poniedziałek, 31 grudnia 2012

Dax Perfecta Extra Slim - Wyszczuplające serum antycellulitowe

Na dziś mam dla Was recenzję gościnną - moja koleżanka Agnieszka testowała antycellulitowe serum wyszczuplające Dax Perfecta i podzieliła się z nami opinią. Jesteście zainteresowane? :)
  
  
Opis producenta:
  
   
Gdzie i za ile: wszędzie, np. Rossmann czy BioGaleria.pl, ok. 10zł / 200ml
  
Skład:
   
Opinia Agnieszki:
Zgodnie z opinią producenta po 6 tygodniach stosowania produktu cellulit powinien zmniejszyć się o 84%, takiej zmiany niestety nie zanotowałam natomiast napięcie skóry w obrębie ud i pośladków, gdzie stosowałam serum jest widoczne i wyczuwalne. Konsystencja serum jest odpowiednia, nie jest ono ani za rzadkie ani za gęste, szybko, ładnie się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu. Zapach produktu jest świeży, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podobny zapach mają niektóre maści na stłuczenia lub maści rozgrzewające. Jedynym minusem w te zimowe dni to efekt chłodzenia serum. W chwilach kiedy na zewnątrz temperatura spadała poniżej zero to ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę było smarowanie się CHŁODZĄCYM serum antycellulitowym, jednak czego nie robi się dla poprawy wyglądu :)
   
  
Widoczne i zadowalające efekty działania kosmetyku Dax Cosmetics da się zaobserwować podczas stosowania go, jako kuracji wspomagającej walkę z cellulitem. Tak trudnego przeciwnika nie pokonamy stosując tylko krem czy serum. Zdecydowanie polecam, jako kosmetyk pielęgnacyjny, nawilżający, napinający, ale nie wyszczuplający. 
  
    
A pytanie z nieco innej beczki - jaki jest Wasz stosunek do recenzji gościnnych?

niedziela, 30 grudnia 2012

Konkurs z Original Source - wyniki!

  
Wczoraj o północy dobiegł końca konkurs Original Source.
Tym razem nie miałam większych wątpliwości, kto powinien wygrać, więc bez zbędnych ceregieli...

ZESTAW ORIGINAL SOURCE WĘDRUJE DO MIRIELKI!
  
  
Mirielko, nie wiem, co bierzesz przed snem, ale chcę to samo :D
Zaraz się do Ciebie odezwę mailowo :)

Jeśli nie wygrałyście - bez obaw, będą kolejne konkursy :)

sobota, 29 grudnia 2012

CCS Foot - Sól do stóp - kąpiel zmiękczająco-relaksująca

Przedwczoraj było o soli do kąpieli, więc idąc za ciosem dziś napiszę Wam parę zdań o soli, ale do stóp. Tym razem mowa o soli marki CCS Foot, możecie ją kojarzyć choćby po tym, że jakiś czas temu recenzowałam tu ich krem. Jak sprawdziły się te niebieskie śliczności? Poczytajcie :)
  
  
Opis producenta i skład:
  
   
Gdzie i za ile: w aptekach (TU lista), ok.20zł / 470g
  
Moja opinia:
Jak widzicie, opakowanie soli jest bardzo podobne do soli BeBeauty - jest to plastikowy przezroczysty słoik z metalową albo metalopodobną zakrętką - ładny, prosty i praktyczny. Jedyna różnica to wielkość  - biedronkowe są nieco większe, ale też służą do innego celu, więc soli powinno być w opakowaniu więcej.
Sól to niebieskie kryształki, wśród których wypatrzeć można równie niebieskie "pałeczki", przypominające mi bardzo kolorową posypkę do wypieków - kojarzycie, o czym mówię? :) Nie mam pojęcia, czym są te pałeczki, ale efekt jest ;) Jeśli chodzi o zapach - jest bardzo morski. Wiadomo, chemiczny, ale jednak czuć tu morze. Nie jest nieprzyjemny, ale zachwytu też nie ma.
   
