wtorek, 31 stycznia 2012

Rimmel Match Perfection - Kremowy podkład w żelu, 103 True Ivory

Drogie Panie, śpieszę oznajmić, że znalazłam podkład idealny, po kilku dłuuugich latach poszukiwań. A jeśli on nie jest idealny, to nie wierzę, że takowy w ogóle istnieje. Nie zaskoczę Was zapewne tym, o jakim podkładzie mówię, po od paru miesięcy aż huczy o nim na blogach ;) Chodzi oczywiście o kremowy podkład w żelu Rimmel Match Perfection. A teraz parę słów zachwytu o nim :)
   
Skład: Aqua, Water, Cyclopentasilixane, Sodium, Acrylate, Sodium Acryloyldimethyl, Taurate, Copolymer, Hydrogenated, Polydecene, Sorbitan Laurate, Mica, Sodium Pca, Capryl, Glycol, Lecithin, Ascorbyl, Glucoside, Cinnamal, Tocopheryl, Dimethicone, Limoneneailylate, Buthyl Phenyl, Mathelpropional, Sapphire Powder.

 Gdzie i za ile: wszędzie! 28zł / 18ml
   
  
Moja opinia:
Wybrałam odcień 103 True Ivory, bo był bardziej beżowy niż odcień Ivory - wydaje mi się, że też nieco jaśniejszy, a ze mnie jest bladzioch. 
Podkład zamknięty jest w szklanym słoiczku, o zwężanym "dole", który jest jednocześnie zakrętką - żeby odkręcić słoiczek, trzeba postawić go do góry nogami. Jest to dość dziwne rozwiązanie, przez które podkład nie wygląda za ładnie na półce, chyba, że nie przeszkadza nam zapaćkane wieczko ;) A właśnie, po odkręceniu słoiczka naszym oczom ukazuje się biała plastikowa osłonka, dzięki której właściwe wieczko tak czy siak nie będzie zapaćkane - nie wyobrażam sobie takiego podkładu BEZ osłonki. 
Konsystencja produktu jest dość gęsta, ale lekka, taka właśnie kremowo-żelowa, nie jestem w stanie zdefiniować konkretniej. Zapach jest bardzo przyjemny, delikatny, nienachalny. Podkład po nałożeniu na twarz szybciutko się wchłania, więc trzeba go sprawnie rozprowadzić. To, co chyba najbardziej podoba mi się w tym produkcie - nie tworzy maski, pod żadnym względem... Nie kryje idealnie, a tylko pięknie wyrównuje koloryt, więc wyglądamy bardzo naturalnie. Zgodnie z obietnicami producenta, wchłania się do matu, dopasowując się do odcienia i faktury cery - można więc powiedzieć, że nie czujemy go w ogóle ani też nie widzimy. Twarz wygląda zdecydowanie lepiej, zdrowiej, a przy tym naturalnie, trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby wypatrzyć podkład. Nie podkreśla suchych skórek, nie znika z twarzy, nie ciemnieje z czasem. Po 6-8h wypada przypudrować twarz, żeby się nie błyszczeć, ale i tak jest to świetny wynik jak na podkład, który nie ma za zadanie matowić.
Jeszcze cena - jest dość niska, ale jakby przeliczyć na tradycyjną pojemność podkładu, czyli 30ml, to wychodzi ok. 50zł, więc już nie brzmi tak kolorowo. Myślę jednak, że zostanę już przy nim, bo jest dość wydajny, a ja nie używam codziennie, więc nie będę ich zużywać tak szybko ;)
  
Tu jeszcze jak wygląda na skórze:
  
  
I jeszcze parę zdjęć, które już tu pokazywałam przy innej okazji, ale mam na nich na twarzy ten podkład - a wierzcie mi na słowo, że bez niego moja cera na tych fotkach wyglądałaby znacznie gorzej ;)
   

 Miałyście okazję go wypróbować? Sprawdził się u Was tak dobrze, jak u mnie? :)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

KONKURS - Wygraj nowe fluidy Pharmaceris!

Stuknęło parę dni temu 500 obserwatorów bloga, a to zawsze dobra okazja do tego, żeby kogoś z Was czymś obdarować, prawda? :) Na dziś więc, wraz z marką Pharmaceris mamy dla Was konkurs, w którym wygrać możecie jeden z dwóch nowych fluidów w ofercie Pharmaceris! 
    
   
Do wygrania jest jeden wybrany spośród tych dwóch fluidów:
  1. Pharmaceris F - Fluid matujący z laktoflawiną, SPF 20, odcień 02 natural
  2. Pharmaceris F - Nawilżający fluid antyoksydacyjny z sylimaryną, SPF 20, odcień 02 natural
    Nagrody są ufundowane przez markę Pharmaceris.
     

    Pytanie konkursowe:
      
    Dlaczego uważasz, że to właśnie Ty powinnaś wygrać jeden z tych fluidów?

    Zasady:
    • Konkurs otwarty jest dla czytelników mojego bloga, obserwujących mnie poprzez GFC.
    • Zgłoszenia przyjmowane są od momentu zamieszczenia tego posta do dnia 8 lutego, do 24:00.
    • Zgłaszać się należy poprzez umieszczenie komentarza, zawierającego nick, pod jakim mnie obserwuje, adres e-mail, odpowiedź na pytanie konkursowe oraz wybrany fluid.
    • Wyniki konkursu podane zostaną w ciągu 48h od zakończenia przyjmowania zgłoszeń.
    • Nagrodę otrzyma osoba, która w najbardziej oryginalny lub przekonujący sposób odpowie na pytanie konkursowe, prosiłabym jednak o darowanie sobie długich esejów, wierszyki też mnie nie przekonują ;) - choć są jak najbardziej dozwolone, ale nie będą oceniane wyżej niż "zwykłe" odpowiedzi.
    • Zwycięzca zostanie wybrany przeze mnie, a w razie wątpliwości również przez moją mamę ;)
    • Nagroda zostanie wysłana jak tylko otrzymam od zwycięzcy adres do wysyłki.

