segafredo lub wina musującego Cin Cin. Na zakończenie stylizacji, każda z uczestniczek wydarzenia, która zakupi kosmetyki marek partnerujących Perfumeriom Douglas w tej akcji będzie miała możliwość wzięcia udziału w profesjonalnej sesji zdjęciowej."
źródło: http://www.mmtorun.pl/dzieje-sie/zarezerwuj-chwile-dla-siebie-douglas-beauty-street-2014
Bardzo się ucieszyłam, gdy zostałam zaproszona na tę akcję - przyznam, że gdyby nie mail od przedstawicielki Douglasa, pewnie nawet bym o niej nie wiedziała. Umówiłam się na godzinę 18:00 w sobotę i myślę, że to był błąd, bo była to już sama końcówka całej akcji, więc wszyscy pracujący przy niej ludzie mieli już absolutnie dość malowania, czesania, fotografowania. Wcale im się nie dziwię, jednak myślę, że to właśnie spowodowało, że wyszłam z Copernicusa mocno zawiedziona. Cóż, ale po kolei...

Gdy dotarłam na miejsce, zobaczyłam sporą wyspę z kilkoma stanowiskami do makijażu wystawioną przy wejściu do galerii w okolicy Douglasa, wyglądało to całkiem imponująco, przykładowo stoisko Collistar:

    
W okolicach wisiała też tablica ze zdjęciami uczestniczek (i uczestników) Beauty Street z wcześniejszych dni albo z wcześniejszych edycji - nie powiem, również i te zdjęcia nastrajały mnie bardzo pozytywnie.
 

Kiedy podeszłam i się przedstawiłam, okazało się, że właściwie nikt, z wyjątkiem jednej osoby, nie wiedział, że w ogóle byłam zaproszona i po co... Na szczęście byłam wpisana w terminarzu imprezy na konkretną godzinę, więc po chwili wyjaśnień skierowano mnie na stanowisko Clinique, gdzie miała zacząć się moja metamorfoza, oczywiście od makijażu.
 
  
Zajęła się mną bardzo sympatyczna dziewczyna, która od razu zapytała, jaki makijaż by mnie interesował. Bez większego zastanowienia odpowiedziałam, że coś ślubnego, ale mocnego (czas zacząć szukać opcji ;)). Zaczęło się od tego, że nałożono mi duże ilości podkładu, pudru, różu, korektora. Naprawdę źle czułam się w takich ilościach, bo na co dzień praktycznie nic nie używam na twarz... Makijaż oczu po lekkich korektach był całkiem ładny (perłowy biały cień w wewnętrznych kącikach, beż w zewnętrznych) - choć nie było to nic wyszukanego ani mocnego. Duży niedosyt miałam przy rzęsach, bo były tylko muśnięte tuszem, a tu akurat wolę bardziej teatralny efekt. Podobały mi się za to brwi, które zostały mocno podkreślone. Niestety nie wiem, jakie dokładnie zostały na mnie użyte produkty. Gdy już odeszłam od tego stanowiska zorientowałam się, że nic nie zostało użyte na ustach...    
 
    
Kolejnym przystankiem była zmiana fryzury, już na terenie samej perfumerii. Tu również zapytano mnie, co bym chciała, wspomniałam o prostym ślubnym upięciu. Fryzjerka od razu podważyła mój pomysł, mówiąc, że na zdjęciach znacznie lepiej wyglądają rozpuszczone włosy i zaproponowała loki. Rozumiem, że to znacznie mniej pracy, a ona była zmęczona po kilku dniach czesania, więc się zgodziłam. W efekcie w 3-5 minut zrobiono mi loki na prostownicy, przy czym straciłam pewnie połowę włosów, bo choć uprzedziłam, że bardzo mi wypadają, fryzjerka mocno je ciągnęła (robiłyście kiedyś zakręconą wstążkę na prezentach za pomocą np. nożyczek? Tu działo się coś podobnego ;)). Skończyłam więc z lokami - fryzurą ładną, choć prostą i z tego co widziałam - taką samą jak u większości klientek ;)
  
