piątek, 31 sierpnia 2012

Manicure z IsaDorą :)

Nadal bardzo często otrzymuję od Was prośby o paznokciowo-lakierowe notki. 
Dziś więc wpis z ukłonem w stronę wszystkich byłych obserwatorek mojego paznokciowego bloga ;)
  
     
Otóż zrobiłam sobie wczoraj nieskomplikowany manicure z użyciem trzech lakierów marki IsaDora, które stały w moim helmerze, czekając na wypróbowanie. Ich czas nadszedł i oto wylądowały na paznokciach, w dodatku razem ;)
  
Najpierw oczywiście kolorowy lakier:
  
  
IsaDora Wonder Nails - 730 Icy Lilacs to bardziej róż typu baby pink, niż lilak, ale jednak ma coś w sobie. Oczywiście poza drobinkami, których w pierwszej chwili nie zauważyłam. Są to turkusowe drobinki typu glass-fleck, wyglądające jak mikroskopijne odłamki szkła. Uwielbiam to wykończenie, jednak w tym przypadku wolałabym, żeby lakier tych błyskotek nie miał, albo chociaż miał w innym kolorze, to połączenie średnio mi pasuje - zobaczcie zbliżenie po lewej (można je powiększyć) i oceńcie same... Dodam jeszcze, że lakier kryje całkiem nieźle przy dwóch warstwach i szybko schnie :)


  
Uwielbiam efekt pękającego lakieru. Ba, ośmielę się nawet twierdzić, że lubiłam go na długo zanim trend ten dotarł do Polski i pewnie będę lubić nadal, jak już nie będzie taki popularny. Dlatego teraz malujemy paznokcie pękaczem - a pękacze IsaDory są chyba najlepsze spośród tych, które używałam, a było ich sporo. Jak to z krakiem, czasem trudno uzyskać jednakowy efekt na wszystkich paznokciach, ale IsaDora Graffiti Nails - 801 Black Tag jest całkiem przyjazny w obejściu ;) Niestety, jego wykończenie jest matowe - jednym się to podoba, innym nie, ja tym razem byłam przeciwna, więc...

  
... zaserwowałam także IsaDorowy top Wonder Care :) Jedna warstwa wystarczyła, by nadać paznokciom ładnego lśnienia, ale nie wyrównała powierzchni paznokci. Poza tym top wydaje się średni, bo teraz, już po jednym dniu mam pierwsze odpryski... Na moich miękkich paznokciach lakiery z reguły krótko się trzymają, ale top zwykle przedłuża ich żywot do dwóch, trzech dni. Ten tutaj nie sprawdził się pod tym względem...
  
Macie jakieś lakiery IsaDory? Lubicie je? :)
A co myślicie o pękaczach? Znudziły Wam się czy nadal podobają?

czwartek, 30 sierpnia 2012

Orlica dietuje... #3 - Po dwóch tygodniach!

Tak tak, zaskoczyłam wszystkich, z sobą na czele, faktem, że wytrzymałam dwa tygodnie na diecie. Ba, właściwie to coraz bardziej się w nią wciągam. Jak? O tym zaraz :)
  
  
Dziś przyszłam się Wam przede wszystkim pochwalić tym, co osiągnęłam przez dwa pierwsze tygodnie diety... Myślę, że najlepiej zobrazuje to ta tabelka, co ostatnio, uzupełniona o nowe dane:
  
    
Jak widzicie, w 2 tygodnie udało mi się zrzucić 2,6kg - to nawet więcej, niż ustaliłam sobie na pierwszy cel! Jestem baaardzo zadowolona, zwłaszcza, że nie zeszła mi tylko woda zalegająca w organizmie - widać to choćby po reszcie wymiarów... Wszędzie ubyło! No, łydki pozostały bez zmian, ale to głównie mięśnie, ostatnie widoczne w moim ciele :P Najbardziej cieszy mnie -4cm na brzuchu i -2cm w talii. 
Już teraz, choć wizualnie pewnie niewiele na razie widać, czuję się znacznie lepiej w swoim ciele :) 
  
Przez te dwa tygodnie pracowałam na efekty głównie dietą, ale również wprowadziłam więcej ruchu do mojego dziennego rozkładu dnia. Robię długie spacery, średnio 8km dziennie, staram się spalać ok. 500kcal dziennie (równocześnie nieco więcej jeść).
Parę dni temu poszłam do centrum wellness - z siłownią, fitnessem, SPA, korzystając z jednego darmowego wejścia, jakie oferuje to centrum. Tak mi się spodobało, że poruszyłam niebo i ziemię, żeby dać radę chodzić tam częściej - niestety ceny są dość wysokie. Na szczęście okazało się, że firma, w której pracuje mój Tata, ma umowę z tym centrum, więc pracownicy i ich rodziny mogą uzyskać rabat - i nam się udało! Od 1 września zaczynam intensywnie chodzić tam na siłownię i fitness, nie omieszkam zajrzeć także czasem do sekcji SPA (SPA w tym przypadku oznacza różnego rodzaju sauny, natryski, jacuzzi itd, a nie kwestie kosmetyczne ;)). 
Staram się więc poprawić swoją kondycję - wczoraj np. udało mi się pobić swój rekord w biegu w teście Coopera. Nadal jest on żałosny, bo mój bieg to tylko marszobieg, ale będę go sukcesywnie podbijać ;) Mam nadzieję, że dam radę :)

