Przy okazji konkursu urodzinowego bloga zapytałam Was, o czym chciałybyście tutaj poczytać. Spora część z Was wspominała, że brak tutaj takich bardziej prywatnych postów, które pozwalałyby Wam lepiej mnie poznać, nawet gdyby były o niczym konkretnym ;) Dlatego postanowiłam co jakiś czas publikować takiego zupełnie luźnego posta o pierdółkach - żebyście faktycznie mogły poznać mnie z tej mniej "oficjalnej" strony. Przy okazji sama chciałabym i o Was trochę poczytać, więc mam nadzieję, że te posty będą temu służyły :)
Zapraszam więc na porcję pierdółek z życia Orlicy ;)
Przede wszystkim, stał się cud - kupiłam buty na zimę! To zawsze była moja zmora, nie mogłam znaleźć dobrych w odpowiedniej cenie, a jak znalazłam to szybko musiałam je reklamować... Pominę już fakt, że często do grudnia zasuwałam w tramposzach ;) W tym roku wyjątkowo wpadło mi w łapki trochę nadprogramowej kasy, więc poszłam do Galerii, żeby znaleźć jakieś buty... Weszłam do pierwszego sklepu - Deichmanna - i od razu zauważyłam odpowiednie. Tak wyglądają zwykle moje zakupy - pierwszy wybór jest najtrafniejszy, więc nie ma problemu z uganianiem się po sklepach ;) Owszem, na szybko obeszłam jeszcze kilka innych sklepów, ale wróciłam ostatecznie po te - są (wg mnie ;)) piękne, bardzo wygodne i zaskakująco solidne :) Kosztowały 139zł, marka Graceland. Nawet jeśli coś jednak z nimi się stanie, w Deichmannie nie ma najmniejszych problemów z reklamacją, ale tym razem się jej nie spodziewam :) I może wyda Wam się to dziwne, bo nie są to seksowne szpile, ale w tych butach mam +10 do pewności siebie ;)
Macie już buty odpowiednie na zimę? Kupujecie co sezon nowe czy wolicie porządną parę na kilka lat?
Kolejna pierdółka jest bardziej włochata i ma na imię Pumba :D To młodziutka świnka morska mojej siostry, na razie jeszcze dość zestresowana i wystraszona - jest u nas od kilku dni. Chyba jednak mam na nią jakiś magiczny wpływ, bo kiedy ja ją głaszczę, zadowolona "grucha" - jeśli miałyście prosiaczki, wiecie o czym mówię :) Na innych domowników reaguje kwikiem i brykaniem po terrarium. Mój kot, Tymon, już został przyłapany na wproszeniu się na parapetówę do prosiaka, ale krzywdy by mu nie zrobił - tylko siedział w trocinach i obwąchiwał świnkę, ewentualnie delikatnie trącał ją łapką ;) Widok przeuroczy, choć mało kto ufa Tymonowi i jego przyjaznym zamiarom ;)
Miałyście kiedyś świnki morskie albo inne gryzonie? Opowiedzcie o nich :)
Teraz przejdźmy do spraw zupełnie przyziemnych - dosłownie i w przenośni. Może jeszcze tego nie wiedzie, ale mam wstręt do stóp. Swoich, cudzych, wszystkich. Kiedy uczyłam się kosmetyki i miałam koleżance zrobić pedicure w ramach ćwiczeń cierpiałam straszne męki, tak samo później, kiedy zamieniłyśmy się rolami. Może wynika to u mnie z tego, że mam nieustające problemy z paznokciami u stóp i od lat muszę swoje stopy chować, bo są paskudne ;) Teraz jednak są jeszcze paskudniejsze, bo nieco je zaniedbałam i skóra stała się na nich bardzo twarda i szorstka. Od jakiegoś tygodnia staram się je ratować tym, że po kąpieli nakładam grubą warstwę mocno nawilżającego kremu, a na nią zakładam bawełniane skarpetki i tak spędzam noc. Już widzę poprawę, więc trzeba tylko utrzymać systematyczność ;)
Stosujecie skarpetki albo rękawiczki na noc czy wystarczają Wam same kremy?
Powiem Wam też, że zostałam okrutnie zdradzona przez własną mamę! Od lat jestem konsultantką Avonu, zawsze mama również zbierała dla mnie zamówienia, aż pewnego dnia wróciła do domu z głupim uśmieszkiem i z miną winowajcy wyciągnęła z torebki kilka katalogów i innych dokumentów z... Oriflame! Dała się wciągnąć w bycie konsultantką! W efekcie... cóż, teraz obie zbieramy zamówienia z obu firm, choć w Oriflame trudno nam się na razie połapać, bo średnio znałyśmy tę markę wcześniej ;) Poza tym sama teraz mam możliwość zamawiania ich kosmetyków, więc pewnie coś tu się będzie znowu pojawiać raz na jakiś czas :)
Co poza słynnym miodkiem i tuszem Wonder Lash polecacie z Oriflame?
I ostatnia pierdółka ;) Po moim poście dotyczącym moich ptaszników, węży i innych okropieństw pewnie zaskoczę Was faktem, że panicznie boję i brzydzę się... biedronek! Nie wiem jak u Was, ale w Toruniu (przynajmniej w moich okolicach) jest ich prawdziwa inwazja! Dosłownie setni latają w powietrzu, szyby na oknach są od nich ciemne, nie ma mowy, żeby takie okno otworzyć, bo od razu wlatuje cała chmara, fuj! Wczoraj wyszłam powiesić pranie na zewnątrz, a kiedy wróciłam, siostra zdjęła ze mnie kilkanaście tych paskudztw - mam ciarki nawet teraz jak o tym piszę... Przez te paskudy wręcz apetyt mi odbiera, więc potrafię nic nie zjeść w domu przez cały ten czas, kiedy świeci słońce - tzn. kiedy biedronki są aktywne i latają jak głupie, brrr!
Są i Was? Atakują Was krwiożercze śmierdzące biedronki? :>
To by było tyle dzisiaj. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i że spodoba Wam się idea takich postów :)
A teraz i ja chciałabym Was lepiej poznać :) Jeśli macie ochotę, napiszcie w komentarzu, co tam u Was, co ciekawego Was spotkało, pomarudźcie, jeśli macie potrzebę, cokolwiek :) Potraktujmy tego posta (i każde kolejne z tej serii) jako miejsce do luźnej rozmowy o wszystkim :)