      Dla ułatwienia, podam Wam schemat zgłoszenia w komentarzu:
      Obserwuję jako...
      Mój e-mail to...
      Dlaczego uważam, że to właśnie ja powinnam wygrać jeden z tych fluidów?...
      Wybieram fluid nr... 


      Czas, start! ;)
      Życzę Wam wszystkim powodzenia i kreatywności!

      niedziela, 29 stycznia 2012

      Orlica piecze! #5 - Domowy kopiec kreta

      To ciasto, które od zawsze lubiłam, podobnie jak moja rodzinka i ukochany. Zawsze jednak robiłam tę wersję z paczki i od jakiegoś czasu wzięło mnie na ambicję, że zrobię je sama od początku, nie używając żadnych gotowych mieszanek. Poszperałam w sieci, znalazłam parę przepisów, złożyłam je w jeden, pozmieniałam wszystko, co się dało i oto jest, przepis na domowy kopiec kreta a'la Orlica ;)
         
        
      Jest to ciasto bananowo-czekoladowe, pełne śmietany, więc pewnie osoby dietujące będą musiały sobie darować :( I mają czego żałować, bo ciacho jest przepyszne, znika w mgnieniu oka... Ja swoje piekłam dziś w nocy... W domu aktualnie poza mną jest tylko mama i siostra - ciasta został już tylko mały kawałek ;)
      Zapraszam więc na przepis na domowy kopiec kreta!
         
       Składniki na ciasto:
      • 1/2 kostki miękkiego masła
      • 3/5 szklanki cukru
      • 2 jajka
      • 1 i 1/2 szklanki mąki
      • 3 łyżki ciemnego kakao
      • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
      • 100 ml mleka
      Składniki na krem:
      • 500 ml schłodzonej śmietanki 30%
      • 2 Śmietan-fixy
      • 4 łyżki cukru
      • tabliczka czekolady
      • 3 banany
      • 1 cukier wanilinowy
      • można też dodać trochę suszonych bananów 
       Dodatkowo: sok z połowy cytryny, 5 łyżek letniej przegotowanej wody, łyżeczka cukru 
        
       

        Masło, cukier, kakao i mleko wrzucamy do garnuszka i podgrzewamy na niewielkim ogniu, aż składniki rozpuszczą się i połączą w gładką czekoladową masę. Wtedy zdejmujemy z ognia i zostawiamy do ostygnięcia - można włożyć garnek do zlewu z zimną wodą, żeby dodatkowo nie przedłużać czasu robienia ciasta :)







      Do schłodzonej już masy dodajemy żółtka jajek i mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i dokładnie mieszamy. W innej misce białka ubijamy mikserem aż do uzyskania sztywnej piany - wtedy dokładamy ją do masy i delikatnie mieszamy łyżką aż do połączenia.



        




      Ciasto przekładamy do wysmarowanej tłuszczem tortownicy o średnicy ok. 24cm i pieczemy w temperaturze 180*C przez ok. 30 min.




      Po wyjęciu z piekarnika zdejmujemy obręcz tortownicy i pozostawiamy ciasto do ostygnięcia. Wtedy przekładamy je na talerz, bo później nie będzie to już takie łatwe ;) Ok. 1 cm od brzegu ciasta robimy nożem nacięcie, nie za głębokie, ok. 1cm. Teraz zaczynamy łyżką wydrążać w cieście "miskę" - wyciągamy trochę ciasta z całej powierzchni, poza tymi brzegami. Drążymy mniej więcej na głębokość połowy wysokości całego ciacha. Zebrane okruchy odkładamy do miseczki i po jakimś czasie (jak przeschną) rozdrabniamy je równomiernie palcami.



      Następnie dno nasączamy mieszanką soku z cytryny, wody i cukru, można też nieco ugnieść, żeby nic nie przeciekło. Teraz czas na banany - obieramy je ze skóry, przekrawamy wzdłuż i układamy tak, żeby pokryły całe dno naszego ciacha. Dodatkowo skrapiamy je sokiem z cytryny, żeby nie zbrązowiały - choć ciasto znika tak szybko, że by nawet nie zdążyły ;)





      Do miski wlewamy śmietankę, dosypujemy oba śmietan-fixy i zaczynami miksować. W trakcie stopniowo dodajemy cukier i cukier wanilinowy (można zastąpić go jakimś aromatem albo olejkiem). Miksujemy do uzyskania sztywnej bitej śmietany, czyli ok. 3-4 minuty na najwyższych obrotach miksera.







       Do śmietany dodajemy nasze dodatki - czekoladę (startą albo połamaną na drobne kawałki) i np. pokruszone suszone banany - dodają charakterku tej masie. Całość delikatnie mieszamy łyżką.








      Przekładamy teraz masę śmietanową na ciasto, na początku staramy się ją wgniatać, żeby weszła w szczeliny między bananami. Formujemy z niej kopiec, jak najbardziej symetryczny.







      Bierzemy miseczkę z rozdrobnionymi okruchami ciasta i przysypujemy nimi całą masę śmietanową. Można je lekko docisnąć do ciasta, żeby się nie osypywały. Kiedy ciacho przypomina już kopiec kreta, wkładamy je do lodówki na 2-3 godziny, żeby masa nabrała odpowiedniej konsystencji.






