piątek, 30 listopada 2012

Drogi Święty Mikołaju...

Pewnie w najbliższym czasie pojawi się sporo tego typu postów, ale czemu by nie napisać swojego? :)
Od ponad miesiąca Ukochany molestuje mnie o to, co chciałabym dostać na święta, a ja nie mam za bardzo pomysłu. Tzn. mam pomysły - na całą masę drobiazgów ;)
Postanowiłam je spisać, żebym ja sama wiedziała, czego chcę, bo odpowiedzi dla Ukochanego nadal nie znam ;) Tym razem więc post w formie obrazków ;)
 
Balsam Oriflame Tender Care - czekoladowy albo karmelowy
Moje ukochane perfumy Pur Desir de Lilas z Yves Rocher
Balsam do ust Technic Vintage - Long Island Iced Tea
Balsam do ust EOS - którykolwiek! :D
Ciepły komin w kolorze jasnego fioletu albo brudnego różu
Ciepła polarowa pościel w kwiatowe motywy
Świece i woski Yankee Candle
Bluza z pluszu <3
Książki cudownej Martyny Wojciechowskiej (drugą część mam ;))
 
Perfumy FM 355

Maszynka do popcornu - moje małe niespełnione marzenie :P
  
  
Oczywiście proszę to traktować z dużym przymrużeniem oka, ot, takie chciejstwa, jednak brak żadnego z nich nie sprawia, że moje życie jest uboższe :P Daleko mi też do bycia materialistką, właściwie znacznie bardziej lubię dawać prezenty niż dostawać. Powinnam więc tu opublikować listę tego, co i komu kupię lub zrobię, ale jednak mogłoby się to wydać, bo najbliżsi czasem zaglądają na bloga ;)

A jak mają się Wasze świąteczne listy życzeń? Kupiłyście już prezenty dla najbliższych? :)

czwartek, 29 listopada 2012

Barbra Colour Alike - Minikolekcja lakierów Chlorofile

Przyznaję bez bicia, że ta kolekcja czekała na swój wielki dzień recenzji przez ponad rok. W końcu jednak postanowiłam jej ulżyć i pokazać ją światu ;) Mowa o "zielonej" kolekcji trzech lakierów od Barbra Colour Alike, o wdzięcznej nazwie "Chlorofile". Każdy z trzech lakierów budzi we mnie zupełnie różne odczucia, więc przynajmniej nie będzie monotonii w tym poście ;) Zapraszam!
  
    
Szczegóły i skład:
    
Ogólnie mówiąc, lakiery Barbry należą do moich ulubionych, są w moim top4 razem z Joko, China Glaze i Orly. Lubię je za dobre krycie, świetne kolory (zazwyczaj), dobrą trwałość i wygodne pędzelki. Zwykle nie mam na co narzekać :) Jakościowo są naprawdę dobre, trzymają się na moich paznokciach 3-4 dni, co dla mnie jest zdecydowanie dobrą trwałością, jedynym, do czego czasem mogę się przyczepić jest kolor. I właściwie tak będzie w dzisiejszych przypadkach :)
   
  
Pierwszy lakier w kolekcji staje na pierwszym miejscu na moim podium. Zdobył mnie cudnym choinkowym kolorem. Może to i dziwne skojarzenie, ale dla mnie jest on bardzo świąteczny - ta ciemna zieleń poprzetykana jaśniejszymi drobinkami, śliczna i głęboka :) Nic, tylko dorobić wzorek z łańcuchami i bombkami :D Krycie jest bardzo dobre, w zupełności wystarczą dwie warstwy i nie ma żadnych prześwitów.
  
    
 Drugi lakier - drugie miejsce na podium ;) Kolor to zwykła miętka, choć tu trochę mi zjadło zielone tony. Wierzcie mi na słowo ;) Nie podoba mi się tylko jej formuła - jest żelowa, więc i krycie słabe - tutaj mam trzy warstwy, a nadal widać, gdzie zaczyna się biała część paznokcia ;) Niefajnie. Kolor sam w sobie jest ładny, ale taki jak dziesiątki na rynku. Gdyby chociaż krył lepiej... Bez szału.
  
