poniedziałek, 31 października 2011

Pędzle EcoTools z iHerb.com

Dwa tygodnie temu zamawiałam na iHerb.com zestaw pędzelków EcoTools - parę dni temu do mnie dotarły. W Polsce, w Rossmannie, za jeden z nich zapłacimy ok. 20zł, ja za 5 pędzli w ślicznym etui dałam... 21zł, razem z przesyłką :) Pędzle są w wersji mini, tzn. mają krótsze trzonki, ale dla mnie to żaden problem.
  
   
Doszły do mnie w plastikowej saszetce, zapakowane w spory karton - zabezpieczone to było jakimiś pogniecionymi gazetami i kilkoma warstwami folii bąbelkowej. Dodatkowo w kartonie tym znalazłam kilka próbek herbat i kaw, bo takie produkty także iHerb sprzedaje.
  
  
Pędzle ukryte są w ładnym, naturalnym, lnianym etui zapinanym na rzep. Wygląda to bardzo zgrabnie :)
   
  
W środku znajdujemy pięć różnej wielkości pędzelków w przegródkach, a także wmontowane w etui lusterko. Ja wzięłam zestaw pięciu pędzli do makijażu oczu, ale są i inne opcje dostępne w tym sklepie :) 
   
   
Każdy z pięciu pędzli ma inne przeznaczenie, opisane na trzonku. Ja przyznam, że dla mnie te fachowe określenia poszczególnych czynności przy makijażu to jak na razie czarna magia ;) 
  
  
Włosie pędzli w dotyku bardzo kojarzy mi się z ludzkimi włosami - jest miękkie, ale nie za bardzo, sprężyste i wydaje się naturalne, choć, jeśli dobrze, rozumiem, wcale takie nie jest - producent określa je jako "soft, cruelty-free taklon bristles".

  
No to kluczowe pytanie - czemu zapłaciłam tak mało? Zestaw kosztował około 7$, przesyłka 4$. Załapałam się na okazję i skorzystałam z czyjegoś kodu rabatowego, który uprawniał mnie do zniżki -5$ przy pierwszym zamówieniu. W efekcie wyszło więc ok. 6$ za całość, czyli ok. 21zł :)

Jak zamawiać z iHerb? TUTAJ Ev opisała dokładnie, jak to zrobić :)

Przy okazji zachęcam do skorzystania z mojego kodu rabatowego:
  
A Wy, zamawiałyście coś z iHerb? Planujecie? A może macie jakieś "polskie" doświadczenia z pędzlami EcoTools? :)

niedziela, 30 października 2011

Fitomed - Lawendowy płyn do twarzy

Czasem, kiedy siedzę w domu bez makijażu, czyli np. w upał czy późnym wieczorem, lubię odświeżyć sobie twarz jakimś ładnie pachnącym psikadłem. Ostatnie, które miałam, niestety mnie zapychało, a hydrolatu mi szkoda. Ten płyn to kolejny już produkt tego typu, który próbuje sprostać moim oczekiwaniom :)
   
  
Opis producenta:
Lawenda zawiera olejek (ok. 3%), garbniki, fitosterole, sole mineralne. Głównym składnikiem płynu jest woda lawendowa i olejek lotny. W stosowaniu zewnętrznym poprawiają one ukrwienie i zaróżowienie naskórka. Płyn lawendowy o delikatnym, świeżym zapachu jest idealnym środkiem do "ożywienia" skóry zmęczonej. Doskonale odświeża i poprawia napięcie naskórka. Skóra nabiera zdrowego połysku, staje się gładka i elastyczna.
Składniki aktywne: woda lawendowa, czysty miód wielokwiatowy, czysty ocet owocowy, nalewka z kwiatu lawendy.
  
Cena: 10zł / 150ml
  
Skład: Lavender Water, Glycerin, Panthenol, Allantoin, Lavender Oil, Vinegar, PEG-40 Hydrogenated Oil, Honey, Tinctura Lavendulae, CI 42090+CI 45190, Methylchloroisothiazolino ne (and) Methylisothiazolinone.
   
   
Moja opinia:
Jest to lekko fioletowy płyn zamknięty w bezbarwnej butelce z atomizerem. Niestety atomizer jest beznadziejny - zamiast tworzyć mgiełkę, wypsikuje spore ilości płynu, które lądują na twarzy wręcz agresywnie, skupione na małym obszarze, dużymi kroplami. Najlepiej jest psiknąć na rękę i wklepać twarz, tylko po co wtedy atomizer...? Myślę, że poszukam jakiegoś lepszego atomizera i wtedy płyn będzie o wiele lepiej spełniać swoją rolę.
Płyn konsystencją bardzo przypomina wodę, nie jest tłusty ani klejący i baaardzo intensywnie pachnie lawendą - jestem tym zachwycona :) Przy takiej ilości ekstraktów, olejków itd., trudno, żeby nie pachniał albo żeby pachniał sztucznie ;) Płyn ten przeznaczony jest do cery zmęczonej, ma odświeżać i aktywować (cokolwiek to w praktyce znaczy ;)). I faktycznie, muszę przyznać, że odświeża świetnie. Wchłania się szybko, ale zostawia takie przyjemne uczucie na skórze, zapach też utrzymuje się dość długo. Plusem jest, że twarz nie klei się i nie świeci po jego zastosowaniu.
Nie zauważyłam żadnych "długodystansowych" skutków - płyn poprawia stan cery w danej tylko chwili, nie wydaje mi się, żeby w jakikolwiek sposób działał na przykre niespodzianki, zaskórniki czy zbytnie przetłuszczanie - ale też i nie na tym polega jego zadanie, więc właściwie nie powinnam mu nic w tej kwestii zarzucać ;)
Może kiedy kupię znowu, jeśli nie znajdę do tego czasu czegoś lepszego ;)

Myślę nad jakimś systemie ocen kosmetyków, który będę pisać zawsze pod tradycyjną recenzją. Co myślicie o takich systemach? Np. max 5 punktów w kilku różnych kryteriach oceny i potem średnia dla całego produktu?

sobota, 29 października 2011

Kobo - Baza pod pigmenty sypkie - CUDO!

