poniedziałek, 30 grudnia 2013

Garnier Mineral - Antyperspirant Invisible Black White Colors + wyniki Filmowego Wyzwania

Od ponad dwóch lat wierna byłam jednemu antyperspirantowi w sztyfcie, ale zaczęło mnie ostatnio drażnić, że brudzi ubrania - kupiłam śliczną sukienkę, na której bardzo było widać ślady po nim ;) Uznałam, że czas spróbować czegoś innego i akurat w łapki wpadł mi dezodorant Garnier z nowej serii Invisible Black White Colors, która ma nie zostawiać żadnych śladów. Czy tak jest? Poczytajcie ;)
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: wszędzie, ok. 11zł / 150ml
  
Skład:
  
Moja opinia:
Opakowanie dezodorantu nie do końca jest typowe. Wiadomo, jest to metalowa "puszka" aerozol, ale nie ma typowego zamknięcia. Przycisk "psikacza" jest odsłonięty, ale mamy tutaj przesuwaną blokadę - muszę przyznać, że praktyczny pomysł, właściwie nawet bezpieczniejszy niż tradycyjne rozwiązanie. Design opakowania jest bardzo dziewczęcy - w tym przypadku ani to plus, ani minus dla mnie, ot, przeciętny wygląd na łazienkowej półce. 
Zaskoczył mnie ładny kwiatowy zapach - odzwyczaiłam się od tak pachnących dezodorantów. Zapach ten nie utrzymuje się długo, ale jest jednak wyczuwalny. Bałam się, czy nie będzie się "kłócił" z zapachem perfum, ale chyba tak się nie stało ;)
  
  
Teraz weźmy się za działanie... Każda z nas poszukuje skutecznego antyperspirantu, ale są różne rodzaje skuteczności. Po pierwsze, czy hamuje wydzielanie potu? W moim przypadku minimalnie, nie zauważyłam niestety zbyt dużej różnicy. Po drugie, czy niweluje przykry zapach? Tak, zdecydowanie, choć pod koniec dnia zaczynam się czuć nieco mniej pewnie ;) Czy faktycznie działa 48h, jak obiecuje producent? Niby jak? Chyba tylko w przypadku braku kąpieli czy prysznica przez 48h miałby możliwość sprawdzenia się, ale i tak raczej by tego nie zrobił. Cóż, 48h w tym przypadku to czysta fikcja, wręcz science fiction. Wg mnie działanie utrzymuje się 12h maksymalnie - nie jest to zły wynik, ale daleki od obietnic producenta. Jeśli chodzi o kwestie brudzenia ubrań - tu chylę czoła, faktycznie nie zostawia żadnych śladów ani na ciuchach czarnych, ani białych, ani kolorowych. Nie ma tego typowego białego pyłku, który osiada na ubraniach, więc mogę teraz śmiało zaryzykować ubranie nowej sukienki na sylwestra (szkoda, że po 14h w pracy ;)).
Ogólnie mówiąc, bardzo przyzwoity dezodorant, w dodatku niedrogi. Myślę, że dam mojemu ulubionemu sztyftowi wolne na jakiś czas ;)
  
Zdjęcie kiepskie, ale widzicie (nie widzicie :P), że faktycznie nie ma tego białego pyłku :)
  
Używałyście tego dezodorantu? Macie jakieś inne ulubione?
  
