wtorek, 31 lipca 2012

Lirene - Ratunek po przedawkowaniu słońca + Wyniki konkursu z Kosmetykami DLA

Tak, tytuł posta to nazwa kosmetyku, urocza, prawda? :D
Ratunek ten stał u mnie na półce i czekał na moment, w którym okaże się przydatny. Okazało się jednak, że jest przydatny, ale nie mi, a mojej siostrze Sarze, którą zdążyliście już tu poznać. Spaliła się sierotka na słońcu :P Dziś macie więc możliwość poczytania o tym, czy ratunek uratował Sarę ;)
  
  
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: wszędzie, ok. 20zł / 150ml
  
Opinia Sary:
Jakiś czas temu bardzo nierozsądnie się opalałam, w efekcie porządnie mnie poparzyło. Jeszcze tego samego dnia zaopatrzyłam się w RATUNEK po przedawkowaniu słońca firmy Lirene DERMOPROGRAM. Zawiera on intensywną formułę łagodzącą, składającą się z uderzeniowej dawki d-pantenolu (5%) i alantoiny (1%). Jako, że produkt posiada rekomendację dermatologów, to właśnie jemu powierzyłam swoje poparzenia. Początkowo byłam mało zadowolona, jako że nie czułam, by choć trochę chłodził i dawał ukojenie. Pewnie nie dostrzegłabym tego, jaki jest skuteczny. Dostrzegłam jednak, ponieważ smarowałam nim tylko nogi, plecy zdawały mi się być w znacznie lepszym stanie, a że ciężko jest się tam posmarować... nie robiłam tego. Podczas, gdy nogi mam już od dobrych kilku dni zaleczone i brązowe, plecy wciąż pieką na tyle, że noszenie bluzki jest torturą. Teraz proszę bliskich o ich smarowanie, jednak przez czas, jaki tego nie robiłam, mogę Wam teraz gorąco polecić ten kosmetyk. Mimo, że nie daje natychmiastowego ukojenia, skóra regeneruje się po nim znacznie szybciej. 
     
   
RATUNEK ma dość gęstą konsystencję, bardzo dobrze się go rozsmarowuje, jest aksamitny i nie drażni nawet najwrażliwszej skóry. Jego zapach... nie przypadł mi do gustu. Nie jest jakoś perfumowany, więc zapachem przypomina inne znane mi kosmetyki z pantenolem. Ma za to całkiem ładne opakowanie - srebrno-szarą tubę, z której łatwo wydostać produkt. Po położeniu otwartej na blacie, np. podczas rozsmarowywania, nic nie wycieka.
   
  
A Wy czym się ratujecie, jeśli Wasza skóra zazna zbyt dużo słońca? :)
   
A teraz z innej beczki...
Czas na wyniki naszego konkursu z Kosmetykami DLA!

Jeśli nie pamiętacie, zadaniem konkursowym było opisanie swojego rytuału dla cery - podpowiadałam także, żeby popuścić wodze fantazji :) Przeczytałam więc wszystkie Wasze pomysły i wybrałam dwie osoby, które przetestują kremy DLA :) Przyznaję, że miałam dylemat, zwłaszcza w przypadku pierwszej nagrody dla osób ubiegających się o kremy Dar Piękna. Ostatecznie jednak udało mi się dokonać wyboru...

Zestaw Dar Piękna wędruje do... .meSS!
  
   Zaś zestaw Niszcz Pryszcz otrzyma... Calliope!
    


 Gratuluję, dziewczyny! :)
Odezwę się do Was zaraz, ale niestety nagrody będę mogła przekazać dopiero jak wrócę z wakacji - czyli po 10 sierpnia. Wyjeżdżam jutro rano i dziś się niestety już nie zdążę wygrzebać na pocztę.

Jeśli nie wygrałyście, nie martwcie się, bo szykuję konkurs urodzinowy, zdecydowanie "na bogato" ;)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Oeparol Hydrosense - Płyn micelarny do demakijażu

Ostatnio staram się zastąpić zwykłe toniki i preparaty do demakijażu płynami micelarnymi. Nadal jednak szukam ideału. Zdarzają się takie, że nie mam im nic do zarzucenia, ale jednak czegoś mi w nich brakuje - dziś napiszę o przykładzie właśnie takiego płynu micelarnego od Oeparolu.
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: w aptekach, na pewno w SuperPharm, ok. 12zł / 200ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Zacznę może od składu - nie znam się na tym jakoś specjalnie, ale napiszę tylko, że nie widzę tu alkoholu (jeszcze go w płynach micelarnych brakuje...) ani żadnych parabenów, za to dość wysoko w składzie plasuje się sok z liści aloesu - dobra rzecz w przypadku kosmetyków do twarzy.
Opakowanie płynu całkiem mi się podoba - jest proste, bezbarwne i przejrzyste, ma jedynie "wodną" aplikację, która świetnie się prezentuje w połączeniu z płynem za plastikową ścianką. Otwarcie jest dość typowe, na zatrzask, ze zwężanym wylotem, który pozwala dozować odpowiednią ilość płynu na wacik. Płyn ma też typową konsystencję - jak woda ;) Zapach, jak to w przypadku innych kosmetyków Oeparolu, ładny, przyjemny, niby znajomy, a jednak nie do zidentyfikowania ;) Po raz kolejny obskoczyłam rodzinkę z opakowaniem i pytałam "Czym Ci to pachnie?" - wszyscy odpowiadali tak jak ja sama - znam zapach, ale nie wiem, co to ;)
  