Swego czasu naprawdę sporo nasłuchałam się o specyfikach takich jak inglotowy Duraline i jemu podobne. Intrygował mnie fakt, że można zrobić kreskę w dowolnym kolorze, jeśli tylko mamy taki cień. Jakiś czas temu dowiedziałam się, że i Kobo ma coś takiego w swojej ofercie. Tutaj nazywa się to ładnie "baza pod pigmenty sypkie", jednak służy mi właśnie do kresek - i już nie wyobrażam sobie życia bez tego cuda :)
   
   
Opis producenta:
Płynna baza umożliwia aplikację pigmentów sypkich na mokro. Podkreśla głębię koloru i trwałość makijażu. Polecana do makijażu powiek oraz fantazyjnego makijażu twarzy i ciała.
   
Cena: 20zł / 14ml 
  
     
Moja opinia:
Baza zamknięta jest w eleganckim flakoniku ze szklaną pipetą z pompką - bardzo podoba mi się to rozwiązanie! Można z łatwością dozować po kropelce tego cuda. Buteleczka porządnie się zakręca, jest z dość grubego szkła i wygląda na naprawdę solidną. Płyn jest bezbarwny i właściwie bez zapachu. Konsystencją przypomina wodę, ale po wyschnięciu na jakiejś powierzchni innej niż powieka staje się bardzo klejący. 
Odgórnie produkt ten przeznaczony jest jako baza pod sypkie pigmenty. Ja takich nie używam, ale mam dla niego inne genialne zastosowanie - z jego pomocą można zrobić piękne, intensywne kreski na oczach samymi cieniami do powiek i odpowiednim pędzelkiem (ja używam takiego ściętego płaskiego z Essence, do żelowego eyelinera). Daję po prostu jedną kropelkę płynu na jakąś powierzchnię, w którą się to nie wchłonie, tzn. plastik czy szkło, maczam w tym pędzelek, którym maziam po cieniu - tuż przy brzegu paletki, bo może na nim zostać lekki ślad. Takim pędzelkiem robię wtedy po prostu kreskę, która wychodzi naprawdę nasycona i piękna. Przez jakiś czas może się odbić na górze powieki, dopóki nie wyschnie porządnie, więc przez parę minut staram się nie patrzeć w górę :P Kreska tak namalowana jest tak trwała, że przy demakijażu ona schodzi ostatnia, nawet po tuszu. Dodam też, że baza ta jest strrrasznie wydajna - jedna kropla wystarcza mi na kreski na obu powiekach. Dopiero uczę się posługiwania nią i wykorzystania w pełni jej możliwości, ale myślę, że jakieś pozytywne efekty już widać na poniższych zdjęciach - wszystkie te kreski zostały namalowane z użyciem średnio napigmentowanych cieni:
   
   
Obawiam się, że zdjęcia w moim wykonaniu nie pokazują, jak świetny efekt można w ten sposób uzyskać. Pozostaje Wam więc wierzyć mi na słowo ;) Ja już wiem, że jeśli kiedykolwiek wykończę tę bazę, na pewno polecę od razu po kolejną :)

piątek, 28 października 2011

Lirene Intensywna Regeneracja - Peeling do ciała (+ o książkach słów parę)

 Dziś parę słów o zdecydowanie lepszej części nowej serii Lirene Intensywna Regeneracja. O ile balsam uważam za zwyklaka, o tyle peeling jest naprawdę warty uwagi! Bez zbędnych wstępów...
   
  
Opis producenta:
Przeznaczony jest dla skóry suchej i szorstkiej, która potrzebuje pobudzenia i regeneracji. Peeling aktywnie myje i oczyszcza skórę, a także odżywia przywracając jej naturalną nutri - równowagę. Grube ziarna peelingu skutecznie, ale delikatnie złuszczają obumarłe komórki naskórka. Już po pierwszym użyciu peelingu skóra staje się aksamitnie gładka i miękka. Peeling zapewnia odświeżenie skóry i poprawia jej koloryt. Mikrocząsteczki składników aktywnych odbudowują uszkodzone włókna kolagenowe i stymulują ich dalszą produkcję.
 
Cena: 14zł / 200ml 
  
Skład: Aqua, Polyethylene, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Xanthan Gum, Allantoin, Glycerin, Prunes Persica (Peach) Kernel Oil, Sorbitol, Vitis Vinifera (Grape) Leaf Extract, Algae Extract, Mathylparaben, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Phenozyethanol, Potassium Sorbate, Parfum, Butylphenyl Methylpropional, Benzyl Alcohol, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone, Coumarin, Benzyl Salicylate, CI 16035, CI 17200, CI 19140.
  