Dodatkowo mam jeszcze szybkie ogłoszenie po wczorajszym głosowaniu w kwestii Filmowego Wyzwania - głosowałyście, która z dziewczyn otrzyma ode mnie nagrodę, oto wyniki:
  
Lecę ustalać z Sabbathą szczegóły niespodzianki ;)
A Wy czekajcie na kolejne konkursy i zabawy! Dziękuję za aktywny udział :)

niedziela, 29 grudnia 2013

Filmowe Wyzwanie - podsumowanie i głosowanie

  
Filmowe Wyzwanie dobiegło końca :)
Jedynie dwie osoby wzięły udział we wszystkich etapach zabawy, więc to one wezmą udział w dogrywce o nagrodę - pisałam Wam, że wyzwanie jest tylko niezobowiązującą zabawą, ale obiecałam też, że wśród tych, którzy wezmą udział w każdym tygodniu zostanie wybrana osoba, która otrzyma ode mnie upominek-niespodziankę.
Kim ona będzie - to już zależy od Was, bo czas na głosowanie :)
  
Oto nasze kandydatki i ich prace:
  
  
  
Głosowanie trwa dziś do północy, czekam na Wasze typy w formularzu poniżej:
Dziękuję za Wasze głosy! :)

piątek, 27 grudnia 2013

Poświąteczne "ufff" i masa prezentów :)

No właśnie - ufff, święta już za nami :)
Przyznam Wam szczerze, że nie odczułam w tym roku świąt zbyt świątecznie. Nie uczestniczyłam w przygotowaniach z rodziną, pierwszy dzień świąt spędziłam na 14godzinnej zmianie w pracy, nie ma śniegu, nie ma czasu, ale i tak - ufff!
Tak naprawdę świąteczną miałam tylko wigilię, którą za to spędziłam bardzo intensywnie. Jako, że dzień wcześniej również miałam 14 godzin w pracy, rano w wigilię musiałam jeszcze lecieć do sklepu po ostatnie zakupy (masakra!) i przygotować się do rodzinnego spotkania, czyli m.in. spakować prezenty:
  
  
W tym roku udało mi się trafić dobrze z prezentem dla każdego, co cieszy mnie zdecydowanie bardziej niż to, co ja dostałam, a co pokażę w dalszej części wpisu ;)
Rano piekłam też na szybko piernik, oczywiście z pomocnikiem:
  

I efekt końcowy, mniej lub bardziej udany...:
  
  
Kiedy się piekł, na szybko machnęłam sobie świąteczne pazurki:

 
Potem trzeba się było z tym wszystkim jakoś zabrać do rodzinki, a tam, pod choinką...
  
  
Jak widzicie, mój siedmioletni brat był w swoim żywiole ;)
Nie mam niestety więcej zdjęć z samej Wigilii, ale powiem Wam, że była ona bardzo przyjemna - pyszne jedzonko, miła atmosfera, rodzinka... Nawet nie sądziłam, że po wyprowadzce będzie mi tego tak brakować :) Wróciłam w nocy do domu, obładowana masą prezentów - aż szok, przecież nie byłam aż tak grzeczna! :D
Gdybym teraz skończyła, pojawiłaby się masa pytań "A co dostałaś?", więc pochwalę się tym, czym uraczyli mnie bliscy - w tym roku właściwie wszystko baaardzo trafione! :)
  
"Chłopcy" od Ukochanego - pierwszy tom kiedyś czytałam i mnie zachwycił, teraz mam dwa :D
Torebka od przyjaciółki
Torebka od rodziców - meeega niespodzianka! :)
Pudełko na biżuterię od siostry z kolczykami i kocim intruzem na zdjęciu ;)

Bezprzewodowa myszka (oczywiście fioletowa!) i mydlane kwiaty do kąpieli
Miłe kuchenne dodatki :)
Szkatułka na biżuterię od drugiej siostry - nie zgadały się :P
Peeełna pucha słodyczy dla Ukochanego i dla mnie ;)

Oczywiście musiałam także zabrać z domu liczne słoiki i pojemniki ze świątecznym żarełkiem, mniam!
W sumie dla mnie święta się skończyły, jeszcze tylko w niedzielę zaprosiliśmy na kawę i ciacho rodziców moich i Ukochanego - pierwsze takie oficjalne spotkanie od naszej przeprowadzki, ups! ;)

A jak Wam minęły święta? Były jakieś ciekawe prezenty? :) Opowiadajcie! :)

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt! ... i do roboty!