W ćwiczeniach bardzo pomaga mi aplikacja Endomondo.com. Dzięki niej mogę kontrolować swoje ewentualne postępy, liczyć osiągnięcia, sprawdzać się względem innych osób. Możecie sprawdzić sobie moje "wyczyny" o tutaj:
Chcecie może żebym napisała więcej o tym centrum wellness albo o endomondo? A może o innych aspektach diety i odchudzania, jak to u mnie wygląda? Nie jestem żadnym ekspertem, ale chętnie podejmę temat i może kogoś zainspiruję? ;)

A za dwa tygodnie post z kolejnym sprawozdaniem, oby równie pozytywnym! :)

środa, 29 sierpnia 2012

Eveline Advance Volumiere - Serum do rzęs 3w1 - PO KURACJI

 Wiem, że "wiszę" Wam ten post od dawna, obiecałam...
Już kilka osób się o niego upomniało, więc oto jest, choć pewnie Was nie zadowoli.
Muszę się wytłumaczyć, dlaczego tak długo się nie pojawiał. Otóż, ciągle dawałam mu kolejną szansę, jeszcze parę dni, jeszcze tydzień, jeszcze miesiąc. I nic. 
   
  
Nie będę Wam po raz kolejny recenzować tej odżywki - wszystko, poza oczywiście efektami, znajdziecie w tym poście - KLIK.
Dzisiaj chcę zaprezentować tylko efekty. A raczej ich brak:
  
  
Używałam tego serum codziennie na noc i czasem na dzień pod tusz przez ponad dwa miesiące...
Widzicie tu jakąś poprawę? Ja nie. Ba, wydaje mi się nawet, że jest gorzej niż wcześniej, ale akurat chyba kwestia zdjęć, bo nie zaobserwowałam faktycznie pogorszenia się stanu rzęs. Niestety nie zauważyłam też żadnego pozytywnego działania. Ani nie urosły, ani się nie zagęściły ani pogrubiły, nic. Miałam wielkie nadzieje związane z tym serum, ale niestety najwyraźniej jestem jedną z tych osób, którym nie pomogło :(

Przykro mi, że nie mam dla Was lepszych wieści...
  
Próbowałyście tego serum? Pomogło Waszym rzęsom?
A może mimo tej recenzji macie zamiar zaryzykować i je kupić?

wtorek, 28 sierpnia 2012

Moje pierwsze zakupy - Zrób Sobie Krem

Jakiś czas temu skusiłam się wreszcie na pierwsze zamówienie w sklepie internetowym ZróbSobieKrem.pl.
Długo dumałam nad tym co wziąć, kilkukrotnie edytowałam koszyk, aż wreszcie zamówiłam. 
Musiałam niestety czekać na zamówienie prawie dwa tygodnie, bo trafiłam akurat na urlop jego właścicieli. Za to dostałam 4% rabatu - zawsze coś ;) Wczoraj dotarła paczuszka, a oto, co w niej znalazłam:
  
  
I może więcej szczegółów:
  
WOSKI:
   
OLEJE:
   
POZOSTAŁE:
   
Za wszystko to, łącznie z przesyłką, zapłaciłam ok. 43zł - najtaniej to nie jest. Miałam szczerze mówiąc taką złudną nadzieję, że hydrolat jest lekki i to 75g będzie miało większą objętość, albo że może ktoś zjadł jeszcze jedynkę przed tą pojemnością, ale nie, otrzymałam małą buteleczkę, którą pewnie będę oszczędzać jeszcze bardziej niż mój ukochany hydrolat geraniowy... Pachnie bosko - tak cierpko, ale cytrusowo, bardzo specyficzny zapach, ale od razu mi się spodobał :)
Z reszty produktów także jestem zadowolona :)
 
Wszystkiego, poza hydrolatem, potrzebuję do wyrobu konkretnego produktu - domyślacie się, co chcę stworzyć? ;)


 

I jeszcze mała przypominajka:
Został już tylko tydzień do końca urodzinowego konkursu!
Nadal czekam na Wasze zgłoszenia - odpowiedzi, makijaże, manicure'y :) Nie mam na razie zbyt dużego wyboru, ale mam nadzieję, że dostanę jeszcze wiele ciekawych prac :) 
Pamiętajcie, że do wygrania są AŻ TRZY NAGRODY! :)


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Orlicowa trzódka #3 - Nie taka znów Lady...

Pisałam już tu kiedyś o Psikusie, chomiku syryjskim, który teraz hasa już po tęczowej łące, oraz o moim ukochanym żbiku - Tymonie. Teraz czas na kolejną ulubienicę rodziny - poznajcie Lady!
   