  
Moja opinia:
 Jak już wyżej pisałam, jestem bardzo mile zaskoczona tym peelingiem. Zamknięty jest on w czerwonej, lekko przezroczystej tubie, stawianej na pokrywce, która zamykana jest na typowy zatrzask. Opakowanie jest poręczne, wygodne i praktyczne, więc tutaj naprawdę nie mam do czego się przyczepić, zwłaszcza, że do tego wygląda ładnie i estetycznie. Sam peeling jest gęsty, pachnie tak samo jak balsam z tej serii i to jest chyba jedna z jego dwóch wad (o drugiej zaraz). Ten zapach kojarzy mi się z produktami dla dzieci i w ogóle mi się nie podoba - lubię zupełnie inne grupy zapachów w kosmetykach. Kiedy rozsmarujemy taką małą ilość peelingu na skórze, szybko okaże się, że są to naprawdę spore kryształki otoczone czerwonawym żelem. Te kryształki bardzo mi przypominają peeling cukrowy - są tak samo nieregularne i dość spore, chyba nieco większe niż przeciętny cukier. I to mi się właśnie podoba najbardziej, bo dzięki nim peeling to prawdziwi zdzierak! Przy używaniu go, z żelu tworzy się delikatna pianka, która myje skórę, a drobinki, albo raczej drobiny, porządnie ścierają martwy naskórek. Ciekawostką jest fakt, że w ogóle się nie rozpuszczają (albo prawie w ogóle), więc można trzeć do kości :P Choć nie polecam ;) Po użyciu peelingu skóra jest baaardzo gładziutka i sprawia wrażenie zdrowej. Drugą wadą, jaką zauważyłam, jest fakt, że produkt ten nie jest zbyt wydajny. Jasne, nie ma tradegii, ale dość sporo trzeba go użyć. 
Tak czy siak, peeling ten zdecydowanie polecam! To chyba najlepszy, jaki zdarzyło mi się używać :)
  
  
I tak trochę odbiegając od tematu... Lubicie czytać? Ja bardzo, ale zwykle miewam fazy - przez kilka miesięcy nic nie czytam, potem przez kilka kolejnych czytam non stop ;) Teraz, jak łatwo się domyślić, mam tę drugą fazę. Wczoraj przytargałam sobie z biblioteki stos książek, pożyczyłam też po jednej od koleżanki i od mojego Pana i Władcy (;)) i teraz czeka na czytanie taki zbiorek (pierwszą wczoraj już zaczęłam):
  
   
Jak widać, jest tu głównie lekka literatura - niestety pod tym względem nie jestem zbyt ambitna i cóż, lubię lekkie powieści ;) Uwielbiam literaturę podróżniczą, romanse historyczne, fantastykę, kryminały... :)
A co Wy czytacie? :)

czwartek, 27 października 2011

Nowe "dzieła" - biżuteria i zakupy PasArt :)

Ostatni biżuteryjny wpis Was zainteresowałam, więc postanowiłam nieco rozwinąć ten temat ;)
Od poprzedniej notki zdążyłam zrobić nieco trochę nowej biżuterii i złożyć zamówienie na PasArt.pl - baaardzo pozytywne wrażenie wywarł na mnie ten sklep :) Zacznę może od dwóch komplecików, które stworzyłam ostatnio:
  
Oba zostały przeze mnie namalowane na drewnie, farbami akrylowymi. Nadal jeszcze wypracowuję swoją technikę, ale coraz bardziej widzę, że coś może z tego kiedyś być ;)
Namalowałam przez ten czas więcej, ale nie wszystko nadaje się do publikacji, bo albo jest niewykończone, albo po prostu zbyt brzydkie ;) Mam jednak nadzieję, że te dwa komplety Wam się spodobają. Chętnie puszczę je w świat, więc jeśli byście były zainteresowane zakupem, piszcie na polishpolishaholic@gmail.com - na pewno się dogadamy ;)

To teraz słów parę o zamówieniu z PasArt.pl - przede wszystkim byłam baaardzo mile zaskoczona cenami. Za wszystko, co poniżej zobaczycie, zapłaciłam niecałe 30zł + przesyłka. Kupiłam podstawowe rzeczy do wyrobu kolczyków przede wszystkim, bo kończyły mi się bigle, kółka i zawieszki, dodałam także trochę cudów do robienia także innego rodzaju biżuterii - naszyjników czy koralikowych kolczyków. Zamówiłam więc nieco różnych koralików, sznurków, szpilek :) Od razu z mamą usiadłyśmy oczywiście do "roboty" :D


 
 
  
Korzystając z nowych zakupów, stworzyłam sobie w ciągu pięciu minut prześliczne kolczyki :) Wykorzystałam w nich duże koraliki z masy Fimo. Dodatkowo, przeglądając Allegro w poszukiwaniu ciekawych cudów hand-made'u, natknęłam się na boskie kolczyki zrobione z główek sztucznych kwiatów. Skusiłam się na blado  fioletowe różyczki i na słoneczniki - zapłaciłam za nie grosze (po 4zł za parę), zainteresowanych odsyłam do przedmiotów tego sprzedawcy, o TU :)
Na zdjęciu poniżej, pierwsze kolczyki to oczywiście ten mój 'wyrób', a pozostałe dwa - kupione na Allegro.
   