  
 Aby wymoczyć stopy, wsypujemy do miski ok. nakrętki albo dwóch soli. To mało, okazuje się, że sól jest bardzo wydajna, czym nadrabia swoją dość wysoką cenę. Starczy na wiele zastosowań - ja używałam jej z 10 razy, a nadal mam prawie pół słoika. Po wsypaniu do wody sól zabarwia ją od razu na niebiesko. Tworzy też całkiem niezłą pianę, co możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. Zapach unosi się, ale nie jest jakoś specjalnie intensywny.
I teraz najważniejsze - efekty. Po 15 minutach moczenia stóp w takiej solance muszę się zgodzić właściwie ze wszystkimi obietnicami producenta! Bardzo rzadko mi się to zdarza! Ale po kolei.
- zmiękcza zrogowacenia - jak najbardziej!
- przynosi odprężenie stopom - tu również się zgadzam
- ma przyjemny, świeży zapach - kwestia gustu, dla mnie ujdzie
- tworzy bogatą pianę - jak widać poniżej.
Stopy są naprawdę zadowolone - miękkie, rozluźnione, nawet po kilku godzinach łażenia w niewygodnych butach - świetna ulga. Jedyne, co mogłabym tej soli zarzucić to to, że nie wpływa w żaden sposób na nawilżenie stóp, ale od tego mamy kremy, prawda? :)
  
  
Spotkałyście się już z produktami CCS Foot? :)

piątek, 28 grudnia 2012

Zostań Superbohaterką - zrób cytologię!

Jesteśmy na typowym blogu pisanym przez kobietę dla kobiet, dlatego dziś chciałabym poruszyć kwestię o wiele bardziej "kobiecą" niż kosmetyki czy uroda. Musimy o siebie dbać także na inne sposoby.
 Chciałabym wesprzeć w swych działaniach Organizację Kwiat Kobiecości. Słyszałyście o niej?
Organizacja ta promuje regularne badania cytologiczne, uświadamia kobiety o zagrożeniu, jakim może być rak szyjki macicy, który może uderzyć w każdą z nas. 
Czy wiedziałyście, że na raka szyjki macicy codziennie umiera 5 Polek? Ja nie wiedziałam. Zszokowało mnie to, bo przecież to choroba, której bez większych problemów można zapobiec, dzięki regularnemu wykonywaniu cytologii. Pozwala ona na szybkie wykrycie nowotworu, a przedinwazyjny rak szyjki macicy jest w 100% wyleczalny. 

Zachęcam Was z całego serca do przyjrzenia się tematowi, choćby na stronie organizacji:
http://www.KwiatKobiecosci.pl

Tymczasem mam dla Was dwa uświadamiające komiksy:
   
Przyznam szczerze - wczytałam się w te materiały i od razu zadzwoniłam do mojego lekarza umówić się na badanie, bo ostatnie robiłam jakieś półtora roku temu. Czas o siebie zadbać, Wam również radzę :)

czwartek, 27 grudnia 2012

BeBeauty - Rozgrzewająca sól do kąpieli Owoce Cytrusowe

Pamiętacie, jak jakiś czas temu poszukiwałam limitowanej soli do kąpieli z Biedronki? Zdobyły ją dla mnie dwie kochane blogerki - Nie-codzienna i un-usual (a jak ładnie nickami do siebie pasują! :D). Mam więc teraz dwa słoje - a właściwie jeden i trochę ;) Myślę, że nacieszyłam się nią już na tyle, żeby podzielić się z Wami recenzją :)
  
  
Opis producenta i skład:
  
   
Gdzie i za ile: w Biedronkach, ok. 4zł / 500g
  
Moja opinia:
Sól ta jest edycją limitowaną na zimę, ale jak widzicie - mieści się w dokładnie takich słojach jak regularne wersje - plastikowych, bezbarwnych, z metalową (albo metalopodobną) zakrętką. Są wygodne i praktyczne, a do tego ładne - świetnie wyglądają te butelko-słoje na półce łazienkowej, ta w dodatku ma na etykiecie bardzo apetyczne cytrusy, więc nie ma co się dziwić, że od razu poczułam się skuszona ;)
Sól składa się z kryształków o średniej wielkości, w kolorze pomarańczowym. Pachnie pięknie - cytrusowo, ale czuć też korzenne rozgrzewające nuty. Zapach jest niewątpliwie głównym atutem tej soli :)
  