  
Używany do demakijażu, skutecznie radzi sobie z pudrem, podkładem, szminką, cieniami czy eyelinerem. Przy tuszu trzeba się chwilkę namachać, ale ostatecznie też bez problemu schodzi. Nie zostawia na twarzy ani filmu ani jakiegokolwiek uczucia ściągnięcia, jedynie ładny delikatny zapach. Ja polubiłam go także stosować jako tonik, dla odświeżenia twarzy w ciągu dnia - latem szczególnie lubię mieć pod ręką coś takiego ;) Bardzo przyjemnie orzeźwia twarz, mimo, że zapach nie jest jednak typowo świeży - nie każdemu może pasować. Sama spotkałam się już z opinią, że płyn ten śmierdzi, tak więc co nos to inne odczuwanie zapachu ;)
Ogólnie mówiąc, ja z tego płynu jestem zadowolona, ale nie kupię go raczej ponownie - nadal szukam naprawdę idealnego ;)
  
  
A jakie są Wasze ulubione płyny micelarne? Używałyście może tego z Oeparolu? :)
   
A tak z innej beczki...
Dzię-ku-ję! :)
  

niedziela, 29 lipca 2012

OCM, czyli olejowe oczyszczanie twarzy - wstęp

Padłam ostatnio ofiarą kolejnej "blogowej" mody - otóż zainteresowało mnie tak zwane OCM. A cóż to jest OCM? To skrót od angielskiego "Oil Cleansing Method" - co oznacza metodę oczyszczania twarzy za pomocą... oleju. Może Wam się to wydać dziwne, w końcu olej jest tłusty, ble i nie kojarzy się absolutnie z czystością, a jednak :) A zwróciłyście uwagę, dlatego dwufazowe preparaty do demakijażu są tak skuteczne? Bo zawierają właśnie oleje, które bardzo dobrze oczyszczają z brudu. Ciężko mi było w to uwierzyć, ale zagłębiłam się w różne artykuły na ten temat i postanowiłam spróbować. :)
 
Czego nam potrzeba?
  
  
Jak widzicie, nie jest to droga zabawa. Cenowo wychodzi mniej więcej tak samo, jak zwykła drogeryjna pielęgnacja oczyszczająca cery. Nie musimy się wcale zaopatrywać w dziesiątki półproduktów kosmetycznych, wystarczą nam nawet dwa proste oleje.
Metoda polega na tym, żeby wmasować mieszankę olejów w twarz, po czym pokryć ją mokrym i gorącym/ciepłym ręcznikiem, a gdy się on ostudzi, zmoczyć go raz jeszcze ciepłą wodą i znowu położyć na twarz - i tak kilka razy, na koniec zetrzeć delikatnie olej i użyć raz jeszcze ręcznika, tym razem na zimno. Wydaje się to nieprzyjemne, czasochłonne i skomplikowane, ale wcale takie nie jest. Poza tym ciepły ręcznik na twarzy to naprawdę przyjemne uczucie. Ja stosuję tę metodę siedząc w wannie, więc nie martwię się o ściekającą wodę ani nic :)
  
Jakie potrzebujemy oleje?
  
  
Każda mieszanka olejów do OCM powinna zawierać olej rycynowy - dostępny w każdej aptece za 2-3zł. Proporcje dobieramy zależnie od cery - w przypadku cery tłustej, olej rycynowy powinien stanowić 30% mieszanki, w przypadku normalnej - 20%, a w przypadku suchej - 10%. Moja cera jest mieszana, więc w swojej mieszance zawarłam 25% rycyny. Pozostałą część powinien stanowić inny olej, również dopasowany do cery - spis olejów odpowiednich dla różnych cer znajdziecie TUTAJ. Ja do swojej rycyny dodałam olejku Alterra - takie mieszanki również się sprawdzają. Moje włosy go lubią, więc pomyślałam, że i twarzy nie zaszkodzi. Po prawej macie jego skład. W przyszłości zamierzam przetestować też mieszankę z oliwką BabyDream.
Do mieszanki warto też dodać kilka kropel olejku z drzewa herbacianego, który ma działanie antyseptycznie i antybakteryjne - zmniejszy on ryzyko brutalnych dowodów na oczyszczanie się cery ;)
  
  
Potrzebujemy także butelki czy innego pojemnika, w którym przechowywać będziemy naszą mieszankę. W moim przypadku jest to buteleczka 150ml z pompką, po ujędrniającym żelu Planet Spa z Avonu. Może się tu jednak przydać właściwie każdy pojemnik, który można szczelnie zamknąć i jest wygodny.
   
Jak wygląda przygotowywanie mieszanki?
   