(wybaczcie kłaki na paznokciach, kot pomagał :P)
  
Bleh, tego cudaka najchętniej w ogóle bym zrzuciła z podium ;) To straszna perła, mieniąca się na zielono i na niebiesko. Kiepsko kryje (tu mam dwie grube warstwy, a nadal widać końcówki paznokci), dokładnie widać, jak pędzelek poruszał się na paznokciu, smuży. Szczerze mówiąc jestem w szoku, że takiego koszmarka wypuściła na rynek Barbra ;) Choć nazwa pasuje - zakładając, że Green Go przetłumaczmy na Gringo, a Gringo na Obcy ;)
 
  I jak Wam się podoba ta kolekcja? Zgadzacie się z moim małym rankingiem czy może inaczej byście je ustawiły na podium? ;)

środa, 28 listopada 2012

Ku przestrodze - krem-morderca z Avonu!

Ostatnio pewien miły anonim zarzucił mi, że piszę zbyt pozytywne recenzje i na pewno mi za to płacą, więc dobrze się składa, że akurat dziś mam dla Was coś, co powinno Was uprzedzić, a miłego anonimka nieco udobruchać :P
W sumie tak lekko zaczęłam, a wcale nie jest mi do śmiechu. Wiecie, że jestem konsultantką Avonu i zawsze chętnie dzieliłam się tu z Wami moimi pozytywnymi odkryciami z logiem tej marki. Nie zawsze jednak jest kolorowo...
   
  
Jakiś czas temu kupiłam za grosze podwójną miniaturkę kremu do twarzy Avon Solutions Complete Balance. Słoiczek składał się z dwóch komór, w jednej był krem na dzień, a w drugiej żelowy krem na noc. W przypadku tego dziennego bardzo nie odpowiadała mi jego konsystencja, był zbyt ciężki do mojej cery, więc szybko z niego zrezygnowałam - chyba po pierwszym użyciu. Ten żel na noc za to służył mi dość dobrze i wreszcie go zużyłam. Pozostała więc jedna pełna komora kremu, a że szkoda mi go było wyrzucić, postanowiłam zużyć go do ciała. Przecież coś, co ma być do twarzy, musi być łagodne, prawda?
   
  
Najwyraźniej nie. 10 ml kremu wystarczyło mi na trzykrotne posmarowanie rąk i nóg. Rankiem po trzecim posmarowaniu zauważyłam, że na nogach zaczynają wychodzić mi krostki. Do wieczora moje nogi wyglądały już jak spuchnięta różowa ropucha, całe w drobnych swędzących bąblach. Kolejnego dnia to samo było już z rękami. Zawaliłam dwie noce, bo nie mogłam spać przez to swędzenie. Zaczęłam nawet używać Pudrodermu - leku, który używany jest przy ospie, żeby zniwelować świąd. Nie pomogło, choć wyglądałam na pewno uroczo, mając całe nogi i ręce w białe kropki ;) Teraz jest trzeci dzień od kiedy wystąpiła taka reakcja i powoli zaczyna ona słabnąć, ale bliska jestem udania się do dermatologa, zobaczymy jutro.

Zastanawiam się, co by było, gdybym potraktowała kilka razy tym kremem twarz... Wiem, że należy używać kosmetyków zgodnie z ich przeznaczeniem, ale trudno mi wyobrazić sobie produkt, który jest łagodny na delikatnej skórze twarzy, a tak strasznie podrażnia znacznie "odporniejszą" skórę ciała.
  
W każdym razie - chciałabym Was przestrzec, nie kupujcie go!
W obecnym katalogu strona z tym kremem wygląda tak:
  
 
Proponuję od razu ją wydrzeć i spalić ;)
A tego posta udostępnijcie, gdzie się da, żeby przestrzec więcej osób...
      
Miałyście podobne przygody z jakimiś morderczymi kosmetykami?
   