  
Po wsypaniu do wody najpierw zabarwia wodę na żółto-pomarańczowy kolor, a potem tworzy delikatną pianę. Widać dokładnie, jak uwalnia się barwnik z kryształków, które niestety dość wolno się rozpuszczają, a nie przepadam za "kamyczkami" wbijającymi mi się w tyłek w wannie ;) Da się to ominąć, wsypując sól siedząc już w wannie ;) Zapach jest dość intensywny, ale nie drażniący, warto dobrać żel pod prysznic o podobnym zapachu, bo ten jest dość specyficzny i mogą się kłócić - a może to tylko ja mam jakieś spaczenia pod tym względem ;) Po kąpieli okazuje się, że skóra jest lekko nawilżona, ale balsam i tak się przyda. 
Jeśli jeszcze gdzieś znajdziecie te sole, kupujcie je śmiało - o ile stałe wersje mnie do siebie nie zachęcają, tak ta jest świetna :)
  
  
Używałyście którejś z soli BeBeauty?
A może innych biedronkowych kosmetyków? Macie swoje hity? :)

środa, 26 grudnia 2012

Świątecznie i prezentowo :)

Dziś drugi dzień świąt, ale zostaje mi już tylko słodkie lenistwo, więc myślę, że mogę podsumować tegoroczne święta ;) Ubraliśmy choinkę, wysprzątaliśmy cały dom, narobiliśmy masę potraw, obdarowaliśmy się prezentami i objedliśmy się na zapas na najbliższe miesiące!
A jak dokładnie to wyglądało?
   
  
Choinka oczywiście największą atrakcję stanowiła dla Tymona, naszego koto-żbika ;) Trudno było go od niej oderwać, czasem trzeba było go wyjmować spomiędzy gałązek. Kolorowe i błyszczące ozdoby powieszone przez moje młodsze rodzeństwo bardzo mu się podobały ;) Na szczęście jak dotąd choinka stoi cała i zdrowa, nie ma też strat w ozdobach - może poza rękodziełowym aniołkiem, który stał na szafce obok - Tymon obgryzł mu całe skrzydła :P
  
 
Dla mnie z kolei dużą frajdą było przygotowywanie prezentów dla najbliższych - powyżej ich część. W tym roku co prawda prezenty były skromne, bo i funduszy coraz mniej, ale wydaje mi się, że trafiłam dobrze w gusty każdego obdarowanego. Najtrudniej miałam z prezentem dla Taty, ale kilka "egzotycznych" piwek załatwiło sprawę ^^
Spakowałam wszystko ładnie we fioletowo-złoty papier, myślę, że wszyscy już po samym tym wzorze domyślili się, kto jest tajemniczym Mikołajem :P Ważne, że się podobało :)
    

Święta znowu spędzaliśmy w dużym gronie (13 osób), więc i potraw zebrało się więcej niż tradycyjne dwanaście. Na szczęście nie było przymusu, żeby spróbować wszystkiego - nie lubię ryb ;) Wyjątkiem są pyszne śledzie w śmietanie z jabłkiem i cebulą ;) Jadłam w sumie niewielki odsetek potraw. Moja ciocia zrobiła bardzo ciekawą sałatkę czosnkową na słodko - dziwna, ale zaskakująco smaczna! Umiecie sobie wyobrazić połączenie czosnku, rodzynek, ananasa, jabłka, sera żółtego i jeszcze kilku składników? Muszę chyba wyciągnąć od cioci dokładny przepis :)
  
 Przejdźmy do kolejnej części - prezenty, które ja dostałam ;)
Mikołaj miał chyba błędne informacje na mój temat albo coś mu się pomyliło, bo uznał, że byłam na tyle grzeczna, żeby uszczęśliwić mnie kilkoma cudami :)
  
  
Po pierwsze, piękny zestaw pościeli od Ukochanego. Tutaj wybierałam sama, więc cóż, prezent jak najbardziej trafiony :D Już się zakochałam w tym komplecie!
  