   
Ja ułatwiłam sobie zadanie - przyłożyłam do butelki miarkę i zaznaczyłam 5cm od dna, a później ok. 1,25cm - czyli 25% całości, akurat dla oleju rycynowego. Wlałam więc rycynę do pierwszej kreski, a później uzupełniłam do drugiej olejkiem Alterra. Jak to będzie wyglądać, zobaczycie na zdjęciu obok - oleje nie zmieszają się ze sobą same. Musimy więc mocno wstrząsnąć pojemnikiem, żeby powstała mieszanka olejów, a nie płyn dwufazowy ;)
  
A co do tego?
  
  
Jak już pisałam, potrzebne są nam także ręczniki. Najwygodniej będzie posługiwać się takimi małymi, do rąk bądź specjalnymi do twarzy. Ponadto dobrze jest, gdy ręcznik taki jest z mikrofibry albo ewentualnie jest to ściereczka muślinowa - ważne, żeby było małe, delikatne dla cery, miękkie. Warto zainwestować od razu w 2-3 takie ręczniki, żeby móc używać na zmianę. Ja kupiłam komplet trzech ręczników z mikrofibry w Pepco za 8zł, mam też jeden zwykły frotte, kosztował 3zł w Jysku. Ręczniki czyścimy po każdym użyciu - możemy do tego celu zastosować to, co zostało nam z poprzedniej pielęgnacji twarzy - żele czy pianki oczyszczające, a co jakiś czas je wyprać albo odkazić w mikrofalówce. 
  
Ja tę metodę stosuję od ponad tygodnia. Na samym początku, tzn. drugiego czy trzeciego dnia, pojawiły mi się na twarzy dwie podskórne bolesne gulki, ale sądzę, że to oznaka dogłębnego oczyszczenia cery. Poza tym, zagoiły się znacznie szybciej niż zwykle. Gdyby jednak za ok. 2-3 tygodnie nadal wychodziłyby mi takie niespodzianki, uznałabym pewnie, że metoda ta nie jest dla mnie - w niektórych przypadkach cera zwyczajnie nie chce być traktowana olejem ;)

Jeśli chcecie poczytać więcej na ten temat, zapraszam do lektury TU i TU :)
  
Słyszałyście o OCM? Stosujecie tę metodę? Jak się u Was sprawdziła?

sobota, 28 lipca 2012

4x Maroko od Joko, czyli lakiery Marrakech Dream

Pamiętacie rewelacyjny bronzer i błyszczyk Joko, o których niedawno pisałam? Dziś pora na ostatni element kolekcji Marrakech Dream, z której pochodzą, czyli na lakiery do paznokci! :) Mam je w swoich zbiorach cztery: w jednym zakochałam się z miejsca, jeden z miejsca odrzuciłam, jeden mnie zawiódł, a jeden pozytywnie zaskoczył... ;) Zainteresowane?
  
   
Moje kolory to:
140 Arabian Princess, 141 Pickled Lemon, 143 Spicy Orange, 146 Berbers Blue
  
To, co mogę powiedzieć o tych lakierach ogółem, mieści się na poniższych zdjęciach:
  
   
Lakiery zamknięte są w charakterystycznych dla Joko buteleczkach o "oczkowym" przekroju. Ładnie prezentują się na półce czy w szufladzie, a na górze każdej buteleczki jest naklejka z nazwą danego koloru - tu kolejny plus, że lakiery w ogóle mają nazwy, a nie tylko numerki ;) 
Niewątpliwą zaletą lakierów Joko jest dla mnie ich pędzelek - chyba najlepszy z tych, jakie używałam, a wierzcie mi - było ich sporo ;) Otóż pędzelek ten jest płaski i szeroki, o zaokrąglonym końcu, dzięki czemu możemy idealnie pomalować paznokcie, bez zalanych skórek, bez prześwitów - dwa machnięcia pędzelkiem i paznokieć równo pomalowany :)
Jeśli chodzi o trwałość, jest przeciętna - 3-4 dni bez odprysków.
  
Przyjrzyjmy się im teraz po kolei :)
      
Teraz dopiero widzę, że wdarła mi się literówka w opisie na zdjęciu - wybaczcie :<
   
 Ten lakier jest właśnie moim ulubionym z całej czwórki - piszę to, stukając pomalowanymi nim paznokciami w klawiaturę ;) Jego kolor to coś pomiędzy oliwką a ciemnym złotem, baaardzo ładny i oryginalny, chyba jeszcze nie widziałam takiego lakieru. Jego wykończenie określiłabym jako perłowy frost - co pewnie nie powie wiele osobom, które nie są maniakalnymi lakieroholiczkami ;) Cóż, zawiera drobinki, które układają się tak, że widać "drogę" pędzelka na powierzchni paznokcia. Do pełnego krycia spokojnie wystarczą dwie warstwy - pierwsza jest dość przejrzysta, ale druga wygląda już znacznie lepiej. Minus tego lakiery jest taki, że szybki ściera się z końcówek paznokci.
    