      Po tych paru godzinach ciasto jest gotowe do podania. Nie trzeba go właściwie w żaden sposób przystrajać, bo wygląda charakterystycznie i szkoda tego psuć. Jeśli to urodziny, bez problemu można wbić parę świeczek :)

      SMACZNEGO!




      Powiem szczerze - cenowo wychodzi podobnie do ciasta pół-kupnego, roboty jest więcej, ale opłaca się :) Smakuje znacznie lepiej niż kopiec z pudełka :)
        
      Dajcie znać, jeśli wypróbujecie moją wersję tego przepisu - ciekawa jestem, czy Wam też tak zasmakuje! :)

      sobota, 28 stycznia 2012

      Acne Camouflage - Korektor leczniczy

      Wybaczcie wczorajszy brak notki - odstresowywałam się po kole, korzystając z małej przerwy w sesji ;) Jak na razie idzie całkiem nieźle, mam poprawkę z jednego koła, ale to przypadek, w którym 95% roku oblało, więc się nie przejmuję jakoś specjalnie ;)
      Dzisiaj chcę Wam napisać parę słów o kosmetyku, które nie trafiłby w moje łapki, gdyby nie serwis UrodaiZdrowie.pl i sklep Ciao.pl - a to byłaby wielka szkoda, bo okazało się, że jest on rewelacyjny! Chodzi o korektor leczniczy Acne Camouflage. Nigdy nie słyszałam o tej marce, ale tę recenzję warto przeczytać :)
         
         
      Gdzie i za ile: na Ciao.pl, aktualnie w promocji, 22,90zł / 8ml
        
      Opis producenta i skład:
        
           
      Moja opinia:

      Korektor zamknięty jest maleńkim plastikowym słoiczku z naklejką z nazwą. Zakręca się solidnie, nie ma szans, żeby sam się otworzył. Nie jest zły, ale uważam, że za taką cenę opakowanie mogłoby być ładniejsze czy bardziej profesjonalne. Słoiczek mniej więcej do połowy wypełniony jest mocno "ubitym" korektorem o specyficznym "plastelinowo-glinkowym" zapachu. Wystarczy go dotknąć, by na opuszce palca znalazła się wystarczająca ilość korektora do pokrycia jednej krostki czy blizny - a na powierzchni korektora nie zostaje nawet ślad, więc wróżę mu dłuuugą przyszłość ze mną, choć jest go malutko i używam codziennie od prawie miesiąca - ubytku nadal nie widać. Problem może być w przypadku dłuższych paznokci, wtedy polecałabym "zdrapywanie" odrobinki korektora wierzchem paznokcia albo stosowanie jakiegoś aplikatora, choćby patyczka do uszu.

       Pierwsze, co muszę powiedzieć o działaniu korektora to to, że... działa! ;) Naprawdę ładnie pokrywa wszelkie dziwactwa na twarzy, po nałożeniu jeszcze podkładu cera wygląda wręcz nieskazitelnie. Jest dość jasny i na ciemniejszej karnacji może się nieco odznaczać (bez podkładu), ale raczej da się go tak wklepać czy rozsmarować, żeby nie był widoczny, tak jak i zmiana pod nim. W moim przypadku udaje się to bez większych problemów, ale ja jestem dość blada. 
      OK, że "korektor" to już potwierdziłam, a że "leczniczy"? Również, jak najbardziej! Aż trudno mi było w to uwierzyć, ale w dwa dni zaleczył mi krostkę, z którą walczyłam od jakiegoś już czasu. To zaleczanie nie polega nawet na wysuszaniu, jak robi to większość preparatów punktowych... Ten korektor po prostu sprawia, że krostki leczą się same, ale dużo szybciej. Mam tylko jedno "ale" - na etykiecie jest napisane o stosowaniu na zaskórniki. Jest to nieco mylące, bo w przypadku zaskórników korektor je tylko zatuszuje, ale w żaden sposób nie "wyleczy" - bo i co tu leczyć? Ja ogólnie raczej nie popieram nakładania korektorów wszelakich na wągry i zaskórniki, bo mam wrażenie, że tylko bardziej się zapychają. Wolę regularnie oczyszczać nos, bo głównie na nim mam takie problemy. 
      Podsumowując - zdecydowanie polecam! Nie miałam nigdy tak skutecznego preparatu punktowego, a ten w dodatku jest korektorem! Bardzo się z tym produktem polubiłam. Zmieniłabym tylko opakowanie ;)
      Jeśli czujecie się skuszone, warto zamówić teraz, kiedy zamiast 5ml sprzedawane jest 8ml, w dodatku jest w promocji :) Do kupienia TUTAJ.
        
       
      Jakich korektorów używacie? Miałyście okazję testować kiedyś jakiś korektor leczniczy?

      czwartek, 26 stycznia 2012

      Kobo - Wypiekane cienie do powiek Luminous Baked Colour

      Jakiś czas temu stałam się posiadaczką sześciu odcieni wypiekanych cieni Kobo, które z początku mnie zachwyciły - piękne kolory, ładne opakowania, wszystko cacy. Dopóki się ich nie wypróbuje na oczach... Ogłaszam więc wszem i wobec, że to mój pierwszy i jak dotąd ostatni zawód, jeśli chodzi o kosmetyki Kobo... Ale do rzeczy.
         