Hej ho ho ho ;)
Zanim wezmę się za ostatnie świąteczne przygotowania (zostało mi upieczenie piernika, spakowanie prezentów itd...), chciałabym złożyć Wam życzenia :)

Życzę Wam więc tradycyjnie wesołych świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku, a mniej tradycyjnie osiągnięcia swoich życiowych celów, chwili wytchnienia w gronie rodziny, przy kolędach i dobrej wyżerce, spełnienia kosmetycznych zachcianek (a jakże!), a dla tych zwierzolubnych - żeby Wasze futrzaste (te niefutrzaste też) potworki dziś o północy mogły Wam tylko podziękować za opiekę i przyjaźń ;)
  
A jak już jesteśmy przy zwierzakach, Melkor ma życzenia dla Waszych podopiecznych:
  
     
Do zobaczenia po świętach! ;)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Filmowe Wyzwanie - Podsumowanie tygodnia 7. - postaci z Marvela


Przyznaję, że na ten tydzień czekałam z największą niecierpliwością, bo uwielbiam filmy z postaciami rodem z komiksów Marvela - Thora, X-Men, Ironmana i wielu innych :) No dobra, DC też może być, w końcu jest tam Joker ;)
W ostatnim tygodniu dołączyła również osoba, która przysłała mi zgłoszenia z poprzednich etapów - czyli nadrobiła całość, co oznacza, że Sabbatha nie będzie jedyną osobą, która przebrnęła przez każdy tydzień ;) Prezentuję dziś prace Marvelowskie, a za kilka dni pokażę całość.
  

  
2. Bite Addict i jej Loki

  
Jak Wam się podobają prace? :)
To był już ostatni tydzień zabawy, teraz czeka nas jeszcze podsumowanie.
Jeśli ktoś chce dosłać jakieś prace z poprzednich etapów - zachęcam, jeśli zaliczycie wszystkie etapy możecie się jeszcze załapać na nagrodę :)
  

piątek, 20 grudnia 2013

Zamówienie z SammyDress.com

Odkryłam jakiś czas temu kolejny azjatycki sklep internetowy z darmową przesyłką do Polski. Tym razem nie z gadżetami i pierdółkami, a z odzieżą i dodatkami. Mowa o sklepie SammyDress.com.
Ciuchów bałam się zamawiać, ale pokusiłam się na kilka rzeczy z innej kategorii :)
    
Wydałam łącznie ok. 22$, czyli niecałe 70zł. Co za to kupiłam?
      
 
Pierwszym łupem jest kocia torebka. Kosztowała 14$, więc to największy wydatek z mojego zamówienia. Nie jest to duża torebka. Zmieści A4, ale niewiele więcej - jest po prostu mało pojemna, bardziej jak teczka niż jak torebka. Ale cóż, są na niej koty, więc i tak mi się podoba ;) O dziwo, okazała się dość solidna. Nie tak, by nosić w niej cegły, ale od zwykłego ciężaru nie zniszczy się zbyt szybko. Do wyboru jest kilka wersji kolorystycznych :)
  

Kupiłam też dwa zegarki :) Ich cena wynosiła ok. 4$, więc tanie, a wcale nie takie kiepskie! Ten na zdjęciu powyżej to nieco mniej udany zakup. Paski nieco obcierają nadgarstek, a zegarkowi raz czy dwa zdarzyło się zaciąć, gdy wskazówki się mijały - najwyraźniej nieco o siebie haczą. Nie można mu jednak odmówić ciekawego wyglądu i czasem noszę ten zegarek, zebrałam za niego sporo komplementów :)
  

 Drugi zegarek przypadł mi do gustu bardziej. Jest zdecydowanie mniej delikatny, dla niektórych wręcz toporny, ale ma w sobie urok. Podoba mi się motyw wieży Eiffla i ramka wokół tarczy, pasek jest wygodny, dobrze leży na nadgarstku. Nie zdarzyło mu się zaciąć czy stanąć, jest solidniej wykonany niż ten pierwszy. Z tych dwóch zdecydowanie zachęcam Was do tego, zwłaszcza, że możemy też wybrać kolor :)
  