    
Kolejny kolor, który trudno mi określić jednym słowem, ale bardzo mi się spodobał na paznokciach, choć w buteleczce nie zapowiadał się jakoś ciekawie. To mieszanka zielonych, żółtych i brązowych barw - Sabbatha pewnie nazwałaby to "kupą ślimaka" :D Wykończenie jest kremowe, co oznacza, że nie zawiera on w sobie żadnych najmniejszych nawet drobinek - wbrew obiegowemu mitowi nie jest to lakier "matowy" ;) Tworzy na paznokciu ładną lśniącą powierzchnię. Jeśli chodzi o krycie, można zaryzykować stwierdzenie, że jedna spora warstwa wystarczy to pokrycia paznokcia, ja jestem jednak perfekcjonistką, więc dla pewności daję i drugą warstwę, żeby uniknąć ewentualnych smug czy prześwitów.
  
  
Ten lakier z kolei od początku mi się nie spodobał. Może też dlatego, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy miałam do czynienia z kilkoma identycznymi? Ja rozumiem, że odcień jest trędi i feszyn, ale jednak to dla mnie za mało, żeby mi się spodobał ;) Jest to neonowy kolor, pomiędzy czerwienią a pomarańczem, taka trochę marchewka w wersji psychodelicznej. Jego wykończenie jest żelowe - nie zawiera żadnych drobinek, ale nie jest tak napigmentowany jak lakiery kremowe. Pierwsza warstwa wygląda okropnie, bardzo nierówno. Po nałożeniu drugiej, nadal są smugi i prześwitują końcówki paznokci, ale to już jest efekt do zaakceptowania - właśnie taki, jak na zdjęciach powyżej. Trzecia warstwa niewiele by zmieniła.
  
   
Co do ostatniego lakieru byłam wręcz smerfastycznie ucieszona ;) Kolor może mało oryginalny, ale bardzo go lubię na paznokciach. Określiłabym go jako intensywny niebieski - mało obrazowe, co? To może smerfowy niebieski? Albo jasny chaber? O, już coś świta :) Wykończenie ma kremowe, takie jak Pickled Lemon - bez żadnych drobinek. Kryje dobrze przy dwóch warstwach, choć może jedna gruba też by wystarczyła - nie jestem pewna, bo nie próbowałam, wolę nakładać dwie cieńsze. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że po zmyciu, mimo bazy, okazało się, że moje paznokcie są sino-błękitne. Lakier skutecznie wżarł się w płytkę i nie ma mowy, żebym wyszła teraz z niepomalowanymi paznokciami - jeszcze wezmą mnie za topielicę...
  
I co, który z tych lakierów Wam się najbardziej spodobał, a który najmniej?
Macie w swojej kolekcji jakieś kolory z serii Marrakech Dream?

piątek, 27 lipca 2012

Lirene - Seria Stop Cellulit

Jak sam tytuł posta wskazuje, dziś napiszę Wam co nieco o antycellulitowej serii kosmetyków od Lirene. Używałam jej całej jednocześnie, więc i recenzja będzie wspólna :) Cóż, o ile unikam kosmetyków modelujących, to jednak czasem wspomagam się takimi antycellulitowymi. Trzeba jednak zaznaczyć, że mój cellulit jest dość specyficzny - potrafi pojawić się z dnia na dzień i równie szybko zniknąć - wystarczy, że przez dwa tygodnie sobie poćwiczę coś mało wymagającego i pomogę sobie jakimś dobrym balsamem. Weźcie to pod uwagę, czytając recenzję ;)
    
  
Opisy producenta i składy:
   
 Kliknijcie na zdjęcie, aby je powiększyć.
   
Gdzie i za ile:
Znajdziecie je raczej wszędzie, na pewno widziałam tę serię w Rossmannie i w SuperPharm. Ceny wyglądają tak:
Serum ujędrniające na noc - 17zł / 200ml
Balsam antycellulitowy - 15zł / 250ml
Antycellulitowy peeling myjący - 12zł / 200ml
  
Moja opinia:
Tym razem, żeby najlepiej ocenić działanie serii, nie ćwiczyłam - byłam ciekawa, czy dam radę pozbyć się cellulitu z pomocą samych specyfików. Udało się, choć nie trwało to dwóch tygodni, jak zwykle z ćwiczeniami, a około miesiąca. Moje uda znowu są gładkie, bez brzydkiej skórki pomarańczowej.
Cóż, zaczęłam z grubej rury, od razu podałam najważniejszą informację - skuteczność serii. Wiecie więc już, że to wesołe trio może poprawić nasz wygląd. To teraz może parę słów o każdym członku tego trio?
Serum ujędrniające na noc używałam, uwaga... na noc. Po kąpieli wmasowywałam je okrężnymi ruchami. Serum ma postać żółtawego kremu, jest lekkie, łatwo się rozsmarowuje i jest bardzo wydajne. Z żalem stwierdzam, że nie zaobserwowałam żadnego uczucia rozgrzania ani schłodzenia - lubię te efekty, wmawiam sobie, że to oznacza, że kosmetyk działa ;) Pachnie cytrusowo, świeżo, choć nieco chemicznie. Mnie się ten zapach bardzo podoba. Opakowanie serum to stojąca tuba zamykana na zatrzask, całkiem wygodna, choć nie przepadam za takimi opakowaniami.
Balsam antycellulitowy wsmarowywałam w uda rano, choć akurat o nim zapominałam najczęściej, mimo, że specjalnie stał na honorowym miejscu przy moim łóżku... Ma postać kremu, białego albo bardzo jasnego, zależnie od światła ;) Jest nieco cięższy od serum, ale i tak łatwo się rozprowadza i wchłania. W tym przypadku również nie zauważyłam, żadnego chłodzenia ani rozgrzewania - buuu... Zapach jest taki sam, jak w serum - cytrusowy, przyjemny. W przeciwieństwie do dwóch braci, ten balsam mieszka w plastikowej butelce, która już bardziej mi odpowiada niż tubki - pod koniec opakowania można je postawić do góry nogami i też produkt spływa ;)
Antycellulitowy peeling myjący to mój ulubiony produkt z tej serii. Stosowałam go siedząc w wannie, solidnie szorując nim uda. Ma piękny soczysty pomarańczowy kolor (zapach również, taki jak pozostała część serii) i żelową konsystencję. Zawiera spore ilości drobinek, które mnie kojarzą się z peelingiem cukrowym - mocne zdzieraki, powodujące bardzo przyjemny masaż, a przy tym i lekką pianę - naprawdę jest to peeling myjący. Dodam też, że jest bardzo wydajny. Mieści się w częściowo przezroczystej tubie, stawianej na zamknięciu - dokładnie takiej, jak w przypadku serum.
 