PS: Proszę o kciuki - lecę zaraz do dentysty, a PANICZNIE się tego boję, brrr...

wtorek, 27 listopada 2012

CCS Foot - Regenerujący krem do stóp

Oj, źle się dzieje z moim blogowaniem - znowu w nocy nie przygotowałam sobie notki na dzisiaj, jak to zwykle robię... Dobrze, że chociaż zapas zdjęć uzupełniam na bieżąco ;)
Dziś mam dla Was krem do stóp z bardzo chwalonej marki CCS Foot. Przyznam, że wcześniej nie miałam z nią żadnej styczności, więc tym bardziej ciekawa byłam kremu. Nie umiem mu jednak wydać jednoznacznej opinii. Poczytajcie :)
  
  
Opis producenta:
   
Gdzie i za ile: w aptekach (TU lista), ok.20zł / 175ml
  
Skład:
   
Moja opinia:
Przede wszystkim zaskoczyła mnie ogromna tubka, kojarząca się bardziej z balsamem do ciała niż z kremem do stóp - ma ona aż 175ml, czyli o 100ml więcej niż przeciętny krem do stóp! Tubka jest niebieska i nieprzezroczysta, ale pod światło spokojnie możemy kontrolować ilość pozostałego kremu, choć przez jego konsystencje dużo kremu osadza się na ściankach, zamiast spływać w dół. Tubka zamykana jest na wygodny zatrzask.
Sam krem jest bardzo gęsty, bardziej maślany niż kremowy. Pachnie nieco mentolowo, ale mnie to absolutnie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Wydaje się lekki, ale po rozsmarowaniu tylko rozprzestrzenia się po skórze w postaci białej cieniutkiej tłustej warstewki - jest bardzo wydajny. Wchłania się bardzo długo, dlatego uważam, że najlepszy będzie na noc, pod skarpetki i tak właśnie ja go stosuję - smaruję małą ilością stopy, pozostawiam przez parę minut, żeby choć trochę się wchłonęło, po czym zakładam bawełniane skarpetki i idę spać ;)
  
  
Jeśli chodzi o działanie, jest specyficzne. Rano, po zdjęciu skarpetek, nadal czuć na skórze tłustą warstewkę, ale stopy są mocno nawilżone. Regeneracji oceniać nie będę, bo moje stopy nie są w tak złym stanie, żeby aż pękać, ale nawilżenia zdecydowanie potrzebowały - i je dostały. Są zdecydowanie bardziej miękkie, również w miejscach, gdzie występują zrogowacenia. Właściwie działanie byłoby idealne, gdyby krem nie zostawiał tej tłustej warstwy nawet po całej nocy na stopach. Dla mnie to spory dyskomfort, więc na pewno nie będzie to mój codzienny krem latem ;) Zimą się "przemęczę", bo moje stopy nie wybaczyłyby mi, gdybym im teraz zabrała ten krem ;)
Jak pisałam już wyżej, trudno mi jednoznacznie określić, czy jestem na tak, czy na nie. Same musicie ocenić po tej recenzji, czy skłonne jesteście same go wypróbować ;)
    
  
Znacie markę CCS Foot? Lubicie? :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Spotkanie toruńskich blogerek - planujemy! (Akt. 27.11)

Dziś mam dla Was małe ogłoszenie - szykujemy spotkanie toruńskich blogerek!
  
  
Kilka takich spotkań miało już miejsce, ale na mniejszą skalę - rekord obecności to chyba cztery osoby, a tymczasem wiem, że blogerek w Toruniu i okolicach jest kilkanaście ;)
Tym razem chcemy więc zorganizować coś na nieco większą skalę, więc mam nadzieję, że i chętne się znajdą. Zapraszam do wydarzenia na FaceBook'u - tam wszystko będzie ustalane, łącznie z datą ;)
  
Z góry uprzedzam - jeśli masz bloga od jutra i chcesz przyjść tylko po tony kosmetyków od sponsorów - daruj sobie. Sponsorów nie będzie, spotykamy się dla swojego towarzystwa, nie dla prezentów ;)
  
Kiedy ustalimy na FB jakieś konkrety, dam znać w tym poście. :)

AKTUALIZACJA Z 27 LISTOPADA
Spotkanie odbędzie się prawdopodobnie dnia 16 grudnia w niedzielę o 18 :)

niedziela, 25 listopada 2012

Misslyn - Lakier do paznokci - 419 High Society

Ten lakier już od dłuższego czasu czekał u mnie na swoją kolei - wreszcie nastąpiła, ale na kolana nie rzucił - niestety. To mój pierwszy lakier tej marki, więc byłam go bardzo ciekawa. Teraz już sama nie wiem, czy sięgnę kiedyś po inne...
  