  
I co, podobają się Wam te moje cudeńka, czy mamy zupełnie różne gusty? :)
Jesteście zainteresowane dalszymi biżuteryjnymi postami? Ja chętnie czasem coś napiszę na ten temat, ale też nie chcę Was zanudzić, jeśli to Was w ogóle nie kręci ;)

środa, 26 października 2011

Lirene Intensywna Regeneracja - Balsam do ciała

Tym balsamem rozpocznę serię recenzji kosmetyków Lirene, choć będę starała się wrzucać je tu na zmianę z innymi produktami, żebyście się nie zanudziły ;) Lirene wprowadziło niedawno na rynek dwie nowe serie - Intensywna Regeneracja i Głębokie Nawilżenie. Przez ostatnie dwa tygodnie testowałam balsam i peeling z tej pierwszej serii, więc dziś napiszę Wam trochę o balsamie :)
   
   
Opis producenta:
Balsam dzięki specjalistycznej formule lipidowej skutecznie regeneruje i odżywia skórę. Składniki formuły doskonale pielęgnują skórę zapewniając jej korzyści niezbędne dla 100% regeneracji. Formuła lipidowa z olejem brzoskwiniowym odbudowuje i wzmacnia naturalny płaszcz lipidowy skóry. Wosk z oliwek w połączeniu z alantoiną uzupełnia niedobory substancji odżywczych niwelując uczucie napięcia i szorstkości. Glucam wiąże i trwale utrzymuje wodę w naskórku przywracając jędrność i elastyczność. Gliceryna przywraca skórze miękkość, usuwając mikropęknięcia i zgrubienia. Kremowa konsystencja zapewnia przyjemne rozprowadzanie produktu i szybkie wchłanianie.
  
Cena: ok. 13zł / 250ml 
  
Skład:
    
Moja opinia:
Przyznam szczerze, że dla mnie to po prostu najzwyklejsze smarowidło do ciała. Nie zauważyłam jakiegoś super ekstra działania ani super ekstra wad ;) No, ale po kolei.
Podoba mi się opakowanie. Jest wykonane z czerwonego plastiku, dość grubego, ale pod światło da się zobaczyć ilość balsamu. Podoba mi się to "wyżłobienie" na górze butelki - znacznie ułatwia jej otwieranie, nawet w przypadku mokrych palców. Te bąbelki na opakowaniu kojarzą mi się cały czas z owocem granatu ;) Balsam jest dość rzadki, ale nie lejący. Zapach delikatny, kojarzy mi się z kosmetykami dla dzieci, niezbyt mi się podoba - wolę konkretne, naturalne zapachy. Balsam jest dość tłusty, ale nie wchłania się jakoś szczególnie wolno, raczej przeciętnie. Pozostawia na skórze film, ale na krótko.
Serię tę testowałam z największą ciekawością, bo właśnie taka regeneracja jest mojej skórze potrzebna, zwłaszcza na nogach, gdzie skóra, choć dość dobrze nawilżona, momentami się łuszczy, mam na niej jakieś maleńkie krosteczki i zaczerwienienia. Ten balsam pomógł mi to nieco zniwelować, choć nie do końca - problem mam nadal i nie sądzę, żeby przy dalszym stosowaniu coś się zmieniło. Muszę też przyznać, że o ile skórę miał "dość dobrze nawilżoną", to teraz spokojnie mogę usunąć to "dość" ;)
  

wtorek, 25 października 2011

Sensique - Cienie do powiek Velvet Touch + 4 makijaże!

To chyba najbardziej pracochłonny post w historii tego bloga! Musiałam porobić setki zdjęć, a wykorzystać dziesiątki z nich... Mam nadzieję, że mój trud się opłaci i recenzja Wam się spodoba :)
Otóż chcę dziś przedstawić Wam serię cieni do powiek Sensique. Do tej pory kolekcja liczyła sobie 7 kolorów, teraz doszło do nich kolejne 5, więc będę pisać o dwunastu pojedynczych cieniach :) 
Nowe to numerki: 128, 129, 130, 131, 132. 
   
  
Opis producenta:
Aksamitne, nieperfumowane cienie do powiek o delikatnej jedwabistej strukturze, łatwe w aplikacji. Waga 4g.
   
Cena: 6,49zł
  
  
Moja opinia:
Wszystkie cienie są opalizujące, wszystkie są też zamknięte w jednakowych kasetkach - prostych i zwyczajnych. W gamie dwunastu kolorów mamy tu kilka, które nadają się jako baza czy rozświetlacz pod brwi i do wewnętrznego kącika, ale mamy też intensywne mocne kolory. Trudno mi tu pisać o nich jako o ogóle, bo nie są jednakowe, jeśli chodzi o miękkość czy pigmentację. Który jest jaki - to już musicie wydedukować same z powyższego swatcha :) Te pięć nowych kolorów wydaje mi się dużo lepsze jakościowo niż pozostałe - są bardziej napigmentowane i łatwiej się je nakłada. 
Z większości tych cieni jestem bardzo zadowolona, zwłaszcza właśnie z nowej piątki. Nieźle trzymają się na powiece, choć kreski nimi zrobione potrafią się odbijać (nie wiem, czy to nie kwestia bazy pod pigmenty, którą pomagałam sobie przy tych kreskach). Dodam też, że jeden z cieni spadł mi raz na podłogę i niestety pokruszył się tak, że połowa go wypadła - to ten sam fiolet (128), który nieco nadkruszył się w czasie podróży do mnie. 
 
Jak widzicie powyżej, postanowiłam podzielić cienie na 4 grupki, po prostu dobrałam je tak sobie kolorystycznie z myślą o makijażach, jakie będę nimi tworzyć. Mam nadzieję, że taki układ nie jest dla Was utrudnieniem ;)
A teraz parę makijaży. Miałam dobry dzień pod względem malowania, ale gorszy, jeśli chodzi o zdjęcia ;) Aparat mi padał, więc spieszyłam się i w efekcie niektóre są nieostre. Ważne jednak, że kolory na powiekach są w miarę dobrze widoczne :) Przedstawiam więc cztery moje makijaże i czekam na opinie i uwagi! :)
   
Podbite oko (114, 125, 132)
No właśnie, niechcący chyba uzyskałam efekt podbitego oka, choć ma to jakiś tam urok ;) Ten akurat makijaż robiłam parę dni temu, kiedy nie było pogody, więc fotki dość ciemne. Do zrobienia kresek posłużył mi cień 114 z pomocą bazy pod pigmenty Kobo. Tusz to tracydyjnie już Kobo - Lash Modeling Mascara.
   