A co o sklepie w ogóle?
Wybór jest bardzo duży, myślę, że każda z Was znalazłaby coś dla siebie. Minusem jest oczywiście długie oczekiwanie na przesyłkę - 3-4 tygodnie, można spokojnie policzyć jako miesiąc - ale co się dziwić, jak zamówienie leci do nas z Hongkongu czy okolic ;) Można zmienić na stronie sklepu wyświetlaną walutę i język (oczywiście bez PLN i polskiego ;)). Myślę, że jeszcze nie raz skuszę się na zamówienie w tym sklepie :) Duuużym plusem jest darmowa wysyłka (przynajmniej w przypadku mniejszych rzeczy) ;)

środa, 18 grudnia 2013

Coś do poczytania... #11

Zapytałam Was wczoraj na blogowym FaceBooku, o czym chcecie dziś poczytać, do wyboru dałam wpis o książkach, woskach, perfumach czy dodatkach - jestem mile zaskoczona, że zdecydowana większość z Was zagłosowała za książkami ;)
Wiem, że czytam lekką i dość uniwersalną literaturę, więc może uda mi się Was do jakiejś pozycji zachęcić lub zniechęcić ;) Zapraszam więc do czytania moich mini-recenzji pięciu ostatnio przeczytanych książek:
    
"Mr. Perfect" Linda Howard

"Jaine wprowadza się wreszcie do pierwszego własnego domu na przedmieściu Detroit. Ma nadzieję, że znajdzie tu ciszę i spokój. Z koleżankami, ot tak, dla zabawy, tworzy nie pozbawioną pikanterii listę cech mężczyzny idealnego, Mr Perfecta, jak go nazwały. Lista staje się sensacją dnia, zaczyna krążyć po poczcie elektronicznej, budzi zainteresowanie prasy i telewizji. I oto niewinny żart staje się sprawą śmiertelnie poważną, w całym złowieszczym znaczeniu tego słowa. Marzenia o mężczyźnie idealnym przeradzają się w koszmar..."

 Coraz bardziej przekonuję się, że Linda jest moją faworytką w kwestii tego rodzaju literatury. "Mr Perfect" to powieść typowa dla niej - kryminał z elementami romansu, ze śmiałymi scenami erotycznymi (opisanymi o niebo lepiej niż w popularnej serii o Grey'u ;)). Po raz kolejny zakończenie powieści kompletnie mnie zaskoczyło - autorka potrafi pokierować czytelnika tak, żeby myślał, co stanie się dalej, po czym podaje do jego wiadomości jakieś szokujące rozwiązanie, tak było i tym razem. Nikt nie zgadnie, kim jest tytułowy Mr Perfect ;)
 
  
"Szpieg i dama dworu" Anne Herries
 
"Anglia, XVI wiek. Przystojny sir Nicholas Grantly uchodzi na dworze Elżbiety I za lekkoducha i bawidamka. Jedynie królowa i bezpośredni zwierzchnik wiedzą, że jest to wygodny kamuflaż. Sir Nicholas pełni tajną misję: szpieguje wrogów Elżbiety I zarówno w Anglii, jak i na kontynencie. Oczywiście nie może tego wyjawić Catherine Moor, pięknej i mądrej dworce, która zdobyła jego serce. Obiecuje sobie, że już wkrótce podziękuje królowej za służbę i wtedy wyzna ukochanej swoje tajemnice. Kiedy wyrusza w ostatnią podróż, nie wie, że Catherine grozi śmiertelne niebezpieczeństwo..."
  