  
Gdzie i za ile: np. w Hebe, 19,99zł
  
  
Moja opinia:
Buteleczka lakieru ma przekrój w ksztłcie oka, jest średniej wielkości. Nie znalazłam nigdzie ilości ml, mieszczących się w niej, ale na oko powiem, że ok. 8-10ml. Pędzelek określiłabym jako zwyczajny - ani za duży, ani za mały, nie jest spłaszczany. Wygodny, choć wolę takie pędzelki jak np. w lakierach Joko. 
Kolor to chłodny beż, nie przychodzi mi do głowy nic, z czym mogłabym go porównać ;) Same widzicie go na zdjęciach. Mnie się bardzo podoba, jest elegancki i dość uniwersalny. 
Lakier kryje przy dwóch warstwach, to również na plus, manicure nie zajmuje nam godziny, zwłaszcza, że schnie również dość szybko. Efekt końcowy wygląda dobrze, bo powierzchnia lakieru lśni pięknie, nawet mimo moich nierówności na płytce. 
Tu niestety pojawiają się schody. Z moich paznokci lakier zaczął odpryskiwać jeszcze tego samego dnia! Weźmy jednak pod uwagę, że moja płytka jest wyjątkowo miękka, co obniża trwałość każdego lakieru, więc u Was może wytrzymałby ze dwa dni. To nadal bardzo krótko... Zaznaczam tylko, że oceniam tu trwałość bez użycia bazy czy topa - sam lakier.
Ja nie czuję się skuszona na inne lakiery tej marki...
  
  
Kiedy ostatnio publikowałam coś Misslyn, większość z Was nie kojarzyła marki. A jak jest teraz?
Macie już jakieś Misslynki w Waszych kosmetyczkach?

sobota, 24 listopada 2012

Co wyczarowałam z paletką Sleek Safari?

Obiecałam Wam moje makijaże, wykonane paletką Sleek Safari, w której tak się zakochałam. Dziś spełniam tę obietnicę, choć zdaję sobie sprawę, że moje makijaże są... cóż, średnie ;)
  
Zacznę od tego, że "winny się tłumaczy", a ja jestem winna tego, że przez parę miesięcy w ogóle rzuciłam cienie w kąt i makijaż oka ograniczałam do tuszu i kreski. Poza tym same dobrze wiecie, że i wcześniej nie grzeszyłam talentem :P No nic, przed Wami kilka moich eksperymentów.
  
  
Poszczególne cienie w paletce nie mają niestety nazw, ale ponumerowałam je, żeby łatwiej było nam się zrozumieć, gdzie i czym się upaćkałam ;) Swatche kolorów znajdziecie w poprzednim poście o tej paletce - o TU. Starałam się połączyć kolory w jak najlepszy sposób, choć znacie mnie - najchętniej używałabym w kółko połączenia 11+12 ;) Spróbowałam wyciągnąć z tej paletki i z siebie więcej.
  
Oto pierwszy makijaż:
  
  
Ten makijaż miał być właśnie w klimacie safari. Właściwie każdy z nich miał, ale ten chyba najbardziej :) Zaczęłam od bazy pod cienie Joko, później użyłam cieni: nr 6 na wewnętrzny kącik, nr 3 na centralną część powieki, nr 5 na zewnętrzny kącik i dolną powiekę. Do tego rozświetliłam łuk brwiowy cieniem nr 8. Kreskę namalowałam zielonym linerem w pisaku Oriflame, a rzęsy wytuszowałam tuszem Rival de Loop. Do tego podkreśliłam także brwi kredką Avon. Rzadko mi się to zdarza ;)
  