  Gdybym miała wybrać z tej serii jeden produkt, wybrałabym peeling. Nie mogę Wam powiedzieć, czy poszczególnie elementy tego trio dadzą odpowiedni efekt w wersji solo, ale w zespole powinny się sprawdzić. Myślę, że są to kosmetyki warte uwagi :)
   
   
Używacie kosmetyków modelujących czy antycellulitowych?
Macie jakieś sprawdzone sposoby na skórkę pomarańczową na udach czy pupie?

czwartek, 26 lipca 2012

Czy ja jestem normalna...?

Dziś trochę nietypowo, bo mam do Was małe pytanie.
Tak, widzicie je w tytule posta - czy ja jestem normalna? :P
  
  
Od jakiegoś czasu dbam o stan moich ust - wcześniej wiecznie były suche, spierzchnięte, poharatane - miałam nawyk obgryzania suchych skórek... Wzięłam się jednak za siebie i zaczęłam regularnie stosować balsamy do ust. I kupować nowe... Na chwilę obecną mam ich 13 (jedno cudo tutaj to szminka, trafiło na zdjęcia przez pomyłkę) i jeden jeszcze w drodze do mnie. A wiecie co jest najlepsze? Wszystkich używam!
  
  
Mam je porozkładane w strategicznych miejscach, żeby zawsze przy okazji wysmarować czymś usta. Np. klasyczny Carmex w sztyfcie stosuję na noc, więc mieszka pod poduszką i stanowi jedyny niezastąpiony element mojej kolekcji - jest genialny. Aktualnie mi się kończy i już wiem, że mimo takiego arsenału, kupię kolejny. 
  
  
Aktualnie mój mały zestawik zawiera:
1. Nivea Pure&Natural, Milk & Honey - średnia...
2. Carmex Original w sztyfcie - niezastąpiony!
3. Lip Smacker Sprite - całkiem niezły
4. Yves Rocher, Balsam w słoiczku Truskawka - bardziej dla siebie niż dla ust
5. Avon Naturals, Balsam z woskiem pszczelim - świetny, nie tylko do ust :)
6. Blistex, Wygładzający balsam z masażerem - nieco słabsza wersja Carmexa
7. W7, Balsam do ust Perky Peach, 7g - cudo, głównie za opakowanie ;)
8. Oeparol, Pomadka ochronna z filtrami UVA i UVB - świetna na co dzień
9. FlosLek Lip Care, Wazelina Pomarańcza, 15g - bardzo przyjemna
10. Carmex, Balsam do ust w tubce, Mięta, 10g - skuteczny, ale śmierdzący
11. Carmex, Balsam do ust w tubce, Jaśmin Zielona Herbata, 10g - skuteczny i pachnący
12. Made from Earth, Balsam do ust Citrus Fresh, 4,25g - świetny!
13. Yves Rocher, Balsam do ust Winogrono, 4g - średni, nieco tępy...

A w drodze jest jeszcze truskawkowa pomadka Miraculum... 
  
Macie jakieś bziki tego typu? Nie mówię tu o zapasach stojących w kartonach, ale właśnie o sytuacji, kiedy mamy otwarte X produktów pielęgnacyjnych (bo kolorówka jest jak najbardziej zrozumiała) i wszystkich używamy, bo lubimy.