Brązowy delikates (102, 106, 130)
Drugie skomponowane przeze mnie trio to brązy, a właściwie złotka. Kreski, podobnie jak powyżej, namalowałam z użyciem jednego z cieni, 130, no i bazy Kobo ;) Podoba mi się ten makijaż, choć linia wodna wydaje się strasznie pusta tutaj. Nie mogłam jej pomalować, bo oczy mi dziś mocno łzawią, od razu wszystko by wypłynęło. Tusz ten sam do powyżej :)
   
Jesienny kamuflaż (101, 131, 129)
Ten jest chyba moim ulubieńcem z tego posta. Przede wszystkim, jest to najbardziej moja kolorystyka - ciemna zieleń z brudnym pomarańczem, mniam! Kreski namalowałam wspomnianą brudną zielenią, czyli kolorem 129. Tusz Kobo, jak zwykle, a do tego, na końcówki rzęs dałam odrobinę zielonego tuszu Golden Rose - Style Mascara - Green - miał nieco ożywić ten makijaż i myślę, że to zrobił :)
  
Jagodzianka (117, 122, 128)
Ten też mi się podoba, choć to mistrzostwo nieostrych zdjęć ;) Beżyk, czyli nr 122, posłużył mi tu głównie do wycieniowania fioletu, a sam fiolet, 128, zaistniał również jako kreski :) Na zdjęciach wygląda to na odcienie granatu, ale wierzcie mi na słowo, że ten makijaż jest zdecydowanie fioletowy ;) No, poza rzęsami, które potraktowałam granatowym tuszem Golden Rose Style Mascara - Blue.
  
  
Macie jakieś cienie z tej serii? Jakie są Wasze wrażenia? 
A może dopiero planujecie kupić któreś z tych nowych? Które Wam się najbardziej podobają?
No i co myślicie o tych makijażach? ;)

poniedziałek, 24 października 2011

Wellness&Beauty - Perełki do kąpieli Kwiat passiflory i morela

Uwielbiam wszelkie kąpielowe gadżety, dlatego parę dni temu w Rossmannie nabyłam saszetkę perełek do kąpieli. Były w promocji, a perełek żadnych akurat nigdy nie używałam, więc z ciekawości wpadły do mojego koszyka, razem z korzennym orientalnym żelem pod prysznic spod tej marki - kieeedyś pewnie o nim napiszę ;) Dziś jednak parę słów o perełkach:
  
  
Opis producenta:
Wartościowe perły do kąpieli łączą ekstrakt z kwiatów passiflory i moreli w zmysłową, kwiatową kompozycję zapachową. Przyjazny dla skóry kompleks lipidów roślinnych czyni ją delikatnie sprężystą. Zanurz się w dobroczynnej kąpieli, która dostarczy Ci wewnętrznej harmonii, dobrego samopoczucia i pielęgnacji. Pozwól sobie każdego dnia na chwilę wytchnienia i odrobinę rozpieszczenia dla siebie i swoich zmysłów.
    
Cena: w promocji 2,69zł / 80g (zwykle koło 4zł)
  
Skład:
   
Moja opinia:
 Jak ze tę cenę, jestem w miarę zadowolona, choć regularnej raczej bym nie zapłaciła. 
Perełki same w sobie ładnie wyglądają, są dość twarde, ale szybko rozpuszczają się w wodzie i znikają. Zawartość saszetki to 80g i producent zaleca użyć to na jeden raz i ma rację - mniejsza ilość nie dałaby efektu. Po wsypaniu perełek pod strumień wody dość szybko wytworzyła się lekka piana, zaczęło w miarę intensywnie pachnieć. Ten zapach kojarzył mi się z takimi oranżadkami w proszku, jakie robiło się kiedyś za dzieciaka :) Na pewno jednak ładny i przyjemny, dzięki czemu sama kąpiel też zrobiła się bardzo relaksująca. Jak pisałam, perełki szybko się rozpuściły, barwiąc wodę na taki koralowy kolor :) Piana była raczej delikatna, zniknęła dość szybko, ale to przez użycie szamponu - zawsze znika jak dodajemy innych specyfików do wody. Żadnych właściwości pielęgnacyjnych nie zauważyłam - skóra po kąpieli nie była jakoś wyjątkowo miękka czy sprężysta, nie czułam się nawilżona, ale na pewno odprężona.
Ani polecam, ani nie polecam, ja sama więcej nie kupię, bo jest tyle kosmetyków do kąpieli do wypróbowania... ;)

A teraz zdjęcia dodatkowe - perełki w pełnej krasie:
  
  
I tuż po wsypaniu do wanny:
  

niedziela, 23 października 2011

Joanna Rzepa - Kuracja wzmacniająca do włosów

W ramach mojej akcji ratowania włosów sięgnęłam po coś, co już parę lat temu uratowało mi moją jakże bujną czuprynę ;) Chodzi mi oczywiście o osławioną kurację Joanny z rzepowej serii - wiele dobrego kiedyś o niej wyczytałam na KWC, znalazłam, kupiłam, sprawdziło się! Tym razem także mnie nie zawiodła :)
   
   
Opis producenta:
Kuracja wzmacniająca Rzepa przeznaczona jest dla włosów przetłuszczających się, ze skłonnością do łupieżu i wypadania. Zawiera bogaty zestaw aktywnych czynników - takich jak ekstrakt z czarnej rzepy oraz inne specjalnie wyselekcjonowane ekstrakty naturalne i składniki energizujące, aby wzmacniać włosy i skutecznie zmniejszać przetłuszczanie się skóry głowy. To specjalistyczny produkt do wcierania w skórę głowy, który pozwala osiągnąć dobre rezultaty przy regularnym stosowaniu. Specjalna formuła neutralizuje charakterystyczny zapach czarnej rzepy i zwiększa komfort stosowania.
  