    
Sześć lat temu odszedł od nas kochany i szalenie inteligentny kundelek o wdzięcznym imieniu Moher. Był moim rówieśnikiem, jako szczeniak czuwał przy moim łóżku, dorastał ze mną... Tylko, że kiedy ja zaczęłam dojrzewać, on zaczął się starzeć... W końcu nadszedł ten moment, kiedy jego ciało tak pełne było chorób, że trzeba było go uśpić... Strasznie to przeżyłam i stwierdziłam, że nigdy więcej nie chcę mieć psa. Rodzinka początkowo myślała tak samo, a później Mama i siostry zaczęły przebąkiwać coś o kolejnym psiaku. Wreszcie trzy lata temu doszła do nas wieść, że u znajomych ma się oszczenić suczka rasy cocker spaniel - ja w tym momencie kompletnie już załamałam ręce, bo zdążyłam zostać stuprocentową kociarą, a cocker spaniele ani trochę do mnie nie przemawiały - ładne i głupie, ot co ;) Mówiło się o szczeniaku coraz częściej, ale żadnych konkretów. Pewnego dnia wróciłam do domu i o mały włos nie zdeptałam maleńkiego szczeniaka, stojącego na rozjeżdżających się łapkach na panelach w przedpokoju.
Przyznaję, w pierwszej chwili zachwyciłam się tą słodyczą, same zobaczcie: 
  
   
Okazało się, że jak tylko szczeniaki odpowiednio podrosły, Mama pojechała i wybrała "najładniejszą suczkę", co w praktyce oznaczało taką o najjaśniejszej sierści. Nie dość, że mała już wtedy była dość jasna, to jak dorosła, jej czupryna na głowie stała się blond - to idealnie podkreśla jej niesamowitą antyinteligencję - bo mam wrażenie, że od czasów ze zdjęć powyżej, nie zmądrzała ani na jotę ;)
W każdym razie, od razu zrobiliśmy głosowanie w kwestii imienia dla suczki - ja wymyśliłam właśnie Lady, a jako, że mój 3letni wówczas braciszek był na etapie bajek Disney'a, to on ostatecznie zatwierdził to imię - no i została Lady, jak w "Zakochanym Kundlu" ;)
Jako szczeniak pogryzła kilkadziesiąt maskotek, kilka kojców, kilka mebli, sporo zabawek mojego brata. Ogólnie mówiąc, narobiła sporo zniszczeń. Mimo to, cała rodzinka się w niej zakochała od pierwszego dnia. Nawet ja, choć trudno mi się do tego przyznać - jednak Tymon to zdecydowanie bardziej "mój zwierzak" w tym domu ;)
Lady za to zakochała się w mojej mamie - wieczorami włazi pod łóżko i kiedy tylko ktoś się zbliży, warczy jak opętana, po czym wychodzi spod łóżka i przychodzi się łasić do "natręta". To jej płynne przejście z "zły pies" do "głaszcz mnie" jest po prostu rozbrajające ;) A czym się objawia jej głupota, o której już wspominałam?
Po pierwsze, reaguje na swoje imię tylko jeśli po nim następuje słówko "masz" albo dźwięk otwierania lodówki. Po drugie, potrafi zeżreć absolutnie wszystko, łącznie z jej specjałem, podkradanym z... kuwety Tymona. Po trzecie, na wieczornych spacerach darzy wielką miłością wszystkich napotkanych ludzi - zaznaczam, że mieszkam w dość niebezpiecznej okolicy, gdzie wieczorami "napotkani ludzie" to zwykle pijana młodzież, dresiarze, menele i inna tego typu klientela. Po czwarte, dostaje szału jak widzi bańki mydlane - jest skłonna wyskoczyć przez okno, byle wszystkie złapać zębami. Po piąte, pewnego razu wróciłam do domu i zastałam ją całą poklejoną dwustronną taśmą klejącą, którą uznała za świetną zabawkę - ucho miała przyklejone do brzucha, ogon do uda, pysk zaklejony, łapy także całe w taśmie. Nie obyło się bez strzyżenia. Co lepsze, udało jej się jakoś obkleić także kota.
Przykładów takich mogłabym przytoczyć jeszcze dziesiątki, ale pewnie już i tak znudziło Wam się czytanie ;) Na koniec więc może jeszcze trochę zdjęć?
  
Tu, jak się pewnie domyślacie, mój braciszek Krzysiu, pseudonim Smród ;), Lady i ja, choć wyszłam jak rówieśniczka Smroda ;)
 
 Tu możecie poznać Sarę, moją siostrę, której kilka recenzji mogłyście już tu przeczytać :)
 
Zabawa z kijem? Jak najbardziej! Rzucanie kija? Jak najbardziej! Aportowanie? Nie ma mowy...
   