         
      Opis producenta:
      Cień wypiekany do stosowania na sucho, dzięki czemu uzyskamy delikatnie połyskujący kolor oraz mokro, co pozwoli wydobyć intensywny kolor o metalicznym wykończeniu. Dzięki zastosowanej technologii wypiekania pozwala uzyskać niezwykły efekt rozświetlenia i blasku. 

      Gdzie i za ile: Drogerie Natura, 19,99zł / szt
         
        
      Moja opinia:
      Jak widzicie, są to typowe cienie wypiekane - są wypukłe w opakowaniach, widać na nich jakąś fakturkę, która bardzo mi się podoba. Wyglądają naprawdę świetnie. Co więcej, dwa z nich, 102 Peach Blush i 101 Coral Blush, wg producenta nadają się także jako róże do twarzy - nie wiem, nie próbowałam, ja wolę bronzery ;) Niestety, jak dla mnie, to zalety tych cieni kończą się w tym miejscu...
      Cienie są słabo napigmentowane - a może raczej po prostu w ogóle nie trzymają się powieki, nawet na bazie... Próbowałam je zastosować na bazę pod pigmenty sypkie z Kobo, ale nie było szans na równomierne pokrycie powieki... W tym połączeniu sprawdziły się tylko do zrobienia kreski. 
      Najpierw może swatche:

        
      312 Snowy White - perłowa biel, dobra do wewnętrznego kącika, ale średnia pod brew
      308 India Rose - "różowy brąz" - zakochałam się w nim, zanim go wypróbowałam, mocno iskrzący.
      305 Emerald - piękny iskrzący szmaragd - wydaje się głęboki, ale malutko go zostaje na powiece...
      102 Peach Blush - brzoskwiniowy kolor pełen drobinek, nie wyobrażam sobie go na policzkach...
      302 Night Sky - podobnie jak Emerald, na powiece słabiutki, lekko się iskrzy
      101 Coral Blush - bardziej pomarańcz niż koral, prawie mat z odrobiną maleńkich iskierek




      Próbowałam zrobić kilka, jeśli nie kilkanaście, makijaży z tymi cieniami - żaden nie wyszedł tak, jak trzeba. Cienie znikały z powiek zanim się na nich pojawiły, lekko się osypywały. Tak jak mówiłam - na zwykłej bazie było tak samo, na płynnej bazie pod pigmenty sypkie były nierówne plamy... Może to kwestia mojego braku wprawy czy umiejętności, ale po prostu absolutnie sobie z tymi cieniami nie radziłam...
      Chyba jedyny makijaż, który w miarę mi wyszedł, to ten:
         
         
      Jak widzicie, poza kreską pigmentacja pozostawia wiele do życzenia. Użyłam tu cienia 101 Coral Blush na całą powiekę, zewnętrzny kącik i załamanie podkreśliłam cieniem 305 Emerald, który wylądował też przy linii rzęs jako kreska zrobiona z pomocą bazy pod pigmenty sypkie, również Kobo. Na dolnej powiece i pod brwią jest odrobina 312 Snowy White. Chyba każda z nas przyzna, że makijaż jest mocno przeciętny i technicznie słaby. A to naprawdę najlepszy z tych, które nimi próbowałam zrobić.

      Szczerze mówiąc, mam wręcz wyrzuty sumienia publikując tę recenzję, bo jak dotąd Kobo nigdy mnie nie zawiodło - wszystkie kosmetyki, których jak dotąd używałam były albo hitami, albo "przeciętniakami". Nie trafił się jeszcze kit. Aż do teraz :(
         
      Używałyście tych wypiekanych cieni? Macie o nich lepszą opinię niż ja? 
      Chętnie się dowiem, czy to wina samych cieni czy moich braków ;)

      środa, 25 stycznia 2012

      Artiste - Jedwab do włosów w płynie

      Na wstępie pochwalę się, że miałam dziś jeden z dwóch najważniejszych egzaminów w tym semestrze i choć strasznie się obawiałam, poszedł mi całkiem nieźle :) Jak dobrze pójdzie, to będę miała tydzień ferii - bo na naszym kochanym UMK dwa tygodnie sesji to jednocześnie ferie...
      Wiele z Was pytało mnie o ten jedwab. Dziś jestem w stanie napisać o nim parę słów :) Jak pewnie wiecie, Artiste to marka własna, dostępna jedynie w Drogeriach Natura. Miałam kiedyś szampon Artiste i bardzo go polubiłam, więc tym chętniej zabrałam się za ten jedwab :)
          
         
      Opis producenta:
      Jedwab w płynie Artiste Hair Care & Styling nadaje włosom połysk i zdrowy wygląd nie obciążając ich. Skutecznie poprawia strukturę i wygląd nawet mocno zniszczonych i zmatowiałych włosów. Hydrolizat naturalnego jedwabiu otula włosy ochronną powłoką białkową, wzmacnia i poprawia ich kondycję. Dzięki zawartości aloesu o działaniu nawilżającym, pielęgnacyjnego pantenolu oraz witamin A i E preparat stanowi wyjątkowe połączenie perfekcyjnej stylizacji z troskliwą pielęgnacją włosów. Filtr UV redukuje efekt płowienia włosów naturalnych i przedłuża trwałość koloru włosów farbowanych. Nie zawiera silikonów.  
        
      Gdzie i za ile: Drogerie Natura, ok. 6zł / 150ml
         
      Skład:
      Wybaczcie kiepskie zdjęcie, nie byłam w stanie zrobić lepszego przez kształt opakowania i złą pogodę...
           