   
Ostatnim etapem były zdjęcia. Przed nimi jeszcze na szybko pomalowałam pominięte wcześniej usta moją nudziakową Celią, którą miałam w torebce. Tu też niestety musiałam tłumaczyć skąd się wzięłam, czemu chcę zdjęcia itd, naprawdę źle się z tym czułam, jakbym coś chciała wyłudzić. No nic, przesympatyczny pan fotograf porobił mi około dwudziestu zdjęć, później na komputerze już wszystkie zostały szybko obrobione (ustawienia kontrastu, światła, nasycenia itd. na jednym zdjęciu i przekopiowanie ich na pozostałe) i miałam wybrać trzy z nich. Prawdę powiedziawszy, jako że mam się za osobę wybitnie niefotogeniczną, spodobały mi się właściwie tylko dwa, dlatego też te dwa Wam pokażę:   
 

Niestety dostałam tylko 3 zdjęcia wydrukowane profesjonalnie na papierze fotograficznym w małym formacie 15x10cm z wklejonym logiem Douglasa, a gdy zapytałam o możliwość wysłania ich na maila, dowiedziałam się, że nie ma takiej możliwości (te powyżej to skany). Fotograf ze mnie żaden, ale uważam, że zdjęcia byłyby znacznie lepsze, gdyby miały odpowiednio sfocusowaną ostrość i choć drobny retusz. Były jednak robione hurtowo i "od ręki", więc pewnie trudno by to było pogodzić.
  
Może wyjdę na gwiazdorzącą marudę, ale naprawdę jestem mocno zawiedziona akcją. Tych drobnych niedociągnięć i nieprzyjemności było na tyle dużo, że zepsuły obraz całości. Szłam na tę akcję ze sporą chandrą, ale i z nadzieją, że metamorfoza poprawi mi humor, a okazało się, że pierwsze co zrobiłam w domu to zmycie grubej warstwy makijażu z twarzy i rozklejenie się ;) Bycie kobietą to ciężka sprawa, prawda?
  
Przy okazji, może macie sprawdzone sposoby na chandrę?

Uczestniczyłyście kiedyś z Beauty Street? Jakie są Wasze wrażenia?

środa, 23 lipca 2014

Isana - Żel pod prysznic Lime + Mint = Mojito

Po raz kolejny cierpię przez to, że tak chomikuję, zwłaszcza żele pod prysznic... Zakochałam się bowiem w pewnej limitce Isany o boskim zapachu limonki i mięty, po prostu cudownym zapachu mojito, a okazuje się, że była to wiosenna limitka, której NIGDZIE już nie mogę znaleźć, a bardzo chętnie zrobiłabym spory zapas! Jeśli jakaś torunianka wypatrzy ją w którymś Rossmannie, bardzo proszę o cynk ;)
Tymczasem zapraszam na recenzję :)
  
  

niedziela, 20 lipca 2014

Kilka nowych bransoletek

Jak już ostatnio kilkukrotnie zaznaczałam, wciągnęło mnie robienie bransoletek z muliny. Plecenie ich jest dla mnie niesamowicie relaksujące, poza tym uwielbiam widzieć swoje małe "dzieła" na nadgarstkach bliskich :)
Dziś pokażę Wam kilka nowych wytworów. Numer na zdjęciu to numer konkretnego wzoru ze strony Friendship-bracelets.net - zapraszam zainteresowanych :) Te z "A" na początku to bransoletki robione nieco inną metodą, tzw. alpha, na razie udało mi się rozpracować tę metodę tylko z zastosowaniem dwóch kolorów ;) 


Wybaczcie różne rozmiary zdjęć i angielskie napisy, edytowałam je na potrzeby wyżej zalinkowanej strony i niestety nie zachowałam oryginałów... Z kociego futra w bransoletkach już nawet nie będę się tłumaczyć, nic na to nie poradzę :P
Mam jeszcze kilka bransoletek, które zrobiłam na międzynarodową wymianę, ale nie powinnam ich publikować, zanim nie dotrą do nowych właścicieli ;) 
Wiecie pewnie, że uwielbiam rękodzieło, więc chętnie się powymieniam ;) Dajcie znać na maila, jeśli byłybyście zainteresowane, niezależnie od tego, co tworzycie :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...