  
Druga rzecz to sweter od mojej przyszłej teściowej ;) Bardzo mięciutki i miły w dotyku, lekko nietoperzowaty, w beżowym kolorze. Mój deficyt swetrów został ostatecznie zażegnany :D
  
  
Kolejne są prezenty od mojej nowo odnalezionej mentalnej siostry, czyli meSS :) Dostałam od niej czekoladowy krem uniwersalny Oriflame, z czego szalenie się cieszę, bo tylko jego brakowało mi do upragnionej kolekcji :) Jest tu też śliczny wisiorek w kształcie serca złożonego z kwiatów - już parę razy go nosiłam, a to coś - rzadko pamiętam o naszyjnikach ;)
  
  
Tutaj mamy komin, o którym od dłuższego czasu marzyłam, a jakoś nie było okazji kupić :) Ten jest świetny, bo to tak naprawdę szalik w formie rurki - można go zwinąć i powstaje komin, więc możemy go nosić na dwa sposoby. Jest w kolorach beżu i brązu, choć wygląda różnie w różnym świetle ;) W tym przypadku tajemniczym Mikołajem byli rodzice :)
  
  
Teraz nieodłączny element świąt - średnio trafione prezenty. Tzn. byłyby trafione, gdyby nie były w najgorszym z możliwych kolorów dla mnie - w niebieskościach wyglądam na martwą :<
  
  
Na pocieszenie - bardzo trafione prezenty z Oriflame od Rodzicielki - perfumy Chiffon i zakładka do książki. Perfumy bardzo w moim guście, a do zakładki musiałam się przekonać, bo rzadko już czytam tradycyjne książki, odkąd mam Kindle'a, ale faktycznie ładna i praktyczna rzecz - a dodatkowo stworzona i sprzedana w szczytnym celu ;)
  
  
Ten prezent jeszcze do mnie nie dotarł, poczta nawaliła ;) W każdym razie jest to śliczny terminarz od mojej siostry. Co roku mam problem ze znalezieniem odpowiedniego i w końcu kończę z dużym, brzydkim, czarnym, typowo biurowym ;) Tym razem tak nie będzie :)
  
  
Ostatni drobiazg zapewne Was zdziwi - co to i po co to pokazuję? Otóż to zwykły pisak. A może niezwykły? Mój brat (mający niecałe 6 lat) dostał zestaw takich pisaków na święta. Podarował mi ten jeden, bo uznał, że jest w moim kolorze, czym mnie baaardzo rozczulił :) Teraz będę miała czym maziać po notatkach podczas nauki - wszelkie pisaki i zakreślacze to u mnie zawsze towar deficytowy ;)

 Na koniec jeszcze Was postraszę:
  
  
To mój skromny wigilijny makijaż. Cienie to paletka Sleek Safari na bazie Joko, liner to Wibo, a tusz Hean Volume+ :) Tak w dużym skrócie, bo pewnie już macie dość tej notki :P
  
A jak Wam minęły święta? :) Dostałyście coś ładnego? ;)

wtorek, 25 grudnia 2012

Revlon - Top Coaty do paznokci - 340 Stunning & 261 Sparkling

Odpoczywając chwilę od świątecznego obżarstwa chciałabym napisać Wam dziś o dwóch brokatowych topach Revlon. Oba trafiły w moje ręce losowo - to znaczy, że nie ja je wybierałam, ale właściwie podobają mi się i pewnie dołączą na stałe do mojej ogromnej szczęśliwej rodzinki lakierów ;)
  
  
Topy te kosztują tyle samo, co zwykłe lakiery, czyli ok. 20zł. Dostępne są np. w Douglasie, Hebe itd. 
Buteleczki ani pędzelki również nie różnią się wcale od innych lakierów Revlonu - są ładne, smukłe, eleganckie, a pędzelki określiłabym mianem "najzwyklejszych" ;) Średniej wielkości, o okrągłym przekroju. Są za to dość długie - dla jednych to minus, dla drugich plus, dla mnie raczej cecha neutralna :)
  
  
Jak sama nazwa wskazuje, topy służą do pokrywania nimi innego lakieru. Te postanowiłam zestawić z dwoma lakierami Kobo, o których pisałam jakiś czas temu, sparowałam je w ten sposób:
  
  
I co z tego wynikło? :)

  
Top 340 Stunning to srebrny brokat i srebrne heksagony. Zawartość drobinek jest dość marna - na zdjęciach macie jedną warstwę topa i jak widzicie - są one rzadkie na paznokciu. Pozostaje dać drugą warstwę albo zostawić taki właśnie dość subtelny efekt. Top schnie za to bardzo szybko, zwłaszcza, jeśli nie próbujemy na siłę dodawać drobinek, maziając paznokieć kolejnymi warstwami topa, kiedy poprzednia jeszcze nie wyschła ;) Przez swój uniwersalny kolor, top ten będzie się nadawał do wykończenia manicure'u w dowolnym odcieniu :)
   