      Moja opinia:
      Moja przygoda z jakimkolwiek jedwabiem zaczęła się niedawno i poza tym z Artiste używałam tylko przez chwilę jedwabiu z BioVaxa. Mogę śmiało powiedzieć, że różnią się one od siebie zupełnie. Tamten to żelik, który sprawia, że włosy wręcz ślizgają się w dłoniach, ten to spray, który ma konsystencję wody.
      Jedwab Artiste zamknięty jest w ładnym, profesjonalnie wyglądanym opakowaniu z atomizerem. Atomizer ten nie zacina się, wypsikuje z siebie odpowiednią ilość jedwabiu, można stosować bezpośrednio na włosy. Jedwab jest bezbarwny, jak już pisałam na konsystencję wody i pachnie przyjemnie, choć niczym konkretnym, jak cała gama produktów Artiste. Zastosowany na skórę, wchłania się całkowicie, nie pozostawiając takiego dziwnie gładkiego efektu jak "zwykły" jedwab - dla kogoś to może być minus, ale mnie to uczucie na palcach strrrasznie drażni przy BioVaxie ;)
      Stosowałam ten jedwab po myciu włosów, żeby ułatwić rozczesywanie i w tej roli świetnie się spisał - zwłaszcza, kiedy zmywam oleje szamponem BabyDream, moje włosy wyglądają jak ptasie gniazdo. Dzięki temu spray'owi, udaje się je rozczesać bez większych problemów czy szarpaniny. Przed wyjściem zdarzało mi się stosować go na "spód" włosów - pochylałam głowę i psikałam tak, by unieść włosy u nasady - i faktycznie dzięki temu włosy przez parę godzin miały większą objętość i wyglądały lepiej, zdrowiej.
      Nie zauważyłam za to żadnych skutków bardziej długotrwałych. Owszem, nie rozdwajają mi się końcówki, ale nigdy nie miałam z tym większych problemów.
      Myślę, że mimo to, jedwab ten będzie raczej stałym produktem na mojej półce - to produkt dość uniwersalny, bardzo przyjemny w stosowaniu i śmiesznie tani - za butelkę 150ml płacimy tylko 6zł :) Gorąco polecam spróbować.
        
        
      Stosujecie jedwabie do włosów? Jak u Was się sprawdzają?
      I czy używałyście kiedyś produktów Artiste? Jestem ciekawa Waszych wrażeń :) 
        
      Zapraszam do zakładki "Co wkrótce?" - jest zaktualizowana :) Czekam na Wasze głosy :)

      wtorek, 24 stycznia 2012

      Sensique - Puder brązujący w perełkach 101

      Jakiś czas temu w moje łapki wpadły 2 pudry w perełkach Sensique - brązujący i rozświetlający. Dziś chcę napisać Wam parę słów o tym pierwszym, choć ilekroć po niego sięgnę, mam wrażenie, że się pomyliłam i trzymam rozświetlający ;) Różnią się od siebie chyba tylko tym, że brązujący jest minimalnie ciemniejszy. A oto i on :)
         
         
      Opis producenta i skład:
         
           
      Gdzie i za ile: w Drogeriach Natura, 12zł
         
        
      Moja opinia:
      Perełki zamknięte są w prostym bezbarwnym opakowaniu z plastiku - mogłoby być ładniejsze... Pokrywka opakowania jest po prostu nakładana, a wewnątrz znajduje się jeszcze dodatkowo plastikowa osłonka, dzięki której kulki nie mają zbyt dużej przestrzeni, gdzie mogłyby się obijać o siebie i o ścianki, dzięki czemu nie kruszą się nadmiernie. Każda perełka ma średnicę około 7mm, jest ich w opakowaniu 17g. Perełki te bardzo delikatnie pachną, ale nie czuć tego, dopóki nie wetknie się wręcz nosa do opakowania ;)
      Jak widzicie, puder ten jest jaśniutki jak na puder brązujący, ale rolę swoją spełnia - nie ma tutaj tak mocnego efektu jak przy innych bronzerach, ale da się nim ładnie wykonturować twarz. Dodatkowo mamy tu efekt pięknego rozświetlenia - przyznam szczerze, że chyba pierwszy raz rozświetlałam twarz właśnie z użyciem tego pudru. Na skórze widać maleńkie drobinki, które mniej lub bardziej udało mi się uchwycić na zdjęciach poniżej - niestety bez słońca nie bardzo się mogłam wykazać w tej kwestii. Po paru godzinach ten efekt rozświetlenia zdaje się nieco przygasać, ale mnie to właściwie nie przeszkadza, skoro efekt pudru brązującego zostaje nadal. 
      Podsumowując, przyczepiłabym się tylko do brzydkiego opakowania ;) Nie jest to kosmetyk, którego mogłabym używać codziennie, bo zwyczajnie wolę matowe bronzery, ale od czasu do czasu na jakieś okazje - czemu nie? ;)
         
        
      A Wy używacie jakichś kosmetyków w perełkach czy w kulkach? Jakie są Wasze wrażenia?

      poniedziałek, 23 stycznia 2012

      Może herbaty? #2 - Zimowe rozgrzewacze

         
      Zaczęła się wreszcie zima z prawdziwego zdarzenia... Jedni się cieszą, inni nie (jak np. ja ;)), marzną jednak wszyscy. Pierwsze, co robię, gdy wracam z dworu, nieważne, czy byłam tylko wyrzucić śmieci czy na dłuższym spacerze, to zaparzenie wody na herbatę. W takie dni, kiedy na dworze jest zimno i szaro, herbatę mogłabym pić hektolitrami - nie piję tylko dlatego, że czasem się nie chce ruszyć zadu po nowy kubek czy dzbanek ;)
      W ramach serii herbacianej postanowiłam Wam więc napisać parę słów o herbatach, które najlepiej się sprawdzają właśnie jako takie zimowe rozgrzewacze :) 
          