No, to by było na tyle o Lady :) Mam nadzieję, że przebrnęłyście przez ten przydługi post ;)
Wkrótce opiszę także tę bardziej egzotyczną część mojego zwierzyńca - 8-,6- i beznożną ;)

niedziela, 26 sierpnia 2012

Ziaja - Bio-żel pod oczy i na powieki kojący ze świetlikiem

Jednym z przyjemniejszych momentów wieczoru jest dla mnie nakładanie kremu na noc i żelu na powieki - to niesamowity relaks tuż przed snem. Sporo czasu spędzam przed komputerem, więc pod koniec dnia (a aktualnie kładę się koło 3-4 w nocy) oczy mam już dość zmęczone. Szukam więc czegoś, co je skutecznie ukoi. A teraz po raz kolejny nie zawiodłam się na Ziai :)
  
  
Opis producenta i skład:
  
Gdzie i za ile: wszędzie, ok. 6zł / 15ml
  
Moja opinia:
Opakowanie żelu to długa i wąska tubeczka z precyzyjnym aplikatorem, który pozwala na nałożenie żelu bezpośrednio na powiekę czy pod oczy - dla mnie to bardzo wygodne rozwiązanie, nie lubię wyciskać takich produktów na palec, i dopiero wtedy aplikować na skórę. Dozuje się odpowiednia ilość kosmetyku, więc nie ma obaw, że zacznie nam nagle spływać po twarzy ;) Design tubki też jest na plus - ładny, estetyczny, prosty. Ja swoją trzymam w kubku z podręcznymi niezbędnikami, tzn. z pęsetą, pipetą do wcierek do włosów czy pędzlami do makijażu - w takim pojemniku może stać wylotem w dół, dzięki czemu nie trzeba później wyciskać żelu.
Kosmetyk ma formę bezbarwnego, dość rzadkiego żelu. Po zetknięciu ze skórą szybko robi się wodnisty i wchłania się. Nie ma żadnego zapachu, co dla jednych może być plusem, dla innych minusem. W tej sytuacji jest mi to obojętne, bo od pachnienia są inne kosmetyki ;)
  
     
Jak już pisałam, po aplikacji wchłania się całkowicie, dając bardzo przyjemne uczucie ukojenia i relaksu. Czy uczucie to utrzymuje się długo - nie wiem, bo zwykle nakładam żel tuż przed położeniem się do wyra i zaśnięciem. Zauważyłam, że skóra pod oczami jest znacznie lepiej nawilżona niż zwykle, ale niestety nie widzę żadnego wpływu na sińce pod oczami - chyba po prostu muszę nauczyć się z nimi żyć ;)
Ogólnie mówiąc, jest to bardzo przyjemny żel za śmieszne pieniądze :) Dotąd byłam wierna rewelacyjnym żelom FlosLeku, ale Ziaja zdecydowanie im dorównuje, a przy tym jest nieco tańsza, jeśli dobrze kojarzę ;)
Czy polecam? Zdecydowanie :)
  
   
Używacie czegoś pod oczy? A może macie jakieś magiczne sposoby na sińce?

sobota, 25 sierpnia 2012

Avon Clearskin Professional - Roll on redukujący ślady po trądziku

Wśród kosmetyków Avonu mam paru swoich ulubieńców, ogólnie mówiąc, lubię tę markę, choć jako konsultantka wiem od dawna, czego nie warto kupować, a które kosmetyki są warte uwagi. Tym razem jednak zakupu dokonałam w ciemno, jak tylko ten produkt pojawił się w sprzedaży. Chodzi o roll on redukujący ślady po trądziku z serii Avon Clearskin Professional. Bardzo długo zbierałam się do napisania tej recenzji, cały czas mając nadzieję, że coś się zmieni, bo miałam duże nadzieje w związku z tym produktem, niestety mnie zawiódł...
  
  
Opis producenta i skład:
  
Gdzie i za ile: u konsultantki Avon, 22zł - często w promocji
  
Moja opinia:
Jak sama nazwa wskazuje, kosmetyk ten ma formę roll-ona, czyli kulki. To tubka średniej wielkości, a kulka jest dosyć spora, jak na preparat punktowy, bo ma średnicę 2cm. Preparat pachnie ładnie, bardzo delikatnie, choć obawiałam się lekkiego smrodku. Jest bezbarwny, na skórze nie widać go, poza tym, że ma taki "mokry błysk", jeśli wiecie, co mam na myśli - nie wchłania się do końca tylko zostawia lekką warstewkę, dlatego lepiej stosować go na noc. Aplikacja jest raczej bezproblemowa - kulka nie zacina się, rozprowadza równomiernie, choć trudno jest nałożyć ten preparat na jeden punkcik o małej powierzchni.
  
   
Co się zaś tyczy działania... Tu niestety nie mogę powiedzieć nic dobrego, bo kosmetyk zwyczajnie... nie działa. Po nałożeniu go na ślad po krostce nie czuję żadnego mrowienia czy szczypania, nawet jeśli ślad jest dość świeży. Czuć za to zapach - jest delikatny, ale trwały, mnie on nie przeszkadza.
Stosowałam ten produkt przez dwa miesiące na zmiany potrądzikowe, przebarwienia, blizny. W żadnym z tych przypadków niestety nie zdziałał cudów. Ba, nic nie zdziałał - albo ja tego nie zauważyłam. Przyznaję, powinnam była zrobić zdjęcia przed "kuracją", żeby móc później porównać, może wtedy widziałabym różnicę, ale bez zdjęć wydaje mi się, że Avon tym razem zawiódł.
Miałam nadzieję, że trafił się w Avonie produkt, który zastąpi NoScar, na którego mnie wiecznie nie stać, ale nie udało się. Pozostaje mi znowu tylko dumać nad zakupem droższych specyfików.
  