  
Kolejny makijaż to taki mój eksperyment, ciągle walczę z tego rodzaju cieniowaniem ;) Właściwie efekt końcowy nawet mi się spodobał. Tutaj również zaczęłam od bazy pod cienie Joko. Dalej wzięłam się za cienie i nałożyłam nr 6 na całą ruchomą powiekę, a następnie zmieszałam czerń nr 1 z szarą zielenią nr 4 i mieszankę tę użyłam w załamaniu powieki. Perłowym nr 8 znowu rozświetliłam łuk brwiowy. Kreska to liner w pisaku Kobo, a tusz to Virtual Secret Trick. Brwi także podkreśliłam kredką Avon.
  
  
Ostatni makijaż to ta moja najbezpieczniejsza opcja z małym "niebezpieczeństwem" w postaci udziwnionej kreski ;) Na bazę pod cienie Joko zaaplikowałam dwa brązy, czyli ciemniejszy nr 12 w zewnętrznej części i na dolnej powiece oraz jaśniejszy nr 11 w wewnętrznej części. Łuk brwiowy delikatnie rozświetliłam nr 8. Gdybym teraz dodała czarny liner, wyszedłby mój ostatnio codzienny makijaż, ale postanowiłam nieco udziwnić. Zastosowałam bazę pod sypkie pigmenty Kobo i z jej pomocą zrobiłam kreski - najpierw cieniem nr 9, zielenią, a po chwili dodałam także nieco żółtego cienia nr 2. Efekt jest jaki widzicie. Rzęsy wytuszowałam maskarą Vipera Art & Science Volumi Lash. Brwi tym razem nie podkreślałam - zapomniałam, to nie jest dla mnie zwykła czynność ;)
  
Zdjęcia można powiększyć.
   
I co, jak oceniacie moje jakże cudne zdolności? ;) Który makijaż podoba się najbardziej, a który najmniej? Chętnie przyjmę konstruktywną krytykę ;)

piątek, 23 listopada 2012

FlosLek - Masło do ciała Opuncja i Biała Herbata

OK, w tym momencie aż mi wstyd, bo ta recenzja tkwiła w postach roboczych od ponad miesiąca i jakoś zawsze zapominałam jej opublikować... Czas na jej dzień ;)
Może pamiętacie, że jakiś czas temu recenzowałam balsam do ciała FlosLek o zapachu opuncji i białej herbaty. Był to balsam właściwie idealny, choć gdyby możn a było, chętnie podkręciłabym w nim nawilżenie i zmieniła opakowanie. Teraz obie te opcje mam w tym maśle do ciała :)
  
  
Opis producenta i skład:
   
Gdzie i za ile: SuperPharm itd., 23zł / 240 ml
  
Moja opinia:
Jak pisałam, bardzo mnie cieszy opakowanie, słoiki to jednak najwygodniejsza dla mnie forma. Ten dodatkowo jest ładny i zgrabny, więc to zdecydowanie na plus :) Podoba mi się szata graficzna tej serii, jest estetyczna i przykuwająca uwagę. Słoik zakręca się i odkręca bezproblemowo, po otwarciu dostępu do kosmetyku broni jeszcze plastikowa płytka, która uniemożliwia upaćkanie zakrętki - kolejny plus ;)
Nie ukrywam, że największą zaletą tego masła, tak jak w przypadku balsamu, jest dla mnie zapach - jest po prostu niesamowity, prześliczny i och i ach :D Zdecydowanie pachnie białą herbatą i opuncją, bardzo naturalnie, mogłabym wąchać i wąchać!
Konsystencja jest gęsta, typowo maślana, kolor to bardzo jasny żółty.
  