  
W drugim połączeniu użyłam topa 261 Sparkling. Również składa się z brokatu i heksagonów, ale tym razem w kolorze nieco rdzawego różu. W przeciwieństwie do srebrnego brata, Sparkling pełen jest drobinek, na powyższych zdjęciach też jest tylko jedna warstwa, a błyskotek na paznokciach widać znacznie więcej i ten efekt bardziej mi się podoba - jak już ma się błyszczeć, niech błyszczy się sporo ;) Schnie dość szybko, choć wydaje mi się, że ciut wolniej niż Stunning. Myślę, że na wielu kolorach będzie wyglądał dobrze, ale ja od razu pokochałam go na fiolecie :)
  
Używacie topów? Wolicie takie brokatowe czy może zwykle lub matowe?

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

źródło
  
Jeśli jeszcze nie zauważyłyście - dziś Wigilia Świąt Bożego Narodzenia :)
Z tej okazji chciałabym życzyć Wam wszystkiego, co najlepsze! Dużo szczęścia i powodzenia w osiąganiu celów, dużo zdrowia, które w tym pomoże, dużo spokoju ducha i cierpliwości, wiary w siebie i w ludzi :)
  A także dla blogerek oczywiście ciekawych notek na blogach, rzetelnych recenzji, wiernych czytelników, duuużo weny twórczej, braku anonimowych hejterów i wielu propozycji współprac ;)

WESOŁYCH ŚWIĄT! :)

niedziela, 23 grudnia 2012

Bielenda - Dwufazowy olejek do kąpieli Ameryka

Zimowe wieczory lubię uprzyjemniać sobie gorącymi, pachnącymi i odprężającymi kąpielami. Do tego trzeba oczywiście odpowiednich kosmetyków, więc ciągle z radością testuję coraz to nowe płyny, olejki, sole do kąpieli. Dziś chciałabym Wam napisać o dwufazowym olejku od Bielendy. Zainteresowane? :)
  
  
Opis producenta:
Dwufazowy olejek do kąpieli i pod prysznic wykorzystuje niezwykłe właściwości roślin rytualnych Amazonii – zapewnia wyjątkową kąpiel w delikatnej śmietankowej pianie. Zawiera BIO OLEJEK PISTACJOWY – NATURALNE ŹRÓDŁO MŁODEJ SKÓRY.
O piękno Twojej skóry zadbają JAGODA ACAI oraz AWOKADO – intensywnie wzmacniające i regenerujące skórę, wspierające ją w walce z procesami starzenia, oczyszczające organizm. Dzięki bogactwu witamin i minerałów te amazońskie owoce poprawią jędrność i sprężystość ciała, a Tobie przywrócą witalność. Twoja skóra odzyska niezwykłą miękkość i właściwe nawilżenie; a ciało odpręży się po stresie i napięciu całego dnia. Świeży, egzotyczny i energetyzujący aromat olejku poprawia samopoczucie, pobudza i dodaje energii.
   
Gdzie i za ile: wszędzie, np. na DolinaKremowa.pl, 12zł / 400g
  
Skład:
Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Paraffinum Liquidum, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Cocamidopropyl Betaine, Pistacia Vera Seed Oil, Persea Gratissima Oil, Euterpe Oleracea Fruit Extract, Maltodextrin, Citric Acid, Sodium Chloride, Disodium EDTA, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Parfum, Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool, CI 42090, CI 19140.
  
   
Moja opinia:
Olejek dostajemy w twardej plastikowej butelce, ozdobionej ładną naklejką z opisami i motywem mapy Ameryki Południowej. Już samo opakowanie bardzo mi się podoba, zwłaszcza, że lubię dwufazowe kosmetyki - tutaj mamy dwie warstwy olejku, jedną jadowicie zieloną na dole i drugą pistacjową na górze. Pistacjowa warstwa jest znacznie mniejsza, ale po wymieszaniu ich obu to ona nadaje kolor olejkowi :)
Właściwie, czy olejek jest olejkiem? Nie bardzo. Tzn. po części oczywiście musi być, żeby być dwufazowym, ale płyn nie jest ani trochę tłusty, co dla mnie jest plusem ;) Jeśli chodzi o zapach - jest prześliczny. Prawdę mówiąc, nie jestem w stanie go nawet opisać, ale autentycznie kojarzy się z południowoamerykańską dżunglą, jest świeży i baaardzo intrygujący!
  