środa, 25 lipca 2012

FlosLek Natural Body - Balsam do ciała Opuncja i Biała Herbata

Dziś chcę Wam napisać parę słów o balsamie, który mnie zwyczajnie zachwycił. Głównie zapachem, ale reszta też jest niezła ;) Zresztą, nawet gdyby nic nie robił to kupowałabym go dla zapachu. Mam na myśli genialny balsam do ciała z FlosLeku z serii Natural Body o zapachu opuncji i białej herbaty. Zaintrygowane?
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: np. na BioGaleria.pl - drogeria internetowa, ok. 14zł / 200ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Jak może pamiętacie z moich herbacianych postów, ubóstwiam białą herbatę jeszcze bardziej niż zieloną. Kocham jej zapach i delikatny smak, kocham jej "wykwintność". Nie sądziłam, że trafię kiedyś na kosmetyk tak właśnie pachnący, a jednak stało się! Zapach tego balsamu jest po prostu oszałamiający, chyba nigdy nie miałam nic, co pachniałoby równie pięknie - świeżo, naturalnie, delikatnie. Opuncja dodaje nieco słodyczy zapachowi, ale raczej nie rozpoznałabym jej w tej wiązance, zdecydowanie bardziej wybija się herbata.
Balsam zamknięty jest w plastikowej tubce, białej, nieprzezroczystej - ale pod słońce da się zobaczyć, ile balsamu zostało. Tubka zamykana jest na zatrzask, co dla mnie jest chyba jedynym jej minusem - wolę balsamy z pompkami albo w słoikach, są znacznie wygodniejsze w obsłudze. Tutaj tubkę stawiamy oczywiście na zamknięciu, dzięki czemu przynajmniej balsam spływa w dół i łatwo go wydobyć. Na pochwałę zasługuje też design tubki. Ba, właściwie design całej serii, bardzo mi się podoba :)
  
  
Balsam jest dość rzadki, ale wydajny. Wystarczy odrobina, żeby posmarować większy kawałek ciała. Szybko się wchłania i zostawia skórę bez filmu, którego tak nie lubię, ale za to pięknie nawilżoną. Nie jest to co prawda długotrwałe uczucie, ale grunt, że nawilża ;) Na długo zostaje także ten boski zapach, który towarzyszy nam jeszcze przez jakąś godzinę. Balsam nie roluje się ani nie brudzi ubrań, jest bardzo lekki, przyjemny.
Nie ma może najniższej ceny, bo wg mnie 14zł za 200ml to dość dużo, ale jednak jestem pewna, że kiedyś go kupię ponownie - po prostu zakochałam się w tym zapachu. To niewątpliwie główny atut balsamu, ale cieszę się, że przy tym nie ma żadnych znaczących wad i że działa. 
Czyżbym znalazła swój balsam nr 1? :)
Jak dobrze pójdzie, za jakiś czas w moje łapki wpadnie także masło z tej serii o tym samym zapachu :)
  
  
Używałyście może jakichś kosmetyków z serii Natural Body? A może znacie jakieś inne cuda o zapachu białej herbaty? Będę wdzięczna, jeśli coś możecie mi podpowiedzieć :)

wtorek, 24 lipca 2012

Sensique - letnia kolekcja 2012

Lato w pełni, więc czas na zrecenzowanie letnich kosmetyków Sensique z bezimiennej tym razem kolekcji :) Przyznam, że była dla mnie wielkim zaskoczeniem - spodobały mi się produkty, które niemal z miejsca skreśliłam, a to, na co najbardziej liczyłam - niestety mnie zawiodło. 
  
  
Opis kolekcji:
Delikatne muśnięcia słońca, gorący piasek pod stopami, chłodna morska bryza chłodząca skórę…
Orzeźwiające górskie powietrze, bezkresny błękit nieba, krystalicznie czyste potoki…
Szum lasu, ciepło nagrzanego słońcem pomostu, chłód spokojnych wód jeziora…
i Ty przygotowana na wakacyjną przygodę.
Bądź trendy z kosmetykami z kolekcji Sensique Summer 2012.
  
Przyjrzyjmy się teraz po kolei kosmetykom:
  
   
Cena: 9,99zł
Ten kosmetyk zaskoczył mnie najbardziej... Jestem zdecydowaną zwolenniczką bronzerów - nie przepadam za różami, bez wyjątków jak do tej pory. Tym razem jednak miałam do czynienia z czymś, co określiłabym jako różo-bronzer. I takie połączenie strasznie mi się spodobało! Brązowa część zawiera lśniące drobinki, jednak nie widać ich za bardzo po nałożeniu na skórę - na szczęście... Efekt na twarzy jest znacznie świeższy niż przy samym bronzerze, idealny na lato, śliczności :) Różo-brąz jest przy tym niestety strasznie miękki - jedno maźnięcie pędzlem i cała powierzchnia kosmetyku jest w pyłku - przeraziłam się, jak pierwszy raz solidnie zakręciłam pędzlem ;) Wynika z tego słaba wydajność produktu, ale i tak nigdy nie zużyłam tego typu kosmetyku do twarzy - może tym razem się uda ;) Myślę jednak, że jesienią, zimą... wrócę do bronzera, a to cudeńko poczeka na nowy sezon.
  
  
Cena: 9,99zł
Tutaj mamy właściwie to samo, co powyżej, z tą jedyną różnicą, że różowy kolor zastąpiony został jaśniutkim cielistym beżem. Tu również część brązowa zawiera drobinki, niewidoczne na twarzy. I również bronzer ten jest bardzo miękki - trzeba uważać przy aplikacji. Efekt jest jednak bardzo subtelny - właściwie to powiedziałabym nawet, że ten bronzer jest zadziwiająco jasny jak na bronzer z letniej kolekcji. Wiecie, że jestem bladziochem, aktualnie nieco opalonym, a jednak na mojej twarzy bronzer daje ledwo widoczny efekt, chociaż ładny i naturalny. Z tych dwóch "twarzowych" produktów, stawiam jednak na różo-bronzer. 
Gdybyście były zainteresowane trzecim wariantem, czyli typowym różem, niedługo jego recenzja powinna pojawić się na blogu unappreciated, z którą "podzieliłam się" kosmetykami do testowania.
  