      Saga, czarna z witaminą C (kwiat lipy, miód, cytryna, aronia)
      Ta to moja faworytka, odkąd się pojawiła kupuję regularnie, bo schodzi u mnie szybko jak żadna inna. Jest tania - ok. 3,50zł za 25 torebek (można też znaleźć czasem większe opakowanie, 50 torebek) - i bardzo łatwo dostępna - jest chyba wszędzie ;) Opakowanie jest zamykane na klejący pasek, a torebki są zwyczajne, okrągłe z wystającym elementem ułatwiającym wyławianie. Smakuje tak... zimowo, nie jestem w stanie tego lepiej opisać, mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi :D Ewidentnie czuć w niej te rozgrzewające nuty, jak miód i cytryna, które sprawiają, że od razu robi się ciepło w brzuszku ;) Zdecydowanie polecam, nie znam osoby, której by nie smakowała :)
         
      BioActive, zielona z grzańcem (pomarańcza, cynamon, goździk, miód)
      Ta herbata wprowadzona została całkiem niedawno, można ją znaleźć raczej w większych sklepach, kosztuje ok. 3,50zł za 20 torebek. Opakowanie zamykane jest na tzw. "strunę", dzięki czemu aromat nie ucieka i herbata dłużej pozostaje świeża ;) Torebeczki są okrągłe z dwoma wystającymi elementami. Tutaj podobnie jak poprzedniej herbacie czuć porządne rozgrzanie po wypiciu - specyficzny smak zielonej herbaty miesza się z grzańcową goryczką, da się też wyczuć te przyprawy - goździka, pomarańcz, miód, cynamon... Jeśli ktoś lubi herbaty grzańcowe, na pewno zasmakuje mu i ta.
          
      FireTea, Herbatka o smaku grzanego wina z owocami
      Właściwie tutaj chodzi mi o wszelkie rodzaje grzańca - akurat ja na stanie miałam tylko ten teraz. Ten na zdjęciu można dostać w Biedronce, kosztuje ok. 3zł za 20 torebek. Torebeczki są na sznureczkach i z etykietkami. Inne herbaty grzańcowe dostępne są w niemal każdym sklepie, w różnych cenach i z różnymi dodatkami, ale zazwyczaj smakują bardzo podobnie - typowy cierpki smak grzańca jest dość specyficzny i wiem, że nie wszyscy go lubią. Ja np. na grzańca mam ochotę mniej więcej raz do roku, a wtedy potrafię wypić pół opakowania jednego dnia ;)
          
      Lord Nelson, rooibos z wanilią
      Marka Lord Nelson dostępna jest w Lidlu i miałam już chyba wszystkie warianty ;) Najbardziej kocham jednak rooibos z karmelem (który aktualnie mi się skończył) i rooibos z wanilią - cudownie smakują z dodatkiem cukru, są wtedy przepyszne i tak rozgrzewające, że aż brakuje kominka, przed którym można by usiąść w bujanym fotelu ^^ Kosztują ok. 4zł za 25 torebek, z których każda pakowana jest w osobną papierową kopertkę, zawierającą torebeczkę na sznurku z etykietką. Polecam zwłaszcza wersję karmelową, jestem od niej uzależniona - po ciężkim dniu lubię ją sobie pić w gorącej kąpieli, niesamowity i smakowity relaks ;)
          
      Tetley, jabłko i cynamon
      Przyznam szczerze, że za tą herbatą nie przepadam jakoś szczególnie (bo nie jestem fanką cynamonu), ale rodzinka uwielbia mi ją podkradać właśnie zimą, bo przecież właśnie z tą porą roku kojarzy się smak jabłek z cynamonem. Opakowanie kosztuje ok. 5zł za 20 torebek - również takich na sznureczkach i z etykietkami ;) Słyszałam, że ostatnio coraz trudniej ją dostać, choć sama się za nią nie bardzo rozglądam :P Tak czy siak, jeśli ktoś lubi połączenie jabłek i cynamonu, warto się za nią rozejrzeć. 
         
      Tetley Intense Green - pomarańcza i guarana
      Ta herbata jest dla mnie ewenementem, bo jednocześnie super rozgrzewa i... orzeźwia :) Ja jednak preferuję pić ją zimą, latem wydaje się taka zbyt ciężka, wtedy wolę zwykłe zielone herbaty ;) Tutaj pomarańcza zdecydowanie odpowiada za rozgrzanie, a guarana za orzeźwienie i dodanie energii. Opakowanie kosztuje ok. 5zł za 20 torebek na sznureczkach z etykietkami. Zazwyczaj tam, gdzie są herbaty Tetley (choć widuję je coraz rzadziej...) jest również i ta. Jeśli kiedyś się na nią natkniecie - kupujcie bez wahania ;)
         
        
      A co Wy pijecie po powrocie z dworu? Jakie herbaty Was rozgrzewają?
      Chętnie poczytam o Waszych propozycjach i sposobach na wrócenie do życia po mrozie ;)

      niedziela, 22 stycznia 2012

      Mój kolorówkowy zbiór

          
      Wczoraj (z pomocą kota, co widać na zdjęciu powyżej ;)) postanowiłam przysiąść i zrobić porządek w moich kolorówkowych zbiorach, a przy okazji zrobić im zdjęcia i spisać poszczególne kosmetyki. Trochę mi to zajęło, choć nie mam jakoś strasznie dużo kolorówki - choć było gorzej, ale w ciągu ostatniego roku pozbyłam się wielu kosmetyków, których nie używałam, a pojedyncze cienie w większości zastąpiłam paletkami :)
      Przyjrzyjmy się więc po kolei poszczególnym kategoriom :)
         