   
A może Wy macie jakieś sprawdzone sposoby na blizny i ślady po krostkach?

piątek, 24 sierpnia 2012

Orlica dietuje... #2 - Tydzień z dietetycznego jadłospisu

Hej hej, wiem, że czekałyście trochę na ten post, ale obiecałam i oto jest ;) Musiałam zebrać do niego materiały ;) Jestem na diecie od ponad tygodnia i na razie trzymam się całkiem nieźle. Przez ten tydzień nauczyłam się już trochę więcej o tym, co można, a czego nie można, więc zaraz tutaj sama wytknę sobie parę błędów ;)
Chcę Wam więc pokazać tydzień wycięty z mojego jadłospisu.
Od razu mówię, że nie trzymam się konkretnej rozpiski. Mam kilka rozpisanych jadłospisów dla mniej więcej mojego przedziału kalorycznego (przypominam, że dietetyczka zaleciła mi jeść 1300kcal dziennie) i nimi się inspiruję. Nie liczę kalorii, ale na pewno jem zdrowiej i lżej niż wcześniej - już teraz widzę, że mój organizm jest mi za to wdzięczny.
Przez tydzień robiłam zdjęcia każdego z moich pięciu posiłków - po pierwsze, na potrzeby bloga, a po drugie na potrzeby dziewczyn ze wspaniałej "grupy wsparcia", do której dołączyłam ;) Dziś mogę już Wam pokazać, jak wyglądał mój jadłospis przez ten tydzień. Proszę się nim jednak nie kierować, bo nadal mogłam robić błędy, których nie wychwyciłam i nie napiszę tu o nich, poza tym tak naprawdę układałam sobie ten jadłospis sama wg moich upodobań. 
Przyznam tylko, że jak na razie mam wrażenie, że jem znacznie więcej niż wcześniej, mimo, że zjadam 2x mniej kalorii! To pewnie przez to, że jem regularnie 5 posiłków, co wcześniej się nie zdarzało. Staram się trzymać paru reguł i oto efekty... Ostrzegam tylko, że kucharz ze mnie bardzo marny, więc potrawy są niewyszukane i nie wyglądają zbyt apetycznie w niektórych przypadkach ;)
  
Dzień 1
   
1. śniadanie - dwie kromki macy z twarożkiem + sałatka z sałaty lodowej, pomidora i jogurtu naturalnego
2. drugie śniadanie - musli tropical z jogurtem naturalnym greckim
3. obiad - 100g mintaja + 50g kaszy gryczanej (waga przed ugotowaniem) + 100g surówki coleslaw
4. podwieczorek - 2/3 szklanki soku wyciśniętego z marchwi + nektarynka
5. kolacja - dwie kromki chleba pełnoziarnistego z szynką drobiową i pomidorem
  
Cóż, pierwszego dnia popełniłam dwa błędy - po pierwsze, kupne owocowe musli, które tak uwielbiam. Powinnam była wziąć zwykłe płatki owsiane i sama wkroić czy wrzucić dodatki. Po drugie - chleb na kolację. Zostałam już doedukowana, że na kolację lepiej ograniczyć węglowodany, a zjeść coś białkowego - serek, jajko, rybkę ;)
    
Dzień 2
 
1. śniadanie - trzy małe kromki chleba ciemnego z twarożkiem + 3 rzodkiewki
2. drugie śniadanie - miseczka owsianki z wkrojoną nektarynką
3. obiad - jajko sadzone + dwa ziemniaki + fasolka szparagowa
4. podwieczorek - papryka czerwona
5. kolacja - 60g tuńczyka w oleju + maleńki ogóreczek gruntowy + rzodkiewka
  
Tego dnia błędów w powyższych posiłkach raczej nie popełniłam, za to byłam ze znajomymi w knajpce i skusiłam się na jednego małego shota - nie miałam pojęcia, że wódka jest aż tak mordercza na diecie, o czym zostałam później brutalnie uświadomiona przez kochaną Kasię, która czuwa nad moją dietą ;)
  
Dzień 3
   
1. śniadanie - trzy drobne kromki chleba pełnoziarnistego z dżemem niskosłodzonym z owoców leśnych
2. drugie śniadanie - sałatka owocowa z jednej nektarynki i połowy banana + łyżka jogurtu naturalnego greckiego
3. obiad - 100g piersi kurczaka duszonego z małą cebulką i 2 ząbkami czosnku + 50g pełnoziarnistego makaronu + 2 ogórki kiszone
4. podwieczorek - mała miseczka sałatki z ogórków małosolnych i pomidorów
5. kolacja - serek wiejski + pół papryki + 1 chlebek maca
   
Tu również obyło się bez większych grzeszków, choć skusiłam się na pół banana, który jest raczej niewskazany. Stwierdziłam jednak, że nie można dać sobie zwariować, więc dałam sobie przepustkę ;)
Błędem było też zjedzenie sałatki na podwieczorek - nie dlatego, że była niewłaściwa na diecie, ale dlatego, że zwyczajnie była bleee ;) Już pamiętam, że nie lubię ogórków małosolnych :P
    