   
Cena: 10,99zł
Na tuszu z kolei się nieco zawiodłam. Jest to jeden z nielicznych przykładów, kiedy silikonowa szczoteczka to za mało, żeby tusz mnie zadowolił ;) Nie wiem, czy to wina samej szczoteczki czy tuszu, ale efekt na rzęsach nie powala - nie wydłuża jakoś specjalnie, nie pogrubia, ale za to skleja - trzeba się nieźle namęczyć, żeby uzyskać satysfakcjonujący efekt. Przy okazji bardzo łatwo o mało twarzowe "owadzie nóżki" i grudki na rzęsach, co widać na jednej z powyższych fotek, nieładnie... Pod koniec dnia zaczyna się kruszyć, choć właściwie faktycznie jest wodoodporna - specjalnie poszłam się w niej myć, choć tego nienawidzę. Tusz wyglądał dobrze, dopóki nie przetarłam odruchowo oka - efekt pandy jak na zamówienie ;) Sam z siebie jednak nie spływał i nie robił z nas smętnych emo ani płaczących wampirów z True Blood, więc nie jest źle pod względem wodoodporności ;)
    
Pomadka nr 1 i nr 2
   
Cena: 7,99zł
Pierwsze, co rzuca się w oczy w przypadku tych pomadek to ich tandetne opakowania - i nie mówię tu o wyglądzie, choć i tu szału nie ma, ale o jakości - zdają się strasznie kruche, aż się dziwię, że jeszcze żadne mi nie pękło przy zamykaniu. Dodać do tego bardzo specyficzny zapach, którego nie potrafię zdefiniować i na pierwszy rzut oka jest to pomadka z lat .90, z mojego dzieciństwa. Nadrabia to jednak działaniem i wyglądem na ustach. Otóż na ustach zachowuje się bardziej jak pomadka ochronna - daje tylko lekki lśniący kolor, trochę jak delikatny błyszczyk, ale ładnie nawilża usta, czuć, że są... chronione - brzmi głupio, ale mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli. Zawierają filtry UV, ale nie jest napisane, jakie. Niemniej, mogę powiedzieć, że z tymi pomadkami nie musimy się martwić o spierzchnięte od upału czy wiatru usta. Jeśli chodzi o kolor, wersje nr 1 i nr 2 nie różnią się między sobą jakoś znacznie - możecie to zobaczyć na zdjęciach powyżej. Mnie chyba jednak podoba się bardziej dwójeczka. Trzeci kolor, czerwony, również zobaczycie za jakiś czas na blogu unappreciated
  
Wszystkie te kosmetyki znajdziecie w Drogeriach Natura i w niektórych drogeriach Aster.
  
Załapałyście się na któryś z powyższych produktów? A może zachęciłam Was do zakupu?
Dajcie znać, co sądzicie o tej kolekcji! :)

poniedziałek, 23 lipca 2012

KONKURS z Kosmetykami DLA!

Hej hej!
Wygląda na to, że zaczął się bogaty w konkursy czas na tym blogu - więcej nie zdradzę, ale już dziś mam dla Was pierwszą niespodziankę:
  
Pisałam Wam o tej marce jakiś czas temu, kiedy kupiłam i przetestowałam na sobie rewelacyjny krem na noc Niszcz Pryszcz. Dziś dzięki uprzejmości Pani Marty okazuje się, że mam możliwość przekazania Wam tych produktów. A jakich?
   
Nagrody są dwie:
1. zestaw kremów na dzień i na noc Dar Piękna
2. zestaw kremów na dzień i na noc Niszcz Pryszcz
    

Co trzeba zrobić, żeby wygrać?
- być publicznym obserwatorem mojego bloga
- polubić na FaceBooku profil "Kosmetyki DLA" (klik)
- odpowiedzieć na pytanie konkursowe:
Opisz swój ulubiony bądź wymarzony rytuał dla cery.
 
Można popuścić wodze fantazji, właściwie to będzie to mile widziane, ale z góry uprzedzam - nie przepadam za głupimi rymowankami ;) 
  
Czekam na Wasze zgłoszenia w komentarzach pod tą notką do dnia 30.07.2012, do godziny 23:59.
W komentarzu powinny się znaleźć także takie informacje, jak wybrany zestaw kremów oraz adres e-mail.
 
Twoje zgłoszenie powinno wyglądać tak:
    
Obserwuję jako...
Lubię profil na FB jako... (wystarczy imię i pierwsza litera nazwiska)
Mój rytuał dla cery: ...
Chciałabym wygrać zestaw Dar Piękna / Niszcz Pryszcz (usunąć niewłaściwe)
Mój adres e-mail: ...