Cena: 9zł / 100ml
  
Skład: Aqua, Alcohol Denat., PEG-75 Lanolin, Raphanus Sativus Extract, Urtica Dioica Extract, Arcitium Lappa Extract, Humulus Lupulus Extract, Glycogen, Glycerin, Niacinamide, Panthenol, Menthol, Allantoin, Laureth-10, Citric Acid, Parfum, Benzyl Salicylate, Butylphentyl Methylpropinal, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool, Dmdm Hydantoin, Methylchloroisothiazolino ne, Methylisothiazolinone
  
    
Moja opinia:
Kurację kupujemy w kartoniku, a w nim znajdujemy przezroczystą plastikową butelkę z białą zakrętką zakończoną wąskim aplikatorem - odkręcić można zarówno całą białą część, jak i sam czubeczek, zakrywający aplikator. Płyn jest zielonkawo-żółty, zupełnie rzadki, ma intensywny ziołowy zapach. Pachnie charakterystyczną rzepą - dla jednych to smród, dla innych zapach nawet przyjemny. Ja z moim zamiłowaniem do ziół znajduję się oczywiście w tej drugiej grupie, choć musiałam do tego "smrodku" przywyknąć ;) 
Stosuję ją po myciu włosów przed spaniem (bo zawsze myję wieczorem) - nakładam trochę na skórę głowy w kilku punktach i rozmasowuję. Zapach utrzymuje się jakiś czas, ale rano na pewno już nic a nic nie będzie czuć, o to się nie martwcie :) Z początku nie zauważycie żadnych efektów, bo nie działa na włosy natychmiastowo. Za to po paru tygodniach na pewno będzie poprawa, słowo Orlicy! ;) Moje włosy wypadają o wiele mniej, a te dwa czy trzy lata temu po zużyciu całej buteleczki (ok. 2 miesiące mi to zajęło) na szczotce właściwie nic nie zostawało - byłam w szoku! Teraz zużyłam może 10% butelki, choć używam jej miesiąc, bo jest bardzo wydajna, a ja nauczyłam się precyzyjniej ją aplikować, więc ubywa mi jej dużo wolniej niż poprzednim razem.
Jeśli macie problem z wypadającymi włosami, to problem zniknął. Jedyny jaki pozostał, to "Gdzie kupić tę cudną kurację?!" - a i ten problem zaraz rozwiążę. Czasem można dostać ją w SuperPharm, choć w mojej jej już jakiś czas nie widziałam. Na pewno będzie w sklepach zielarskich, na pewno jest w sklepie Inermis.pl - stąd ja ją zamówiłam tym razem.
Krótko mówiąc - POLECAM SERDECZNIE! ;)

sobota, 22 października 2011

My Secret Denim Love - Potrójne cienie - 314 Daylight & 315 Walk at Sunset

Jakiś czas temu pokazywałam Wam dwie kredki z nowej limitowanej kolekcji My Secret, Denim Love. Dziś czas na dwa potrójne cienie z tej samej kolekcji. Jestem z nich zadowolona, ale o tym za chwilę :)
   
  
Opis producenta:
Luksusowo gładkie, idealnie przylegające, jedwabiste cienie do powiek. Odpowiednio skompletowane kolory dodadzą Twojemu makijażowi niezwykłej głębi. Sprawią, że oczy zyskają nowy look i idealny kształt. Dostępne 2 kompozycje kolorystyczne: 314 DAYLIGHT, 315 WALK AT SUNSET. 
  
Cena: 8,99 zł 
   
   
Moja opinia:
Zaczynając od paletki 314 Daylight, mamy tu kremową biel, lekko gołębią szarość i granat podchodzący pod fiolet. Druga paletka, 315 Walk at Sunset, składa się z cukierkowego różu, ciemniejszego stonowanego różo-fioletu oraz z kakaowego brązu. Wszystkie te kolory określiłabym jako średnio napigmentowane - nie jest źle, właściwie jest wręcz dobrze, ale widziałam bardziej intensywne cienie ;) Opakowania są solidne, proste, nie powinny się same otwierać. Każdy cień jest w osobnej metalowej kasetce, choć trzeba się przyjrzeć, żeby to zauważyć, bo są wklejone w opakowanie równiutko przy sobie.
Bardzo podobają mi się te połączenia kolorów. Co prawda żaden z nich nie pasuje jakoś wybitnie do mojego typu urody i upodobań jednocześnie, ale na pewno pasują do siebie nawzajem, co widać w makijażach poniżej. Cienie trzymają się na oczach bez problemu cały dzień, oczywiście na bazie, bo inaczej ich w ogóle nie nakładam. Jestem bardzo zadowolona z ich jakości, choć kolory nie moje, więc pewnie pójdą w świat ;)

Tyle jeśli chodzi o teorię, teraz trochę praktyki - makijaże :) Tym razem nie jestem z nich zadowolona - mam ostatnio dwie lewe ręce, w dodatku światło jest paskudne i trudno zrobić jakiekolwiek zdjęcia, na których dobrze byłby widoczny makijaż... 
  