    
Pisałam również, że w przypadku masła lepsze jest również nawilżenie - i teraz to potwierdzam. Masło jest oczywiście znacznie cięższe i treściwsze, nie wchłania się tak od razu, ale też nie zostawia filmu na długo. Skóra jest miękka i bardzo nawilżona, a do tego niesamowicie pachnie, bo zapach na skórze jest dość trwały - mniam! Masło jest wydajne i za to kolejny plus, bo dłużej będzie się można nim rozkoszować. Przyznam, że nie używam codziennie, raczej trzymam na półce na sytuacje awaryjne, kiedy trzeba sobie poprawić humor ;)
Czy polecam? TAK, TAK, TAK!
Choć może nie powinnam, bo teraz mi wszystkie wykupicie :<
  
  
Również macie na półce jakieś kosmetyki na wyjątkowe okazje? Jakie i w jakim celu? :)

czwartek, 22 listopada 2012

Mazianie i mizianie z meSS

Wiem, że tytuł posta jest niezwykle intrygujący :P
Sam post będzie jednak bardzo na luzie i z przymrużeniem oka, dacie radę? ;)
  
Byłam sobie we wtorek u meSS. Nie, nie na blogu, w domu. Poznałyśmy się parę miesięcy temu na spotkaniu toruńskich blogerek i szybko doszłyśmy do wniosku, że jesteśmy zagubionymi siostrami, bo bratnie dusze to mało powiedziane ;) Także tego - dziękuję, blogosfero, za meSS! :)
    
MeSS uparła się, że mnie pomaluje, ubolewając nad tym, że makijaż to jedna z nielicznych rzeczy, które nas różnią ;) Chwyciła więc swoją paletkę Sleek Original i moją Sleek Safari i zaczęła maziać :>
Oto efekt:
  
  
Czego dokładnie użyła - nie wiem, miałam zamknięte oczy :P Ale efekt bardzo mi się podobał, kiedyś sama tak będę umiała, obiecuję! Makijaż na żywo był w sumie bardziej zielony niż turkusowy, ale w sztucznym świetle wyszedł jak wyszedł... Poza tym bardzo trudno było mi zrobić jego zdjęcia, ponieważ ciągle coś mi w tym przeszkadzało...
  
  
I tak właśnie wyglądała połowa "sesji zdjęciowej" :P Ostatecznie aparat stwierdził, że "kończ waść, wstydu oszczędź" i się rozładował, więc trzeba było na siłę szukać po całym mieszkaniu jakichś innych baterii, żeby cyknąć jeszcze tradycyjną słit focię :>
  
  
Udawajmy, że nie widzimy, że mam pomalowane jedno oko, OK? ;)
Zaznaczam - zdjęcie było robione 'dla jaj', na co dzień jestem jeszcze brzydsza, drodzy anonimowi hejterzy :* 

Cóż, wyszedł post o niczym absolutnie, ale chyba czasem się przydadzą i takie ;)

środa, 21 listopada 2012

Joko - Szminka Double Therapy - 118

Jakiś czas temu Joko wypuściło na rynek nowe szminki, serię Double Therapy. Bardzo mnie zaintrygowały, zwłaszcza, że moje ustomaniactwo rośnie w siłę z każdym dniem... Oczywiście musiałam dorwać jedną z nich :D Wybrałam kolor, który wydawał mi się najciemniejszy, czyli 118. Zobaczcie same, co z tego wyszło :)
  
  
Opis producenta:
Pomadka DoubleTherapy łączy w sobie działanie dobroczynnych składników: masła shea oraz kompleksu witamin A, E i F. Zawiera formułę powergrow®, która delikatnie powiększa usta oraz filtry przeciwsłoneczne. 
  
Gdzie i za ile: na stoiskach Joko, w małych drogeriach, sklep.miraculum.pl itd, ok. 20zł
  