 Zwycięzców wybiorę sama i opublikuję 31.07.2012, a nagrody wyślę prawdopodobnie dopiero po powrocie z wakacji, czyli po 10 sierpnia, chyba, że uda mi się z tym ogarnąć przed wyjazdem - jadę 1 sierpnia.
Zaznaczam tylko, że nagrody wysyłam jedynie na terenie Polski.
Sponsorem konkursu są Kosmetyki DLA.

Byłoby miło, gdyby później zwycięzcy podzielili się swoimi recenzjami tych produktów z nami na swoich blogach, o ile je posiadają. :) Pomóżmy razem marce Kosmetyki DLA podbić Polskę! :D
  
Powodzenia! :)

Kosmetyki o zapachu... bzu

Jakiś czas temu przygotowałam posta o kosmetykach o zapachu zielonej herbaty - dziś naszło mnie na bez, choć nie ma takich kosmetyków zbyt dużo na polskim rynku... Zapach ten jednak kocham, przywodzi na myśl same pozytywne skojarzenia, jest świeży i wiosenny... To co, zainteresowane? :)
   

Joanna Z Apteczki Babuni - Kąpiel solankowa jodowo-bromowa o zapachu bzu
  
Skorzystaj z wieloletnich doświadczeń i mądrości pokoleń - poznaj sprawdzoną receptę na skuteczną pielęgnację ciała:
Solanka jodowo – bromowa – od wieków ceniona i wykorzystywana w kosmetyce, pozwala na odżywienie, nawilżenie i uelastycznienie skóry.
Zapach bzu – łagodzi, przywraca równowagę.
Kąpiel solankowa przeznaczona jest do codziennego stosowania. Zawiera składniki działające pielęgnująco i odświeżająco. W rezultacie jej stosowania uzyskasz:
- Doskonałą pielęgnację całego ciała
- Poprawę elastyczności skóry
- Odprężenie i ukojenie

Mój faworyt - kocham tę kąpiel!


 Joanna Z Apteczki Babuni - Wygładzający peeling do ciała z ekstraktem z bzu
  
Skutecznie oczyszczający i wygładzający peeling z ekstraktem z bzu zawiera gruboziarniste drobinki zapewniające efektywne złuszczanie zrogowaciałego naskórka, pobudzające mikrokrążenie i odnowę wierzchniej warstwy skóry. Zawarty w peelingu ekstrakt z bzu wpływa na poprawę kondycji skóry, łagodząc podrażnienia, wygładzając i ujędrniając ją. Peeling przeznaczony jest do częstego stosowania. Dzięki dopracowanej recepturze opartej na naturalnych składnikach roślinnych doskonale myje, wygładza i odświeża ciało. Starannie dobrana kompozycja zapachowa długotrwale otula ciało przyjemnym i delikatnym zapachem.
Zastosowanie peelingu, przygotowuje skórę do efektywnego wchłaniania kosmetyków pielęgnujących takich jak balsamy i masła do ciała.
  
Joanna Z Apteczki Babuni - Regenerujący balsam do ciała z ekstraktem z bzu
  
Balsam zawiera składniki aktywne, silnie pielęgnujące:
Ekstrakt z jaśminu - stanowiący źródło dobroczynnego olejku jaśminowego o działaniu łagodzącym i przeciwzapalnym
Masło Shea - cenne źródło kwasów tłuszczowych wspomagających proces regeneracji naskórka. Obecność witaminy E i F sprzyja ochronie przed podrażnieniami i przywróceniu skórze naturalnego poziomu nawilżenia
Mocznik - odpowiada za nawodnienie warstwy rogowej skóry, ułatwia wnikanie składników aktywnych w jej głębsze warstwy.
Nawilżający Balsam do ciała przeznaczony jest do codziennego stosowania dla skóry bardzo suchej, przesuszonej. Dzięki wyjątkowo dopracowanej recepturze, kosmetyk doskonale rozprowadza się na skórze i szybko się wchłania, a użyte składniki aktywne wpływają na poprawę kondycji i wyglądu skóry.
Rezultaty stosowania: doskonałe i długotrwałe nawilżenie, właściwa pielęgnacja całego ciała, jedwabistość i elastyczność skóry.
   




Yves Rocher - Woda toaletowa Pur Desir de Lilas oraz żel i balsam o tym zapachu
  
Niestety z jakiegoś tajemniczego powodu zostały wycofane i zastąpione nową "bzową" serią, której zapach kojarzy mi się bardziej z kompostem niż z bzem... Nie wybaczę im tego, zwłaszcza, że mój flakonik już się kończy...










Avon - Płyn do kąpieli French Lilac
  
 Wśród gamy avonowych płynów do kąpieli ten jest zdecydowanie najciekawszy :)






   
Niestety, wygląda na to, że to by było tyle... Jest jeszcze sporo kosmetyków, w których wykorzystano czarny bez, czyli ten "właściwy", bo to, co my tutaj rozumiemy jako bez to lilak ;) Czarny bez jednak nie pachnie tak pięknie jak jego przybrany brat...

A może Wy znacie jeszcze jakieś kosmetyki o zapachu bzu? Chętnie się dowiem, bo właściwie wszystkie powyższe (poza peelingiem Joanny) już miałam ;)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...