Spodziewałam się po tej powieści taniego romansidełka z oklepanymi frazesami, ale okazało się, że można ją wręcz uznać za powieść historyczną ;) OK, nie opiera się raczej na żadnych faktach, a jej fabuła nie dotyczy światowych problemów, ale czyta się dobrze - mamy tu królewskie intrygi, ciekawe postaci, choć mało szczegółowo opisane wg mnie. Jest też kilka rzeczy, które nieco rażą (choćby 8latka mówiąca językiem zdecydowanie nie "8letnim"), ale nie jest tego dużo. Jeśli ktoś lubi powieści osadzone w czasach elżbietańskiech itd., polecam jako lekką lekturę :) 
  
     
"Minaret" Leila Aboulela

"W swoim muzułmańskim hidżabie, ze spuszczonym wzrokiem, Najwa jest niewidzialna dla większości, szczególnie dla bogaczy, których domy sprząta. Dwadzieścia lat wcześniej. Najwa, studiująca na uniwersytecie w Chartotum, nie przypuszcza nawet, że pewnego dnia będzie zmuszona pracować jako służąca. Marzeniem młodej, wychowanej w wyższych sferach Sudanki było zamążpójście i założenie rodziny. Koniec beztroskich chwil Najwy przyszedł wraz z zamachem stanu, który zmusił ją i jej rodzinę na polityczne zesłanie do Londynu. Nie spełniły się jej marzenia o miłości, ale przebudzenie w nowej religii, islamie, przyniosło jej inny rodzaj ukojenia. W tym momencie, w jej życiu pojawia się Tamer, pełen życia, samotny brat jej pracodawczyni. Obydwoje znajdują wspólną więź w religii, i powoli, niezauważalnie, zakochują się w sobie…"
  
Spodziewałam się po tej książce kolejnej opowieści o złym traktowaniu muzułmanek, jednak okazało się zupełnie inaczej, można powiedzieć, że historia jest odwrotna. Poznajemy Najwę, gdy jako młoda dziewczyna mieszka z rodziną w Sudanie, ale nie należą oni do tradycjonalistów - Najwa nie nosi hidżabu, nie modli się, jest zafascynowana Wielką Brytanią. Nagle w jej życiu wszystko się zmienia, zmuszona jest to przewartościowania swoich priorytetów, wreszcie dociera do tego miejsca w życiu, kiedy wiara jest jej po prostu potrzebna. Przyznam, że ciekawie jest spojrzeć na Islam z tej perspektywy. Z kwestii technicznych - nie podobało mi się tasowanie czasowe w powieści - tzn. np. Rozdział 1 - 1989, Rozdział 2 - 2001, Rozdział 3 - 1990 itd. Poza tym przepiękna okładka też ma wadę - bohaterka w powieści jest ciemnoskóra ;)
  

"I nie było już nikogo" Agatha Christie

"Dziesięć osób, każda podejrzana o morderstwo, zostaje zaproszonych przez tajemniczego gospodarza do domu na wyspie. Gdy ginie druga osoba, goście szybko zdają sobie sprawę, że to, co początkowo uważali za nieszczęśliwy wypadek, jest robotą zabójcy. Postanawiają odkryć jego tożsamość, ale okazuje się, że nikt nie ma alibi. Odizolowani od społeczeństwa, niezdolni do opuszczenia miejsca pobytu, umierają jeden po drugim w sposób opisany w dziecięcej rymowance, która wywieszona jest w ich pokojach."
 
Na wstępie i bez bicia przyznam, że to moje pierwsze zetknięcie z Agatą Christie, ale na pewno nie ostatnie. "I nie było już nikogo" to powieść krótka, niesamowicie wciągająca i intrygująca. Czytelnik od początku do samego końca razem z bohaterami zastanawia się, kto z nich jest mordercą, gdy tymczasem zakończenie jest naprawdę zaskakujące. Ponadto chylę czoła przed warsztatem pani Agaty - nie można jej odmówić umiejętności pisania :) Wspomnę też, że krótkie rozdziały i podrozdziały ułatwiają płynne czytanie, jeśli nie ma się na to zbyt dużo czasu :)
 