  
Po wlaniu olejku do kąpieli woda robi się nieco mleczna, zapach roznosi się po całej łazience, jest intensywny, ale nie za bardzo. Tworzy się również piana - lekka, ale trwała. Woda staje się bardzo miękka w dotyku, jeśli wiecie, co mam na myśli, nie można się powstrzymać od polewania nią tych nieszczęsnych części ciała, które nie mieszczą się pod wodą ;) Jedyny minus to to, że po wyjściu z wanny skóra nie jest w ogóle nawilżona (przesuszona też nie ;)), więc balsam tak czy siak jest konieczny. Wydajność też jest cechą neutralną - butla wystarczy mi pewnie na ok. 10 kąpieli, to średni wynik.
Taka kąpiel to prawdziwa przyjemność, teraz strasznie korci mnie, żeby wypróbować inne wersje olejków z tej serii... Może kiedyś :) Na razie jednak polecam Wam ten olejek, myślę, że przypadnie do gustu wszystkim :)
  
   
Używałyście jakichś produktów z tej nowej serii Bielendy? Możecie coś polecić albo odradzić?

sobota, 22 grudnia 2012

Lumpeksowe łowy! #3

Dawno nie pisałam posta o stricte lumpeksowych łowach, prawda? :)
Po części na pewno dlatego, że mniej takich zakupów ostatnio robiłam, ale od kiedy trafiłam na bloga BeautyHairAndFashion i jej cudne łupy, strasznie kusiło mnie, żeby wybrać się do lumpka i pobuszować po nim w dniu dostawy, kiedy ciuszki nie są może najtańsze, ale przynajmniej jest w czym wybierać ;) W czwartek dostałam wreszcie stypendium, więc radośnie pobiegłam... je wydać :D
  
   
Jak widzicie, jestem ostatnio dość monotematyczna, jeśli chodzi o kolory ;) Szczerze mówiąc, patrzyłam też na wieszaki z innymi kolorami (w tym lumpku ubrania są posegregowane kolorystycznie ;)), ale nic dla siebie nie znalazłam, choć przydałoby mi się trochę zieleni i beżów w szafie. No nic, na razie uzupełniłam zapasy brudnych/pudrowych różów i fioletów - z beżowym wyjątkiem. Za cztery rzeczy zapłaciłam 38zł.
Pokażę je po kolei :)
  
  
Pierwsza jest bluzka z długim rękawem z H&M, kosztowała 8zł. Jest w kolorze brudnego różu, a najbardziej ujął mnie ten dekolt, choć nie mam pojęcia, jak go określić ;) Może już zauważyłyście, że uwielbiam motyw guziczków przy dekolcie - nieważne, czy odpinanych czy tylko naszytych. Przyznam, że miałam co do tej bluzki mieszane uczucia - na wieszaku mi się spodobała, w przymierzalni już mniej, ale przepadłam, kiedy ją założyłam, jest dla mnie idealna :)
  
  
Druga bluzka jest marki Marks & Spencer, kosztowała 6zł - i dobrze, bo nie zachwyciła mnie aż tak, żebym dała za nią więcej ;) Jest pudrowy róż, są guziczki i są długie rękawy, na których mi zależało, bo mało mam tego typu bluzek. Szału nie ma, ale podoba mi się ;)
  
  
Kolejnym zakupem jest śliczny jasnobeżowy sweterek nieznanej mi marki Lindex (?), kosztował 10zł. Wyszedł na zdjęciach średnio (a może to ja), ale wierzcie mi, na żywo prezentuje się o wiele lepiej ;) Wbrew pozorom jest dość gruby i ciepły, a właśnie takich rzeczy poszukiwałam teraz :)
  
  
Ostatnim lumpkowym łupem jest śliwkowo fioletowy sweterek Isolde - kolejna nieznana mi marka. Kosztował 12zł, ale urzekł mnie. Nie jest może super ciepły, ale na pewno bardzo wygodny, traktuję go jako taką narzutkę na zimowe wieczory. Muszę coś tylko wykombinować z rękawami - są strasznie krótkie, więc noszę je podwinięte, ale zsuwają się przez sztywne mankiety. Trudno, coś wymyślę :)
  
Na koniec jeszcze udałam się do innego sklepu, uzupełnić bieliźniane braki:
  
  
Kosztowały po 7zł, a są naprawdę idealnie dobrane rozmiarowo, jestem w szoku :) Znam swój właściwy rozmiar, jestem "stanikowo uświadomiona", więc mam nadzieję, że uda się nam się tym razem uniknąć tej dyskusji ;) Swoją drogą, czy mi się wydaje, czy naprawdę jest coraz trudniej dostać usztywniany stanik bez push-upa?
   