  
 Moja opinia:
Opakowanie szminki jest ciekawe - ma przekrój trójkąta o zaokrąglonych kantach, jest solidne i eleganckie, bardzo na plus, jak zresztą w przypadku większości produktów Joko. Nie lubię tylko naklejek na opakowaniach - dałoby się tego uniknąć, pakując je np. w kartoniki czy foliując, ale to już takie czepianie się z mojej strony ;)
Jak widzicie, na żywo szminka nie okazała się taka znów ciemna - i jak tu wierzyć zdjęciom na stronach firm? ;) Niemniej, strasznie mi się spodobał jej kolor, wyszedł dość nietypowo. To czerwień wchodząca nieco w brąz, taka nieco ceglasta, z drobinkami. Nie są to mocne, nachalne drobinki, raczej taki delikatny pyłek, który dodaje jakby wymiaru kolorowi i ustom w nim. Drobinki są złote, więc świetnie pasują do ciepłych typów urody - ja, będąc typową jesienią, bardzo dobrze się z tym czuję :) 
Rozprowadza się na ustach gładko, nie jest tępa ani zbyt twarda, taka w sam raz ;) Nadaje ustom lekkiego połysku - nie jest to efekt błyszczyku, ale zobaczcie same na zdjęciach poniżej. Wypełnienia ust ani mrowienia nie zaobserwowałam, podobnie z wpływem na nawilżenie - ani nie wysusza, ani nie pielęgnuje. Jeśli chodzi o trwałość, określiłabym ją jako przeciętną - trzyma się na ustach 3-4 godziny, nieco znika przy jedzeniu czy piciu, czyli normalnie :) Na szczęście nie ma też mowy o migrujących drobinkach ;)
Podsumowując, powiedziałabym, że to całkiem niezła pomadka - są lepsze, ale naprawdę podoba mi się jej kolor :) Uplasowała się w moim szminkowym top3 :)
  
  
Testowałyście już szminki z tej serii? A może jakieś inne od Joko? Lubicie je tak jak ja? :)

wtorek, 20 listopada 2012

Jesienno-zimowe zakupy odzieżowo-dodatkowe

W ciągu ostatniego miesiąca poczyniłam kilka zakupów z nastawieniem na coraz chłodniejsze dni :) Pokazywałam Wam już nowe buty na zimę, czas dzisiaj na pozostałe łupy - ubrania i dodatki ;)

Bez zbędnych wstępów, najpierw kolczyki:
  
  
Kupiłam je zaraz po odebraniu mojej wygranej karty upominkowej z Rossmanna :D Jak łatwo się domyślić, dorwałam je właśnie w Rossmannie i z miejsca się zakochałam, są po prostu urocze ;) Marka to Accessories, kosztowały niecałe 18zł. I co ważne - nie podrażniają mi uszu, jak to ostatnio czynią niemal każde kolczyki... -.- Są lekkie i naprawdę dziewczęce ;)
  
Kolejny kolczyk to zupełnie inna bajka...
 
  
Czasem mam jeszcze przebłyski i odzywa się we mnie mhroczna nastoletnia Orlica, która uwielbiała takie błyskotki ;) Ten jakże przyjazny smok pochodzi ze sklepu BornPrettyStore.com, dokładnie STĄD (klik). Kosztuje poniżej 10zł, przesyłka jest darmowa - uroki sklepów azjatyckich ;) Bardzo mi się podoba, ale są dwie wady - nie ma zatyczki (może to wina mojego egzemplarza ;)) i łatwo spada z ucha. Moje uszyska są dość spore, a kolczyk jest chyba azjatyckich rozmiarów, bo średnio leży, muszę wręcz na siłę wpychać ucho w odpowiednie miejsce, choć brzmi to dziwnie. Mam też tego rodzaju nausznicę z wężem, służy mi o wiele lepiej, dobrze się trzyma i chyba jest ładniejsza ;)
  
No i przechodzimy do ciuchów ;)
   
  
Lubicie oglądać lumpeksowe łowy, prawda? To jeden z moich ostatnich :) Mam ostatnio słabość do takich jasnych ciuchów, delikatnych i kobiecych, dlatego ten sweterek szybko mnie do siebie przekonał. Marki Flash Nights co prawda nie kojarzę, ale jestem tylko blogerką kosmetyczną, nie modową ;) Sweterek kosztował mnie 10zł, jest idealnym stanie, ładnie leży, choć jeszcze nie miałam okazji go założyć ;)
  
I drugi lumpeksowy łup:
  
  
Tym razem jasnobeżowa tunika z drewnianymi guziczkami. Gdybym miała więcej odwagi, pewnie nosiłabym ją jako sukienkę ;) Na metce jest marka Young Canda, ale to znowu nazwa, która nic mi nie mówi - och ja głupia ;) Tunika również kosztowała 10zł. Nosiłam ją i bardzo mi się podoba w połączeniu z czarnym długim kardiganem - jest ciepło i ładnie ;) Naprawdę dobrze się w niej czuję, więc zakup zdecydowanie udany wg mnie :)
  