  
 "Kochanek z zaświatów" Barbara Wood

"Młoda i piękna Amerykanka przybywa do Anglii, skąd wywodzi się jej rodzina, by odwiedzić chorego dziadka i mieszkających tu krewnych. Przestępując próg rodzinnego domu, przekracza granicę między teraźniejszością a przeszłością i powoli odkrywa prawdę o wielkiej rodzinnej tajemnicy, po której w pamięci żyjących pozostało tylko złe i niejasne wspomnienie. Przybywające z zaświatów duchy przodków wciągają zimną Amerykankę w sidła nieziemskich namiętności, uczą ją odczuwać strach, ból i miłość. Dziewczyna zaczyna też poszukiwać w starej Anglii rodzinnych korzeni."
 
"Kochanek z zaświatów"? Łot de hel? Oryginalny tytuł to "Yesterday's Child" i pasuje znaaacznie bardziej, za polski tytuł mam ochotę kogoś skrzywdzić. Ogólnie książka jest bardzo dobra, choć biorąc się za nią, myślałam, że to bardziej współczesna literatura, tymczasem została napisana w 1979 i da się to wyczuć, czytając. Ogólnie podoba mi się tematyka książek Barbary Wood, więc w najbliższym czasie planuję zabrać się za inny jej tytuł (oby lepiej przetłumaczony!). "Yesterday's Child" to powieść o kobiecie, która wraca z USA do Anglii, odkrywa swoje korzenie i próbuje rozwikłać rodzinne tajemnice. Mamy tu bardzo dobry przykład powieści ezoterycznej - bo określenie "fantastyki" mi tu zupełnie nie pasuje. Ogólnie mówiąc - jestem na tak :)
  
  
Czytałyście którąś z tych książek albo inne powieści tych autorek? :)
Mam dziś 'prawie wolne', więc chętnie podyskutuję na ich temat ;)

Zdjęcia okładek i opisy pochodzą ze strony LubimyCzytac.pl

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Lirene - Peeling enzymatyczny

Wybaczcie znowu mały zastój, mam znowu natłok wrażeń - egzaminy, praca, dentysta, a do tego potrącił mnie samochód. Duuużo wrażeń, ale pocieszam się, że święta za pasem ;)
Moja cera mieszana lubi porządne zdzieraki. Mimo to czasem próbuję także innych metod złuszczania - jak np. peelingu enzymatycznego. Jeden już miałam i średnio spełnił moje oczekiwania, teraz uznałam, że sprawdzę też inny - padło na Lirene. Okazuje się, że enzymatyczne po prostu nie są dla mnie ;)
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: wszędzie, ok. 16zł / 75ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Peeling zamknięty jest w różowej zakręcanej tubce, stawianej na zamknięciu. Design jest prosty, charakterystyczny dla Lirene, przyjemny dla oka. Praktyczność opakowania oceniam raczej na minus - zakręcanie i odkręcanie tubki jest niewygodne, zwłaszcza, kiedy mamy do dyspozycji jedną rękę. Nie można raczej zostawić tubki odkręconej, bo peeling jest dość rzadki, więc może się wylać. O wiele wygodniej byłoby, gdyby zamknięcie było tradycyjnym zatrzaskiem.
Peeling ma bardzo delikatny, wręcz ledwo wyczuwalny zapach - typowo kosmetyczny, nie pachnie niczym konkretnym. Ma biały kolor i jest lekko przejrzysty, taki żelowy, same zobaczcie na ostatnim zdjęciu.
  