314 Daylight
To niestety w ogóle nie moje kolory, choć szary sam w sobie jest śliczny. Szarość nałożyłam na całą ruchomą powiekę i trochę ponad nią, bielą nieco rozjaśniłam środek i wewnętrzny kącik, a granat nałożyłam na zewnątrz oka i zrobiłam nim kreski... Możecie tutaj zobaczyć moją pierwszą próbę użycia ściętego pędzelka do linera, pokruszonego cienia oraz bazy pod pigmenty Kobo - próbowałam tak zrobić kreskę... Jak widać próba dość nieudolna, ale będę próbować dalej ;) Tusz to Kobo - Lash Modeling Mascara.
  
315 Walk at Sunset
Ta paletka jest już bardziej 'moja' kolorystycznie. Zgaszony róż jest na całej ruchomej powiece, jasny róż na jej środku, a brąz w zewnętrznym kąciku, załamaniu i na dolnej powiece. Tutaj z kolei w ogóle zapomniałam o kresce i zrobiłam ją już po wytuszowaniu rzęs - dlatego widać odstęp między nią a linią rzęs. Kreskę zrobiłam kredką My Secret Denim Love Satin Touch Khol - 9 Plum, a tusz to również Kobo - Lash Modeling Mascara.

I co myślicie o tych makijażach i o samych cieniach? Macie te paletki? Zamierzacie kupić? Jakie są Wasze wrażenia co do nich? :) Chętnie poczytam Wasze opinie :)

piątek, 21 października 2011

Mój torebkowy niezbędnik :) TAG

Zainspirowana postem Rodzynki (mam nadzieję, że nie będzie miała mi za złe ;)) postanowiłam pokazać Wam moją minikosmetyczkę, którą zawsze (no, zazwyczaj ;)) mam przy sobie. Zawsze ląduje ona w torebce, którą akurat noszę, jest tak samo niezbędna jak portfel czy telefon :) Zaznaczam tylko, że noszę to wszystko awaryjnie - większości z tych rzeczy prawie nie używam, ale wolę mieć je na wszelki wypadek w mojej magicznej kosmetyczce ;)

Przyjrzyjmy się jej :)
  
  
 Jest to po prostu mała torebeczka zapinana na suwak, podoba mi się, choć nieco rzuca się w oczy ;) Muszę pomyśleć nad jakąś w mniej krzykliwym kolorze... Dostałam ją kiedyś chyba do zakupów w Yves Rocher :)
  
A to jej zawartość:
 
  
Jak widzicie, dużo tu wszystkiego, choć taka jest mała ;) Jej mieszkańców podzieliłam na kategorie: 
   
   
Po pierwsze, kosmetyki do makijażu, choć w sumie nie używam ich często ;) Noszę tu puder w kompakcie Synergen (jest OK, choć podkreśla suche skórki) tak dla ewentualnych poprawek, beżową szminkę Avon i błyszczyk Rimmel - teraz, jesienią/zimą muszę mieć coś na ustach, żeby nie pożreć z nich wszystkich skórek... Jest tu też czarna kredka do oczu Yver Rocher (wolę kolorowe, ale czerń jest uniwersalna, dobra na każdą okazję ;)) i tusz do rzęs Maybelline (to wersja 100% black, z którą radzę unikać deszczu czy płaczu...).
  
   
Teraz pielęgnacja. Zawsze mam przy sobie jakiś balsam do ust - czasem jest to jakaś Nivea, czasem Carmex, ostatnio bywa to też Smackers Sprite. Bez balsamu ani rusz, bo moje usta są wiecznie spierzchnięte i odruchowo je obgryzam, jak jakieś skórki od nich odstają... Jakiś czas temu do niezbędnika przybył też uniwersalny kremik z Avonu, choć jak dotąd nie miałam okazji użyć go inaczej niż do ust ;)
   
   
Kolejnym 'zestawem' są akcesoria do włosów. Absolutnie niezbędna składana szczotka do włosów, gumka na wszelki wypadek i klamra - moje włosy są nadal ciut za krótkie na to, żeby spięte wyglądały ładnie, ale czasem to konieczność, np. kiedy wiatr targa je na wszystkie strony lub kiedy mam zajęcia z jogi, na których łatwo powyrywać sobie rozpuszczone włosy ;)
  
  
Ostatnie elementy mojego niezbędnika nie mieszczą się w tej torebeczce, ale zazwyczaj mam je przy sobie. Musi to być jakaś mgiełka do ciała - mam kilka wersji zapachowych i co jakiś czas wymieniam tę aktualnie używaną, kiedy mi się znudzi ;) Ponadto krem do rąk - powyższe cudo z Avonu to jeden z baaardzo nielicznych kremów do rąk, które lubię. Niestety, został wycofany (mam 1,5 tubki zapasu ;)). 

Jeszcze niedawno pokazałabym tu też bibułki matujące, ale skończyły mi się i jakoś nie mam potrzeby kupować nowych ;) Dołożenie odrobiny pudru wystarcza w ciągu dnia. Zazwyczaj mam też przy sobie jakieś leki przeciwbólowe różnego rodzaju, ale przecież tego nie będę tu pokazywać ;)

A jak wyglądają Wasze niezbędniki? :)

Może w imieniu Rodzynki i swoim zapoczątkuję taga o takim właśnie temacie :)
Po napisaniu takiego właśnie posta, przekażcie taga 5 znanym Wam bloggerkom, zobaczmy, co kto nosi! :D
  
  
  


 
Ja w takim razie taguję następujące osoby:
Sabbatha ze SpookyNails.com
Paula z za-wysoko.blogspot.com
I każdą osobę, która ma ochotę zrobić tego taga :)