I ostatni łup...:
  
  
Te spodnie były dla mnie wybawieniem. Po diecie schudłam na tyle skutecznie, że moje "nowe" rurki, które kupiłam, kiedy w nic innego się nie mieściłam, zaczęły leżeć na mnie jak spodnie MC Hammera. Wszystkie pozostałe ze "szczuplejszych czasów" podobnie - wszystko na mnie wisiało, a ja nie miałam kasy na nowe spodnie! Na szczęście wtedy mama dostała te spodnie od znajomej, której nie pasują, i od razu przekazała mi. Pomyślałam "Uuu, 36, wejdę...?" - ale weszłam! Ba, okazały się leżeć idealnie :) Bardzo mi się podobają, zwłaszcza te specyficzne hafty na tylnych kieszeniach. Spodnie są marki Cubus, nie mam pojęcia, ile kosztowały ;)
   
A jak Wasze przygotowania do chłodów? Ciepłe ubrania zgromadzone, zapasy uzupełnione? :) 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Kolejne marzenie spełnione - Sleek SAFARI!

Stałe bywalczynie mogły zaobserwować, że od daaawna na mojej chciejliście była jedna stała pozycja - paletka Sleek Safari. Była to wczesna limitowanka, właściwie nigdzie już niedostępna... Oczywiście musiałam się na nią napalić i uparcie na nią polowałam - bezskutecznie. Wreszcie jakiś czas temu odkryłam, że ma ją znajoma blogerka - Ofetowa. Zaczęłam jej regularnie, choć żartobliwie truć, czy nie chce się jej przypadkiem pozbyć ;) I wiecie co? Wreszcie się doczekałam! :D Dokonałyśmy małej wymianki i oto jest...:
  
  
Prawda, że piękna? *.* Najbardziej moja ze wszystkich patelek Sleeka :)

Na 12 cieni tylko trzy są matowe i znacznie odbiegają one pigmentacją od pozostałych. Ale nie szkodzi - myślę, że z tych odcieni i tak korzystałabym najrzadziej. Poszczególne kolory nie mają nazw, a szkoda, bo zawsze to łatwiej pisać "Błękit Toitoia" niż "drugi cień w pierwszym rzędzie" :P
  
Zobaczmy te kolory z bliska ;)
  
  
Dominują brązy, zielenie, takie kolory neutralne, idealne do mojego jesiennego typu urody. Z miejsca zakochałam się w trzecim cieniu w pierwszym rzędzie (kurde, czemu nie w "Zgniłym kiwi"?). Na razie nieco eksperymentowałam z tą paletką, ale przez ostatnie miesiące właściwie nie używałam cieni, więc moje umiejętności spadły jeszcze bardziej i taplają się gdzieś na dnie ;) Kilka razy jednak odważyłam się wyjść do ludzi w makijażu z Safari i najczęściej było to połączenie dwóch ostatnich odcieni i białego rozświetlacza. Wiem, ambitnie ;)
  
Na koniec jeszcze swatche!
  
   
Ładne swatche, nie? :P To dzięki mojej bratniej duszy, poznanej przez blogosferę! Moja o kochanej meSS, która łaskawie uświadomiła mnie, że żeby swatch był intensywny wystarczy... mocniej przycisnąć palec do skóry :P
Przy okazji - jazda na bloga meSS (KLIK), dodawać do obserwowanych! Przeniosła się z Pingera na jedynego słusznego Blogspota i musimy pomóc jej zdobyć publiczność do pisania - a pisze ciekawie, trast mi ;)
  
Właśnie próbuję zatuszować fakt, że nie mam dla Was makijaży do pokazania. Wybaczycie? Mam nadzieję, że za jakiś czas będę w stanie pokazać Wam, co paletka Safari potrafi ;)
  
Polujecie również na jakieś "białe kruki" ze Sleeka? :)
Macie jakieś niespełnione marzenia w tej kategorii? ;)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...