      TUSZE DO RZĘS - 6 SZT
      1.    Maybelline Colossal Volum’ Express, czarny
      2.    Kobo Lash Modeling Mascara, czarny
      3.    Avon SuperShock Max, czarny
      4.    Essence Eye Colour Booster 02 showtime, fioletowy
      5.    Golden Rose Style Mascara, granatowy
      6.    Golden Rose Style Mascara, zielony

        
      Trzy czarne tusze, z których każdy daje inny efekt - lubię wszystkie trzy i myślę, że używanie ich zamiennie to dość rozsądne rozwiązanie ;) No i trzy kolorowe tusze - używam rzadziej, ale na pewno się nie kurzą ^^ Lubię czasem poszaleć z rzęsami. Golden Rose w tej kwestii zdecydowanie wymiatają.
         
      CIENIE DO POWIEK - 17 SZT
      1.    Kobo Duo – 402 Feel Alive
      2.    Kobo Duo – 403 Exotic Journey
      3.    Avon 8in1 Water Colour
      4.    Bourjois Perfect Harmony – 11 Miss Spilit
      5.    Sleek Make-up – Monaco
      6.    Sleek Make-up – Original
      7.    Collection 2000 – Poptastic Eye Paletce
      8.    Maybelline Eye Studio – 02 Vivid Plums
      9.    Oriflame – Zestaw do stylizacji brwi
      10.    Sensique Oriental Dream Trio – 129 Holi Festiwal
      11.    Sensique Oriental Dream Trio – 133 Bamboo in Autumn
      12.    Sensique Trendy Colour Trio – 3-124
      13.    Inglot – sypki – 69
      14.    Kobo Fashion – 208 Bronze
      15.    Kobo Mono – 114 Aubergine
      16.    Virtual – Eyeshadow base
      17.    Kobo – Pure pigment liquid base
        
      Jak mówiłam, są tu głównie paletki i bardzo się z tego cieszę. Zajmują znacznie mniej miejsca niż pojedyncze cienie i są wygodniejsze. W przyszłości zamierzam zaopatrzyć się też w paletkę KOBO, aby upchnąć w jednym miejscu te dwa pojedyncze cienie i może te z podwójnych paletek.
         
      EYELINERY - 8 SZT
      1.    Kobo Intense Pen Eyeliner – 102 Brown
      2.    Kobo Intense Pen Eyeliner – 101 Black
      3.    Essence Return to Paradise – brązowy
      4.    Catrice Welcome to Las Vegas – Drama Queen
      5.    Essence I love Berlin – 05 I’m a Berliner
      6.    Avon – Olive
      7.    Lovely – czarny
      8.    Beauty UK Pearl Eyeliner – 6 Purple Haze

      KREDKI DO OCZU - 10 SZT
      1.    My Secret Satin Touch Khol – 9 Plum
      2.    Emily – 115
      3.    Emily – 119
      4.    Gosh Velvet Touch – Lemon Soda
      5.    Oriflame Very me – Blue Metal
      6.    Essence Into the Wild – brąz
      7.    no-name – srebrna
      8.    Yver Rocher Luminelle – czarna
      9.    Maybelline Khol Express – biała
      10.    MaxFactor Khol Pencil – czarna
        
      To chyba najbardziej rozrośnięta kategoria u mnie, ale to dlatego, że mogę wyjść z domu bez grama korektora, podkładu czy pudru, ale oczy wolę mieć jakoś podkreślone ;) Nie wszystkie z tych kosmetyków mnie w pełni satysfakcjonują, jak np. kredka Essence Into the Wild, ale lubię jej efekt, choć jest nietrwały. 
         
      SZMINKI - 5 SZT
      1.    Avon – Frozen Berry
      2.    Avon – Buttered Rum
      3.    Avon – Blonde Ambition
      4.    Avon – Latte
      5.    Avon – Perfect Pink

      BŁYSZCZYKI - 5 SZT
      1.    Sensique Colorful Dream – 300
      2.    Rimmel Stay Glossy – Endless Night
      3.    Avon Glazewear – Chrome Amethyst
      4.    Avon Cool Pout – Iced Latte
      5.    Avon ColorTrend – Peppermint

      BALSAMY DO UST - 6 SZT
      1.    Wet&Wild Natural Blend – 104
      2.    Nivea Pure&Natural – Milk & Honey
      3.    Carmex Original w sztyfcie
      4.    Lip Smacker Sprite
      5.    Yves Rocher – balsam Truskawka
      6.    Avon Naturals – Balsam z woskiem pszczelim

        
      Usta maluję głównie zimą, jako zabezpieczenie przed skubaniem suchych skórek ;) Szminek i błyszczyków mam chyba dość "normalną" ilość, balsamów też, jeśli wziąć pod uwagę, że muszę mieć je rozlokowane w strategicznych miejscach, by nie zapomnieć o ich stosowaniu - pod poduszką, w torebce, na biurku, w kieszeni płaszcza... W ten sposób wszystkie są w użytku ;)
          
      PUDRY I BRONZERY - 6 SZT
      1.    Rimmel Stay Matte – 003 Peach Glow
      2.    Rimmel Stay Matte – 003 Peach Glow
      3.    Virtual – puder sypki 023 naturalny
      4.    Synergen Kompakt Puder – 03 Sand
      5.    Ikos – ziemia egipska
      6.    Sensique – mapka brązująca 105