środa, 19 października 2011

Fitomed - Ziołowy tonik oczyszczający Szałwia Lekarska

Na pewno już zdążyłyście się zorientować, że uwielbiam kosmetyki naturalne i ziołowe. Ten tonik, o którym dziś będę Wam zanudzać, jest kolejnym przykładem, że takie właśnie kosmetyki i ja jesteśmy dla siebie stworzeni ;) Tak więc, drogie panie, przed Wami...:
  
    
Opis producenta:
Składniki bioaktywne: wyciąg z szałwi, oczaru, melisy, nagietka, d-pantenol oraz substancje antybakteryjne.
Właściwości: podstawowymi składnikami wyciągu z szałwi jest olejek i garbniki. Olejek szałwiowy oczyszcza i dezynfekuje skórę, przeciwdziała jej zbytniemu przetłuszczaniu się.
Działanie: oczyszczające, antybakteryjne. Tonik wygładza i rozjaśnia skórę, zamyka pory. Łagodzi objawy trądziku grudkowo-krostkowego. 
Polecany przez dermatologów: do cery tłustej i trądzikowej, wrażliwej.
  
Cena: 9zł / 200ml
   
Skład: Aqua, Herbal Extract, Glycerin, Peg-40 Hydrogenated Castor Oil, Propylene Glycol, Allantoin, Panthenol, Alcohol, Fragrance, Methylchloroisothiazolinone (and) Methylisothiazolinone.
    
  
Moja opinia:
Tonik znajduje się w bezbarwnej plastikowej butelce z zatrzaskiwanym otwarciem - dzięki temu łatwo zaaplikować na wacik odpowiednią ilość płynu. Naklejka na niej jest papierowa, przez co widać na niej plamy, kiedy chwycimy tonik mokrą ręką - nie lubię tego, bo wygląda to dość nieestetycznie. Sam tonik ma kolor bursztynowy i prześliczny, ziołowy zapach, w którym najbardziej wybija się właśnie szałwia. Może nie wszystkim by się on spodobał, ale sądzę, że osoby lubiące ziołowe kosmetyki tak jak ja, będą zachwycone - nie czuć tu żadnej chemii. 
Działanie toniku też przemawia zdecydowanie za nim. Po użyciu skóra jest widocznie oczyszczona i odświeżona. Kiedy zaczęłam go używać, przez kilka pierwszych dni miałam prawdziwy wysyp krostek, a potem zniknęły i się nie pojawiają jak na razie - miewałam już takie sytuacje w przypadku naprawdę skutecznych, mocnych kosmetyków, np. żel myjący Ziaja Med. Po prostu wszystko, co było już gotowe i czekało pod skórą na swoją kolej, wyszło od razu, a teraz mam spokój :)
Uwielbiam to uczucie po użyciu tego toniku - zapach pogłębia tylko uczucie odświeżenia :) Z wielką przyjemnością zużyję ten tonik do końca!

wtorek, 18 października 2011

Akrylami malowane - moje biżuteryjne debiuty :)

Dziś nieco inaczej, bo nie o kosmetykach, myślę, że nam wszystkim przyda się czasem mała odmiana :)

Moja mama jest osobą baaardzo utalentowaną plastycznie. Właściwie zawsze ma na blacie rozłożone jakieś robótki - czasem biżuterię, czasem podstawki decoupage, czasem hafty, czasem wazony i farbki do szkła :) Co sezon wymyśla jakieś nowe wzory - na Boże Narodzenie w zeszłym roku tworzyła aniołki na choinkę na szydełku, teraz tworzy jesienne podstawki na stół. Potrafi siedzieć nad tym całymi nocami, a potem marudzi, że musi wcześnie rano wstawać do pracy ;) Czasem i mi udzieli się jej zapał do tego - tak jak teraz. 
Wzięłam się za tworzenie biżuterii :) To, co Wam tutaj zaraz pokażę to takie moje pierwsze początki, dopiero się rozkręcam! :D
Maluję farbami akrylowymi na sklejce - nigdy nie miałam cierpliwości do wszelkich koralików czy robótek ;)
Bardzo Was proszę o wszelkie konstruktywne uwagi odnośnie tych moich pierwszych "dzieł". Chcę być w tym lepsza, a dzięki Wam będę wiedzieć, nad czym muszę jeszcze popracować :)
Pokażę Wam też parę dzieł mojej mamy, robionych inną techniką - nadruk obrazków ściągniętych z neta na papierze fotograficznym naklejony na sklejkę i odpowiednio polakierowany, utrwalony, obramowany na złoto :)
  
Duże zawieszki mają wymiary 6cm x 4cm, a kolczyki (lub małe zawieszki, jak kto woli ;)) - 2,5cm x 2cm.
  
 Inspirowane wzorkami, które swego czasu często robiłam na paznokciach ;)
   
 Średnio udana technika one-stroke - powoli się uczę ;)
  
 Tutaj najbardziej eksperymentowałam, czego efektem są dwie małe "zawieszki", które miały być kolczykami ;) Para kolczyków poszła już w świat, ale zawsze mogę namalować nową ;)
  
 
 Kilka mamusinych, robionych techniką, o której Wam wyżej pisałam :) 
  
 Jeszcze jedne mamusine, robione z użyciem prawdziwych liści :)
    
 
Gdybyście były zainteresowane kupnem, piszcie śmiało maile na polishpolishaholic@gmail.com - na pewno się dogadamy :) Mogę też spróbować zrobić coś na życzenie.

Mam nadzieję, że niedługo będę mogła pokazać kolejne, ładniejsze już prace. 
Może możecie podsunąć mi jakieś pomysły? :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...