Dzień 4
  
1. śniadanie - 3 małe kromki chleba ciemnego z szynką drobiową i pomidorem
2. drugie śniadanie - miseczka płatków owsianych z mlekiem 1,5%, odrobiną rodzynek i płatków migdałowych
3. obiad - 100g mintaja + surówka ze 100g marchewki skropiona cytryną + 50g brązowego ryżu (ważone przed ugotowaniem)
4. podwieczorek - nektarynka + jogurt owoce leśne 125g
5. kolacja - jajecznica z dwóch jajek + średni pomidor + dwi
e kromki chrupkiego pieczywa
  
To jeden z apetyczniejszych dni w ciągu tego tygodnia ;) Zostałam tylko uprzedzona, żeby uważać z gotowymi owocowymi jogurtami, bo mają sporo cukrów - akurat te Tescowe nie są tragiczne pod tym względem. Lepiej jednak kupić naturalny jogurt i samemu go ulepszyć owocami ;)
  
Dzień 5
   
1. śniadanie - 3 małe kromki chleba ciemnego z twarożkiem i świeżym ogórkiem
2. drugie śniadanie - naturalna niepryskana antonówka prosto z sadu
3. obiad - 2 małe ziemniaki + jajko sadzone + fasolka szparagowa
4. podwieczorek - nektarynka
5. kolacja - serek wiejski + garść suszonych jabłek + garść suszonych truskawek 

Tu trochę nagrzeszyłam. Szłam wieczorem do znajomego, wiedziałam, że będzie robił domową pizzę, planowałam skusić się na kawałek, dlatego ograniczyłam drugie śniadanie i podwieczorek do pojedynczych owoców. Zjadłam też kawałek tej pizzy, co przepłaciłam bólem wątroby, wróciłam więc wcześniej do domu. 
Grzeszkiem była także kolacja. Tego dnia dorwałam suszarkę do owoców, więc od razu wrzuciłam do niej trochę jabłek i truskawek, a na kolację do twarożku wiejskiego dorzuciłam po garści z nich. Wiedziałam, że owoce na noc to dość kiepski pomysł, ale miałam nadzieję, że suszonych to nie dotyczy. Teraz wiem, że się myliłam i raczej będę już unikać i surowych i świeżych owoców wieczorami. 
  
Dzień 6
    
1. śniadanie - 3 kromki boskiego pełnoziarnistego chleba mojej mamuśki z dżemem niskosłodzonym z owoców leśnych
2. drugie śniadanie - otręby owsiane + chude mleko + suszone jabłka
3. obiad - 100g piersi z kurczaka + 100g surówki coleslaw + groszek z marchewką
4. podwieczorek - jedna gałka sorbetowych lodów kiwi bez wafelka
5. kolacja - pomidor + 100g surówki coleslaw
 
  
Tutaj, wbrew pozorom, jest bezgrzesznie. Nawet nie wiecie, jak się ucieszyłam, gdy przeczytałam, że lody sorbetowe są jak najbardziej dozwolone na diecie - zwłaszcza, że tego dnia szłam na spotkanie toruńskich bloggerek, trzeba coś było wszamać ;) Poszłyśmy na lody w miejsce, gdzie są najlepsze sorbety na świecie, więc byłam wniebowzięta! :)
 
Dzień 7
    
1. śniadanie - 3 małe kromki ciemnego chleba z twarożkiem i ogórkiem
2. drugie śniadanie - odrobina musli z jogurtem naturalnym
3. obiad - makaron pełnoziarnisty + łyżka pesto + pomidor
4. podwieczorek - nektarynka i utarte jabłko z jogurtem naturalnym
5. kolacja - 60g tuńczyka z kukurydzą i świeżym ogórkiem
  
Tutaj grzech jest taki, jak pierwszego dnia - kupne musli tropical. Uwielbiam je, a miałam końcówkę paczki, więc postanowiłam wykończyć ;) Poza tym tego dnia zjadłam chyba najlepszy z dietetycznych obiadów - jako maniaczka wszelkiego rodzaju makaronów ;) Pesto mam na szczęście naturalne, bez tony świństw, poza tym nieco je odsączyłam z oliwy przed podaniem ;)  
  
  
Cóż, jak widzicie, wcale się nie głodzę, a czuję się świetnie na diecie. Już widzę jej efekty, co cieszy mnie jeszcze bardziej. Oczywiście poza powyższymi daniami, codziennie staram się pić jak najwięcej wody oraz herbaty zielonej lub czerwonej. 
 
Za parę dni spodziewajcie się mojego sprawozdania z pierwszego etapu diety - po dwóch tygodniach ;)
Trzymajcie kciuki! 

czwartek, 23 sierpnia 2012

Original Source - Żel pod prysznic Seasonal Edition - Spearmint

Myślę, że mogę dziś już napisać parę słów o drugim z limitowanych żeli pod prysznic Original Source. Pisałam już o brytyjskiej truskawce, czas na miętę! Tak tak, kolejną miętę w gamie zapachów Original Source, ale ja wcale nie narzekam, bo uwielbiam obie wersje ;) OK, przejdźmy do konkretów!
  