  
A co w praktyce peeling ten robi na mojej twarzy? Cóż, w dużym skrócie - NIC.
Używałam go kilka, może kilkanaście razy i nigdy nie zauważyłam różnicy w wyglądzie czy stanie cery. Zachowywała się ona tak, jakby miała grubszą warstwę nic nie robiącego kremu, którą później zmyłam. Po prostu w moim przypadku efekt zerowy. Nie mam się za bardzo co więcej na ten temat rozpisywać, jednak wspomnę, że prawdopodobnie peeling będzie zachowywał się inaczej na kimś... ekhm, mniej gruboskórnym - nie da się ukryć, że moja cera do delikatnych czy wrażliwych nie należy.
Sama dam go do spróbowania jeszcze mojej siostrze z odpowiedniejszą cerą, wtedy może uzupełnię tę recenzję i o jej opinię :)
  
  
Jakie peelingi stosujecie najchętniej? A może macie jakieś przepisy na domowe?

sobota, 14 grudnia 2013

Filmowe Wyzwanie - Podsumowanie tygodnia 6. - "Harry Potter"

  
To już przedostatni etap naszej zabawy - tym razem pod lupę wzięliśmy Harry'ego Pottera!
Dla odmiany, mogę Wam dziś zaprezentować dwa zgłoszenia ;)
  
  
  
2. KachaKaśiaKasieńka - http://kachakaskakasienka.blogspot.com/
  
   
I czas na ostatni tydzień - MARVEL!
Przyznam, że jestem strrrasznie ciekawa, bo uwielbiam filmy oparte na komiksach Marvela :)
  
  
Do roboty, moje drogie! ;)

piątek, 13 grudnia 2013

Original Source - Żel pod prysznic Seasonal Edition - Malina i Kakao

Pisałam ostatnio o mleczku do ciała o zapachu malin z czekoladą, wspomniałam, że to nie jedyna rozkosz o tym zapachu, której obecnie używam :) Miałam na myśli żel pod prysznic z limitowanki Original Source - Raspberry & Cocoa, albo Malina i Kakao, jak kto woli.
  
  
Opis producenta:
  
Gdzie i za ile: w Rossmannach, 9zł / 250ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
O opakowaniu nie ma się co rozpisywać - butla typowa dla Original Source, z "szorstkimi" brzegami, stawiana na zamknięciu na zatrzask, wylot niestety bez niekapka, jak i w poprzednich nowych limitkach. Sam żel ma kolor bardziej czerwony niż malinowy, jego konsystencja jest nieco galaretkowata, przez co jeszcze bardziej kojarzy się z malinowymi delicjami (są one teraz stałym wyposażeniem mojej lodówki ;)). W zapachu czuć dokładnie maliny z czekoladą, to jest właściwie nie do pomylenia - kolejny plus dla OSa za wyczarowanie tak realnego zapachu, że maliny z czekoladą wręcz stają nam przed oczami :)

   
Konsystencja żelu powoduje, że wydaje się on wydajny, jednak pod tym względem wcale szału nie ma - żel nie pieni się zbyt dobrze. Zwykle jedną porcją jakiegokolwiek żelu na myjce jestem w stanie umyć całe ciało, tutaj albo trzeba dolać żelu, albo myć się prawie bez piany. To właściwie cecha niemal wszystkich żeli z limitek OS, ale tu wydaje mi się jak dotąd najbardziej wyraźna. Cóż, żel myje dobrze, tego mu nie można odmówić, ale mógłby się po prostu bardziej pienić. Niestety nie sprawdza się jako płyn do kąpieli, z tego samego powodu. Warto zaznaczyć, że żel nie wysusza skóry.
Podstawową zaletą tego żelu jest jego zapach, niesamowicie uprzyjemniający kąpiel. I myślę, że właściwie to tyle, jeśli chodzi o zalety... Zapach nie pozostaje na skórze, nie unosi się w łazience po kąpieli. Bez zapachu żel był zwyczajnym przeciętniaczkiem. Teraz jest pięknie pachnącym przeciętniaczkiem ;)
Czy polecam? To zależy, czego oczekujecie od żelu pod prysznic. Myślę, że ja dla samego zapachu wzięłabym go jeszcze kiedyś. 
  
  
Macie już któryś z nowych żeli OS? :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...