        
      Tu też dość normalnie - dwa pudry prasowane Rimmela - moje ukochane, kupiłam kiedyś w dwupaku, jeden sypki Virtuala, kiedy prasowane zawodzą, i jeden w kompakcie w sam raz do torebki. No i dwa bronzery - jeden z drobinkami, drugi bardziej matowy - choć z ziemią egipską jak na razie dopiero się poznajemy :)
         
      PODKŁADY - 3 SZT
      1.    Rimmel Match Perfection – 103 True Ivory
      2.    Avon Calming Effects – Nude
      3.    Avon Ideal Shade – Nude

      KOREKTORY - 2 SZT
      1.    Acne Camouflage – korektor leczniczy
      2.    Kobo Perfect Cover Stick – 103 Beige
            
      Podkład Rimmel mógłby wystąpić tu solo w kategorii "Podkłady" - jest idealny. Dwa pozostałe trzymam w sumie "na wszelki wypadek", choć ten Calming Effects szuka nowej właścicielki, a Ideal Shade tak dawno nie używałam, że nie pamiętam, czy jest OK :P W kwestii korektorów, oba stały się moimi must-have - ten leczniczy faktycznie zalecza i dobrze kryje niedoskonałości, a Kobo świetnie radzi sobie z sińcami pod oczami itd. :)
           
       
      I co powiecie o moim zbiorze? Dużo? Mało?
      Używacie podobnych kosmetyków, czy Wasze kolekcje wyglądają zupełnie inaczej?
      Może jesteście ciekawe czegoś, o czym jeszcze nie zdążyłam pisać tu na blogu?

      sobota, 21 stycznia 2012

      Lirene Wygładzenie - Krem przeciwzmarszczkowy z ceramidami +40 (recenzja gościnna)

      Jakiś czas temu wpadł mi w łapki krem przeciwzmarszczkowy dla kobiet powyżej 40. roku życia marki Lirene. Oczywiście nie byłoby sensu, żebym ja go używała, ale chętnie przygarnęła go moja mama :) Od tamtego czasu minął już ponad miesiąc, więc wczoraj zmolestowałam mamę, żeby podyktowała mi recenzję tego kremu. Oto ona :)
          
         
      Opis producenta:
      Krem przeznaczony jest do pielęgnacji każdego typu skóry po 40 roku życia, która potrzebuje efektywnego działania przeciwzmarszczkowego i wygładzającego. Intensywna i skuteczna formuła, oparta o wyjątkowo efektywne składniki aktywne, działa intensywnie wygładzająco oraz hamuje proces starzenia się skóry.
      Dla jakiego wieku?  40-50
      Jak działa? ceramidy - wypełniają przestrzenie międzykomórkowe, skutecznie odbudowując barierę ochronną naskórka i sprzyjając intensywnej odnowie prawidłowych funkcji fizjologicznych skóry
      witamina A - likwiduje oraz zapobiega pogłębianiu się zmarszczek
      olej migdałowy - skutecznie wygładza i wzmacnia lipidową barierę ochronną skóry
      witaminy C i E - chronią skórę przed niszczącym wpływem wolnych rodników, hamując fotostarzenie
      W efekcie skóra jest gładka, głęboko zregenerowana i odżywiona a zmarszczki ulegają wyraźnemu spłyceniu.
      Jak stosować? Krem stosować codziennie rano i wieczorem na oczyszczoną skórę twarzy i szyi. Nałożyć krem, delikatnie rozprowadzić i wmasować. Bogata, a jednocześnie szybko wchłaniająca się formuła kremu sprawia, że nie pozostawia on na skórze tłustej warstwy. Krem idealnie nadaje się pod makijaż.
         
      Gdzie i za ile: wszędzie, ok. 15zł
        
      Skład: niestety Mama wyrzuciła kartonik zanim zdążyłam cyknąć zdjęcie, a nigdzie w necie nie mogę znaleźć tego składu :(
         
           
      Opinia Mamy:
      Krem kryje się w wygodnym i estetycznym plastikowym słoiczku, który niestety nie ma żadnej osłonki – po odkręceniu od razu mamy dostęp do produktu. Konsystencja kremu jest dość rzadka i lekka, co pozwala na jego szybką wchłanialność. Zapach jest przyjemny i delikatny, nie pachnie niczym konkretnym.
      Po ponad miesiącu stosowania mogę określić efekty działania tego kremu. Od razu po zaaplikowaniu go na twarz czuć, że skóra staje się bardziej elastyczna i naciągnięta, później stopniowo efekt ten zanika. Krem nie roluje się przy aplikacji i, jak już wspominałam, szybko się wchłania. Na pewno też działa na cerę mocno nawilżająco, zmniejszyła się porowatość skóry, zmarszczki wyglądają na nieco wygładzone, choć nie jest to spektakularny efekt liftingu, ale przecież nie o to chodzi, kiedy stosujemy krem ;)
      Warto też wspomnieć, że krem jest wydajny i ogólnie bardzo przyjemny w użytkowaniu.
         

         
      Przy okazji - zauważyłyście już może zakładkę "Co wkrótce?" na górze mojego bloga... Wymieniam tam na bieżąco posty, które jestem w stanie napisać w najbliższym czasie. Możecie to przyspieszyć, jeśli Wam zależy na jakiejś konkretnej recenzji czy poście - po prostu napiszcie to w komentarzu w tamtej zakładce - to pomoże mi w doborze tematyki bloga, a Wam uprzyjemni jego odwiedzanie :)

      LinkWithin

      Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...