   
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: w Rossmannach, 9,90zł / 250ml
  
Moja opinia:
Zacznę jak zwykle od kwestii technicznych - opakowanie. Jest ono takie, jak we wszystkich OSach - ma charakterystyczny kształt, brzegi ma "chropowate", dzięki czemu butelka nie wyślizguje się z mokrych rąk, a zamykane jest na zatrzask. We wcześniejszych opakowaniach tych żeli w wylocie butelki znajdował się silikonowy "zaworek niekapek" - było to bardzo praktyczne, bo żel stoi wylotem w dół i bez niekapka by wyciekał przy otwieraniu. Niestety, niekapek został zastąpiony jakąś krateczką, która nic nie daje - żel wycieka, jeśli nie damy mu najpierw spłynąć od wylotu... Dla mnie to niestety spora wada.
Żel jest dość rzadki, ale wydajny, łatwo go spienić. A teraz najważniejsze - zapach. Wiele osób na pewno ciekawi porównanie obu miętowych OSów - powiem tak: wcześniejsza wersja, Mint&Tea Tree pachnie jak naturalny świeżutki olejek miętowy, bardzo intensywnie i ładnie. Wersja Spearmint kojarzy mi się za to z gumą Orbit - to ten rodzaj mięty ;) Jest niesamowicie orzeźwiający, ale i mniej naturalny w moim odczuciu, bardzo mi się podoba, ale starszego brata nie zastąpi ;)
  
  
Używałam tego żelu także jako płynu do kąpieli, ale średnio się sprawdził - piana była niewielka i nietrwała. Za to jako żel - bardzo mi się spodobał. Nie czuję żadnego uczucia chłodu, ale orzeźwienie zdecydowanie jest. Po wyjściu z wanny czy spod prysznica czujemy się jak uosobienie czystości i świeżości ;) Na myjce żel pieni się nieźle i mała ilość wystarczy do wypucowania całego ciała. Nie zauważyłam, żeby wysuszał mi skórę, ale też w żaden sposób pozytywnie na nią nie działa. Zapach nie utrzymuje się długo na skórze, właściwie prawie go nie czuć po spłukaniu żelu.
Nie mam dużych wymagań co do żeli pod prysznic - mają myć, ładnie pachnieć i odświeżać. Ten zdecydowanie robi te trzy rzeczy. Ma przy okazji kilka wad, jednak zadanie swoje spełnia. Myślę, że mogę go polecić, zwłaszcza, że z tego co wiem, trwa właśnie promocja na żele OS w Rossmannach ;)
  
 
Używałyście któregoś z limitowanych żeli OS? :>

środa, 22 sierpnia 2012

Joko - Nawilżająca pomadka Wet Lips - J49

Trudno trafić w mój gust kolorowymi mazidłami do ust. Mam dość wąski zakres tego, co mi się podoba i dość duże wymagania ;) Zwykle, kiedy dostaję jakieś błyszczyki czy pomadki, reaguję sceptycznie, bo kolory zazwyczaj w ogóle nie nastrajają mnie do testów, a tym razem jednak mocno się zdziwiłam, gdy w paczuszce od Joko znalazłam szminkę w kolorze idealnym :) 
  
  
Opis producenta i szczegóły:
   
Gdzie i za ile: na stoiskach Joko i np. na Inermisie, ok. 24zł
 
Moja opinia:
Szminka zamknięta jest w klasycznym sztyfcie, czarnym ze złotymi elementami i logiem Joko. Wygląda bardzo elegancko, opakowanie jest solidne, nie otworzy się samo, nie powinno także pęknąć przy upadku. 
Mnie trafił się kolor, który określiłabym jako beżo-róż - baaardzo ładny i delikatny. Zawiera delikatne złote drobinki, ale nie widać ich na ustach - mnie to bardzo cieszy. Mogę właściwie określić pomadkę jako kremową. 
  
  
Pomadka jest dość twarda, ale nie nakłada się jej tępo - aplikacja jest całkiem wygodna. Przy okazji pomadka pachnie ślicznie - na pewno owocami, ale każdy zapytany podaje inne :D Wiadomo, jest to dość chemiczny zapach, ale i tak zdecydowanie lepszy niż "chemiczny smrodek", prawda? ;)
Kolor na ustach utrzymuje się długo, a jak zaczyna znikać, to równomiernie :)
  
  
Ogólnie mówiąc, jestem tą szminką wręcz zachwycona, niestety nie zauważyłam, żeby w jakikolwiek sposób nawilżała usta. Efektu Wet Lips raczej też nie zauważyłam, zaraz zobaczycie, jak szminka prezentuje się na ustach i same ocenicie. Ja jestem bardzo zadowolona - nawilżać mają mi balsamy ochronne, efekt mokrych ust ewentualnie osiągnę błyszczykiem, a szminka ma dawać ładny trwały kolor.
  