Jak Wam się tym razem podobają moje łupy? :)
Upolowałyście ostatnio coś ciekawego w lumpku?

piątek, 21 grudnia 2012

Mariza Spa - Cukrowy peeling do ciała Brzoskwinia

Na dziś mam dwa Was recenzję kosmetyku, który budzi we mnie bardzo sprzeczne uczucia. Mowa o cukrowym brzoskwiniowym peelingu do ciała Marizy. Planowałam zrecenzować go od dawna, ale ciągle nie wiedziałam, co właściwie w tej recenzji napisać. Dziś pora wreszcie coś z siebie wydusić na jego temat...
  
  
Opis producenta:
"Cukrowy peeling doskonale wygładza Twoje ciało a aromat dojrzałych brzoskwiń rozpieszcza delikatną słodyczą, zapewnia odprężenie i poprawia nastrój. Preparat zawiera kryształki cukru oraz olejek z kiełków pszenicy bogaty w witaminę E, dzięki którym delikatnie złuszcza i usuwa martwe komórki naskórka, przyspiesza proces jego odnowy i poprawia mikrokrążenie. Działa rewitalizująco i odżywczo, lekko natłuszcza. Pozostawia skórę odpowiednio nawilżoną, aksamitnie miękką i gładką w dotyku o przyjemnym zapachu."
  
Gdzie i za ile: u konsultanki, na www.mariza-kosmetyki.com.pl (KLIK), 16,60zł / 200ml
  
Skład:
Sucrose, Mineral Oil, Hydrogenated Castor Oil, Petrolatum, Tritci Oil, Hydrophilic Fumed Silica, Caprylic/Capric Trigliceride, Ethylparaben, Fragrances, CI 19140.
  
   
Moja opinia:
Peeling mieści się w dość małym plastikowym słoiczku. Opakowanie jest praktyczne, bo możemy zużyć produkt do końca, wiedzieć zawsze, ile go pozostało, oraz wygodnie nabrać odpowiednią ilość peelingu. Jest też dość ładne, choć wygląda dla mnie nieco... tanio? Sam peeling ma brzoskwiniowy kolor i gęstą, cukrową konsystencję (jak można się było domyślić ;)), a jego zapach... cóż, pachnie jak brzoskwinia, taka świeżo... wyprodukowana. Zapach na pewno kojarzy się z brzoskwinią, ale jest sztuczny, słodki, aż duszący. Dla mnie minus, trudno mi go znieść...
Po nałożeniu na wilgotną skórę peeling zmienia zapach na taki przypominający... sfermentowaną brzoskwinię. Znowu niefajnie. Ale to jeszcze nic. Przy kontakcie z ciepłą wodą stopniowo zamienia się w mleczny tłusty płyn, ściekający po skórze jak śmietana - bardzo dziwne wrażenie. Muszę mu jednak przyznać, że naprawdę dobrze ściera martwy naskórek, a przez tę tłustą formułę w kontakcie z wodą... porządnie nawilża skórę - na tyle dobrze, że kiedy go używam, śmiało mogę zrezygnować ze smarowania ciała balsamem/masłem/mleczkiem po kąpieli. 
Jak widzicie, trudno mi się jednoznacznie wypowiedzieć o tym peelingu. Bardzo nie podoba mi się jego zapach i ten "śmietanowy" efekt na skórze, ale skuteczność jest godna podziwu. Nie wiem, czy go polecam - jeśli niestraszne Wam chemiczne zapachy, powinien się u Was sprawdzić, ale jeśli macie nos tak wrażliwy jak mój, polecam najpierw sprawdzić zapach ;)
  
   
Lubicie takie przesłodzone chemiczne zapachy? Kierujecie się węchem przy wyborze kosmetyku? ;)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...