  
Macie jakieś pomadki z tej serii? Lubicie je? :)

wtorek, 21 sierpnia 2012

Wujek Google radzi, czyli czego u mnie szukacie? #3

Czas na kolejną porcję hasełek, po których ludzie trafili na mojego bloga z pomocą Wujka Google.
Wiadomo, zwykle są to całkiem zwyczajne teksty, jednak zdarzają się też różnego rodzaju śmieszności i dziwactwa. Chcecie zobaczyć ostatnie?
  
  
1. wyciekane cienie
Polecam jednak wypiekane...
  
2. malujemy pazurki kotkowi
Żeby słodziaśny puci-puci kiciuś był jeszcze bardziej puci-puci słodziaśny!

3. bajki postac z plaskim czołem i długim nosem
Hmm, Tołni z Gumisiów?
 
4. Jak wygląda szczyt Orlicy?
Przepraszam, ale moje życie intymne wolę trzymać z daleka od bloga.
 
5. Jak napisac maila o kosmetyki w zamian za recenzje na blogu?
Wcale :)
 
6. balsam jest dla mnie
Kimkolwiek jesteś - spadaj, jest mój.
 
7. Jak wygląda tęczowy tusz do rzęs
Powiedziałabym, że dość abstrakcyjnie...
 
8. dlaczego jeden kosmetyk a nie kilka
Też tego nie rozumiem...
  
9. muminki marchewkowe
Niestety nie jadłam, ale jagodowa Buka jest boska!
 
10. koto-chomiko-ptak
I co jeszcze...?

11. pyling oliwkowy marba
Słyszałam, że nie jest polecany dla wiatropylnych kobiet.

12. nudzi mi się i nie wiem co robic podpowiedz wujku Google
Wujek Google nigdy nie zawiedzie!
   
13. Ile zwykły kolczyk ma mm? 
Nie wiem, ja mam same niezwykłe :(

14. łatwe piegi
Bierzesz starą szczoteczkę do zębów, maczasz w piegowej farbie i pryskasz na twarz :)

15. ocm ocb
To jest bardzo dobre ujęcie tego pytania!
  
  16. szklana pompka do włosów
Może ktoś pomoże mi to zinterpretować? :>
 
17. peeling do skóry głowy
Indianie nazywali to skalpowaniem.
 
18. ułamała mi się kredka do oczu
Uczcijmy ją minutą ciszy...

19. makijaż podbitego oka
Ale że tworzymy podbite oko czy sprawiamy, żeby nie było podbite?
   
20. Lubisz dzwonić bransoletkami?
Jasne, zawsze to robię w wolnych chwilach!
  
  
Ciąg dalszy nastąpi... ;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

FlosLek - Peeling enzymatyczny do twarzy

Od dawna chciałam wypróbować jakiś peeling enzymatyczny - na co dzień preferuję porządne mechaniczne zdzieraki, ale jednak ciekawość była silna, dlatego z wielkim entuzjazmem zabrałam się do testów takiego peelingu od FlosLek. Teoretycznie jest on przeznaczony do cery naczynkowej, ale moja taka nie jest. Mimo wszystko, sprawdził się nieźle ;)
  
  
Opis producenta i skład:
   
Moja opinia:
Peeling dostajemy w czerwonym kartoniku, w którym kryje się biało-czerwona tubka - to kolory kojarzące się z cerą naczynkową, do której peeling jest przeznaczony. Jest też motyw samych naczynek, więc wszystko jasne ;) Tubka jest klasyczna, o szerokim zatrzaskowym zamknięciu. Design samej tubki przywodzi na myśl kosmetyk apteczny. W tubce znajduje się biały krem - średnio gęsty, ale bardzo wydajny. Nie pachnie, a po rozsmarowaniu robi się leciutki jak woda.
   
  
Kiedy trzymamy peeling na twarzy, w ogóle nie czuć, żeby działał - żadnego mrowienia, pieczenia, szczypania, nawet uczucia ściągnięcia. Za to po zmyciu, a zmyć go łatwo, okazuje się, że faktycznie bardzo ładnie oczyścił cerę ze starego martwego naskórka - jest niesamowicie gładka i miękka. Jest tylko szkopuł - w tych miejscach, że skóra była bardziej zrogowaciała, np. na świeżo zagojonych krostkach czy na nosie, pozostawia suche, lekko odstające "strupki" na miejscu - trzeba je zdjąć samemu, bo peeling sobie z nimi nie poradził, a jednocześnie mocno je uwidocznił. Jest to dla mnie dość istotna wada, bo nie zawsze jest czas, żeby po peelingu jeszcze się "poprawić" - nie można użyć go od razu ponownie, a zaserwowanie takiej delikatnej cerze jeszcze peeling mechaniczny nie byłoby dobrym pomysłem... Jeśli jednak nie macie takich minizrogowaceń, nie powinno być problemu z tym peelingiem.
Polecam, ale jak wyżej - dla osób bez grubszych warstw do usunięcia. Ja sama pozostaję przy peelingu mechanicznym, choć ten sobie zostawię - będę używać na "specjalne okazje" ;)
  
  
A Wy, jakiego rodzaju peelingi preferujecie? :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...